Kraj

Czwarta władza do remontu

Rynkowi medialnemu w Polsce przydałoby się parę usprawnień. PiS najprawdopodobniej wywróci go do góry nogami, tak jak to zrobił z innymi instytucjami.

Ustawa medialna to bodaj najbardziej wyczekiwane nowe prawo w ostatnich tygodniach – obok prezydenckich projektów zmian w KRS i Sądzie Najwyższym. Publicyści nawołują do zwierania szyków i malowania plakatów protestacyjnych. Politycy formacji rządzącej wypowiadają się na temat nowej ustawy temat dość oględnie, zapewniając, że będzie się odwoływać do europejskich standardów i gwarantować większy pluralizm.

Złośliwy liberalno-lewicowy obserwator nie omieszkałby skorzystać z okazji, żeby wskazać na przejętą przez PiS telewizję publiczną jako wzorcowy przykład „pluralizmu” – tego obowiązującego na Nowogrodzkiej. Przejmowanie mediów przez znajomych Orbana również nie daje powodów do optymizmu wszystkim tym, którzy pamiętają obietnicę „drugiego Budapesztu”, złożoną niegdyś przez Jarosława Kaczyńskiego.

Opozycjo, przygotuj się do walki o media

Przecieki, takie jak pomysł 15-20% limitu udziału inwestora zagranicznego w danym medium, wskazują na zupełne niezrozumienie, na czym polegają dziś problemy z polskim rynkiem medialnym.

Wbrew tezom lansowanym na prawicy nie są one wcale związane z narodowością właściciela danego medium. Wystarczy zerknąć do infografik, by zauważyć, że w wielu sektorach należące do polskiego kapitału tytuły czy stacje sprawnie konkurują z podmiotami pod kontrolą koncernów niemieckich czy amerykańskich.

Warto się przyjrzeć rzeczywistym problemom i zastanowić, jak je rozwiązać.

Prasa lokalna

Pomysły dekoncentracyjne w dużej mierze uzasadniane są przykładem sektora prasowego. Istotnie, w tym wypadku zauważalna już znaczna konsolidacja rynku tytułów regionalnych w rękach grupy Polska Press, która powstała w roku 2015, po wykupieniu przez Grupę Wydawniczą Polskapresse spółki Media Regionalne.

Jak na swych stronach internetowych chwali się Polska Press, dysponuje ona 20 dziennikami regionalnymi w 15 województwach. Oznacza to, że w części regionów Polski jest właścicielem de facto całej regularnie wydawanej płatnej prasy lokalnej, niebędącej np. dodatkiem do dziennika ogólnopolskiego. Przykładem może być Małopolska, gdzie w jej rękach jest jednocześnie „Gazeta Krakowska” i „Dziennik Polski”.

Problemem nie jest tu jednak fakt, że Polska Press należy do niemieckiego koncernu Verlagsgruppe Passau, tylko nadmierna koncentracja całego segmentu rynku prasy w rękach jednego gracza. To ogranicza pluralistyczny charakter debaty publicznej – właściciel, który ma tak wiele tytułów, ścina koszty, wykorzystując w nich te same materiały oraz łącząc redakcje gazet (i zwalniając pracowników). Z jego perspektywy może to wydawać się najzupełniej racjonalne.

O skutkach tego typu racjonalności można się było w ostatnich latach przekonać w Warszawie – „Życie Warszawy” z samodzielnego tytułu zmieniło się we wkładkę do „Rzeczpospolitej”, by ostatecznie rozpłynąć się w ogólnopolskim dzienniku. Inny przykład to cięcia w Agorze, integrowanie mniejszych redakcji oddziałów „Gazety Wyborczej” i dostarczanych przez nie informacji w większe, ponadregionalne wydania.

Sytuację ratować miała darmowa prasa, widać jednak, że nie zastąpi ona tradycyjnych tytułów w niektórych ważnych dla lokalnej debaty publicznej kwestiach (np. publicystyce miejskiej). Ktoś może odpowiedzieć, że rolę tę przejmują blogi czy witryny internetowe. To prawda, choć zmiana ta ogranicza dostęp do debaty grupom, które nie korzystają z internetu równie chętnie czy sprawnie, co tak zwani „młodzi wykształceni z wielkich miast”.

