Dwa miliony martwych ryb, zagrożone życie ptaków kilkudziesięciu gatunków i zrujnowana turystyka – tak wygląda bilans katastrofy ekologicznej, która od końca czerwca dotyka Dolinę Baryczy. To problem systemowy. W Polsce co chwila dochodzi do niekontrolowanego wycieku odpadów do rzek i dewastacji środowiska. Ale w przeciwieństwie do awarii warszawskiej oczyszczalni ścieków „Czajka” nie debatujemy o tym tak żywo w mediach.
Brunatna woda pełna martwych zwierząt i uciążliwy zapach niepokoją mieszkańców i mieszkanki północy Dolnego Śląska i południowej Wielkopolski.
To tędy przepływa Barycz, jedna z najpiękniejszych i najcenniejszych przyrodniczo polskich rzek, nad którą chętnie wypoczywają turyści. Niestety w tym sezonie nikt nie będzie mógł spędzić tu urlopu, bo do wody dostały się toksyczne zanieczyszczenia. Kto zatruł wodę? Nie wiadomo – organy państwowe nie spieszą się ze śledztwem.
Straty nie do odbudowania…
Rzeka Barycz została skażona na odcinku 60 km od miejscowości Raczyce w gminie Odolanów w województwie wielkopolskim do jazu „Bolko” w pobliżu miejscowości Nowe Grodzisko w gminie Milicz. Jest to ogromne zagrożenie dla fauny i flory nie tylko samej rzeki, ale i okolicznych, należących do sieci Natura 2000 rezerwatów przyrodniczych. W niebezpieczeństwie znalazły się również pobliskie Stawy Milickie, w których od wieków hodowane są karpie, a liczne gatunki ptaków wodno-błotnych spędzają tu swój okres lęgowy. Zbiorniki na szczęście udało się odciąć od zatrutej rzeki.
Skala katastrofy jest ogromna.
– Oprócz samego zniszczenia oczywistych walorów przyrodniczych Dolina Baryczy w wyniku katastrofy poniesie straty ekonomiczne. Wielu tamtejszych mieszkańców żyje bowiem z turystyki. Można powiedzieć wręcz, że trafili oni z deszczu pod rynnę. Dopiero co zniesiono lockdown i zaczęto przyjmować masowo rezerwacje na pobyty, by odbudować straty z czasu pandemii, a już trzeba wszystko odwoływać, bo rzeka jest zatruta – mówi nam zaangażowana w sprawę posłanka Koalicji Obywatelskiej z partii Zieloni, Małgorzata Tracz.
Katastrofa ekologiczna w Dolinie Baryczy‼️Gdzie jest Minister Gróbarczyk⁉️Gdzie jest Wojewoda Obremski⁉️Gdzie są Wody…
Opublikowany przez Małgorzatę Tracz Środa, 8 lipca 2020
– Aktualnie nie można zbliżać się do rzeki i organizować tam żadnych wycieczek. Ucierpią więc przedsiębiorcy, właściciele restauracji, pensjonatów i hoteli oraz ich pracownicy. Mało tego, zanieczyszczenie rzeki sprawi, że Dolina Baryczy poniesie ogromne szkody wizerunkowe. To w końcu znana i od lat kreowana marka, mająca olbrzymie znaczenie nie tylko w sektorze rekreacyjnym, ale również branży ekologiczno-rolniczej, jako dostawca wysokiej jakości produktów, m.in. spożywczych. Takie straty zwykle okazują się nie do odrobienia. A na pewno nie w najbliższym czasie – dodaje nasza rozmówczyni.
czytaj także
…i sprawca nie do ustalenia
Wiadomo już, że proces oczyszczania i odradzania się rzeki będzie trwał latami. Nie wiadomo natomiast, kto zanieczyścił Barycz i ile zajmie ustalenie przyczyn wycieku.
Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie oraz Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