Jak można by temu zaradzić? Ustanawiając pułap maksymalnego udziału rynkowego dla jednego podmiotu – np. jeden płatny dziennik regionalny, z możliwością posiadania mediów w innych segmentach rynku.

Lokalna radiofonia

Amerykańska lewica od lat dyskutuje o tym, że naziemne częstotliwości radiowe i telewizyjne to dobro wspólne, które rozdawać należy przede wszystkim z myślą o interesie publicznym, a nie tylko zyskach tego czy innego koncernu medialnego. W Polsce tymczasem nierzadko dość gwałtownym zmianom na rynku radiowym w ostatnich latach nie towarzyszyła szczególnie duża debata publiczna.

Jak te zmiany przebiegały? Pierwszym ważnym trendem było przejmowanie lokalnych rozgłośni radiowych, formatowanie ich i włączanie w obręb już istniejących większych sieci. Najlepszym tego przykładem jest historia Radia Eska, należącego do polskiego koncernu ZPR. Nowy właściciel oferował lokalnym stacjom franczyzę (później nierzadko przejmował też ich własność), co oznaczało przycięcie charakteru radia do już istniejącego formatu (np. „eskowego” Contemporary Hit Radio z jednolitą playlistą złożoną z najnowszych hitów) i ograniczenie lokalnej produkcji, np. do krótkich wejść na wiadomości.

Reporter i radioaktywny artysta, czyli wolność słowa w społeczeństwie wielokulturowym

Drugim trendem była radykalna zmiana formatu już posiadanej rozgłośni – tłumaczona oczywiście zmieniającymi się potrzebami odbiorców. W ten oto sposób w ciągu kilkunastu lat zmieniono Radiostację (następczynię promującej najróżniejsze formy muzyki alternatywnej Rozgłośni Harcerskiej) w taneczną Planetę FM, następnie uznano, że bardziej obiecujący jest chillout à la ChilliZet, po czym przekazano większość częstotliwości tej stacji rockowemu AntyRadiu.

Jeszcze inny przypadek: lokalne, promujące m.in. rzadko grane w innych stacjach gatunki, takie jak muzyka szantowa Radio Bieszczady zmienia się w sformatowane (wówczas) na „złote przeboje” Radio VOX FM, które następnie wymienia się częstotliwościami z młodzieżowym Radiem Eska Rzeszów, by w końcu oddać je grającemu polską muzykę Radiu Wawa. Każda z tych rozgłośni miała lub ma inny profil muzyczny, a także inne podejście do słowa mówionego i obecności tematyki lokalnej na antenie – od autorskich audycji muzycznych po ograniczanie się do krótkich serwisów informacyjnych. Wszystko to dzieje się na przestrzeni nieco ponad dwóch lat – od 2007 do 2009 roku.

Nie bez winy są też media publiczne – Polskie Radio oddało w zeszłym roku naziemne nadajniki analogowe młodzieżowej, grającej muzykę alternatywną Czwórki na potrzeby informacyjnego PR24. Najwyraźniej uznało, że na antenach ogólnopolskiej Jedynki i Trójki jest za mało bieżącej publicystyki, za dużo za to w publicznym radiu nowych brzmień (Lato z Radiem pozdrawia pokolenie Open’era).

Przykłady te pokazują, jak łatwo przychodzi nam pogodzenie się niemal z wolnoamerykanką w naziemnej radiofonii. W efekcie skołowani są nawet najlepiej poinformowani w zachodzących zmianach słuchacze. Traci też lokalna debata publiczna, którą coraz częściej w mniejszych społecznościach animują jedynie regionalne rozgłośnie Polskiego Radia – ale one w każdym momencie znowu mogą się stać politycznym łupem. Ewentualnie funkcję tę pełni nieusieciowiona jeszcze rozgłośnia katolicka bądź stacja należąca do większego koncernu, której format daje pewne pole manewru z programem lokalnym.

Wiadomości TVP wg Jana Kapeli

Jeśli dziś potrzebujemy w mediach jakiegoś programu narodowego, to mógłby to być właśnie Narodowy Program Odbudowy Radiofonii Lokalnej. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji ma wykaz wolnych częstotliwości – wystarczyłoby przyjąć zasadę, że w pierwszej kolejności mają one służyć nowym podmiotom lokalnym, zarówno komercyjnym, jak i społecznym – ale pod warunkiem nadawania przede wszystkim oryginalnych, własnych treści. Na drugim miejscu na liście priorytetów KRRiT byłoby poszerzanie zasięgu Polskiego Radia, a dopiero na końcu zwiększanie zasięgu już istniejących sieci radiowych.

Biorąc pod uwagę słabość lokalnych rynków reklamowych, stacjom niezależnym powinno się zapewnić pulę środków z opłaty audiowizualnej (czyli planowanej powszechnej opłaty na publiczne media). Środki te byłyby kierowane na wsparcie lokalnych programów czy wspólnych audycji niezależnych nadawców. Czemu bowiem poranne rozmowy polityczne w okolicach ósmej rano mogą realizować wyłącznie RMF FM, Radio Zet czy Trójka? Albo czy lokalne rozgłośnie z, dajmy na to, Gorzowa Wielkopolskiego, Przemyśla i Suwałk nie mogłyby razem przygotowywać ambitnej audycji jazzowej? Fundusz tego typu nie rozwiązałby oczywiście wszystkich problemów, ale dałby małym stacjom możliwość oferowania wysokiej jakości, zróżnicowanych treści, a także pośrednio promowania swojej społeczności lokalnej i ważnych dla niej tematów. Ocena finansowanych ze środków publicznych propozycji mogłaby spoczywać w rękach komisji składającej się m.in. z reprezentantów organizacji pozarządowych, środowisk twórczych czy wyższych uczelni.

Być może taka zmiana kursu KRRiT zmusiłaby też wielkich komercyjnych nadawców do spojrzenia życzliwszym okiem na promowaną przez Polskie Radio cyfryzację. Umożliwia ona umieszczenie kilku stacji na pojedynczej częstotliwości w systemie DAB. Dziś narzekają oni na koszty tego przedsięwzięcia – jeśli jednak byłaby to jedyna pewna droga do poszerzenia zasięgów (i tym samym zwiększania zysków reklamowych), mogliby zmienić podejście.

Naziemna telewizja cyfrowa

Jaki potencjał kryje się za cyfryzacją naziemnego sygnału, pokazała telewizja. Wcześniej, jeśli ktoś nie miał kablówki bądź satelitarnej platformy cyfrowej, mógł liczyć najwyżej na 7 kanałów. Dziś – jeśli znajdujemy się już w zasięgu ósmego multipleksu (MUX-8), który ma docelowo objąć 95% ludności – liczba kanałów wynosi 27. I ma wzrosnąć, jeśli Telewizja Polska uruchomi w końcu planowane na nim kolejne 2 lub 3 kanały.

Część z nich ma wyrazisty rys tematyczny (dokumentalny Fokus TV czy filmowa Stopklatka), część uruchomiła swoje własne serwisy informacyjne (Nowa TV, Telewizja WP), niezależne od dominujących na rynku telewizyjnych grup medialnych. I tu jednak pojawiły się pewne niekorzystne trendy.

Naziemna telewizja cyfrowa miała w założeniu zwiększyć konkurencję, przyczyniając się do powstania nowych kanałów. Szybko się jednak okazało, że jest ona łakomym kąskiem dla większych graczy. Grupa Polsat formalnie przejęła będące wcześniej pod jej pośrednią kontrolą TV4 oraz TV6, a jej właściciel, Zygmunt Solorz-Żak, ma też udziały w ATM Rozrywka. Grupa TVN objęła z kolei większościowe udziały w kanale TTV.

W efekcie podmioty, które początkowo formalnie miały dwa kanały, dziś kontrolują ich nawet 4–5. Discovery wykupiło tego lata właściciela Grupy TVN – Scripps – a dodatkowo od polskiej Agory resztę akcji telewizji Metro. W efekcie liczba kontrolowanych przezeń kanałów może niemal z dnia na dzień wzrosnąć z zera do 4.

Dodatkowo – choć na mniejszą skalę niż w wypadku częstotliwości radiowych – również i tutaj dochodziło do zmian formatu nadawanych kanałów, lekką ręką przyklepywanych przez KRRiT. ZPR eksperymentowało krótko z zastąpieniem Eski TV bardziej ogólnotematycznym kanałem 8TV, Polsat zaś zdecydował o zamianie Polsat Sport News na Super Polsat, w efekcie czego w naziemnej telewizji cyfrowej nie znajdziemy obecnie żadnego kanału sportowego.

W wypadku cyfrowych multipleksów należałoby właściwie tylko zapobiec dalszej koncentracji. Trzeba by przyjąć zasadę, że jeden właściciel nie posiada udziałów w więcej niż 2–3 stacjach. W przeciwnym wypadku musiałby ograniczyć ich nadawanie do kablówek i satelity, zwalniając częstotliwość naziemną albo odsprzedać już istniejącą stację wraz z jej dotychczasową biblioteką programową.

W tym pierwszym przypadku KRRiT przyznawałaby zwolnione częstotliwości tym nadawcom, którzy zaoferowaliby największy wzrost zróżnicowania oferty programowej. Konkurs już z góry mógłby mieć charakter wyspecjalizowany i obejmować np. nadawanie kanału sportowego. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji powinna również śmiało sięgać po wymóg określonego minimalnego udziału audycji informacyjno-publicystycznych, poszerzających przestrzeń debaty publicznej w mediach.

W „Projekcie Lady” nie ma miejsca dla Pippi Langstrumpf czy Lisbeth Salander

Nadal niewykorzystane pozostają częstotliwości zarezerwowane na MUX-8 dla TVP, mimo deklaracji np. o tworzeniu nowego kanału dokumentalnego. Krajowa Rada powinna wymóc na publicznym nadawcy ich szybkie uruchomienie, a w razie niewywiązania się z zobowiązań, odzyskać te częstotliwości i przeznaczyć je na konkursy dla nadawców prywatnych i społecznych.

Docelowo TVP powinna w ogóle odejść od kanałów nadawanych kablowo i satelitarnie (dziś czerpie z tego zysk) na rzecz emisji naziemnej – w pierwszej kolejności przenieść tam niedostępne wciąż dla szerokiej publiczności TVP Seriale i TVP Sport.

Nasz wspólny pilot od telewizora

Wszystkie te pomysły na pierwszy rzut oka mogą wyglądać na dokręcanie regulacyjnej śruby. Trzeba jednak zdać sobie sprawę z tego, że mówimy tu również o dobrach wspólnych. Częstotliwości radiowe i telewizyjne przyznawane są przez publiczne instytucje – a zatem decyzje te są podejmowane niejako w naszym imieniu. Polityczna – nie w sensie partyjnych przepychanek, ale wizji wspólnoty, którą tworzymy – jest nawet naziemna koncesja dla grającej disco polo Polo TV.

Decyzje o dystrybucji ograniczonych zasobów powinny być przedmiotem publicznej debaty. Ale nawet niepodlegające publicznemu koncesjonowaniu gazety i sposób ich funkcjonowania mają wpływ na społeczności lokalne, w których żyjemy. Musimy tylko mieć w tych przyszłych dyskusjach świadomość, że choć sposoby konsumpcji mediów się zmieniają, to nie każdy już zamienił – albo planuje zamienić – lokalną gazetę na „Guardiana”, a TVP Info na France 24.

Bez tej świadomości będziemy mogli co najwyżej się dziwić, że bańka informacyjna naszych krewnych przy wigilijnym stole wygląda zupełnie inaczej niż nasza, a w miastach małych i dużych zamiast o zazielenianiu dachów przystanków autobusowych marzy się o darmowych parkingach. Inaczej ucierpimy na tym równie mocno wszyscy – nie tylko osoby, które dziś nadal czerpią wiedzę o świecie z „Wiadomości” TVP.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij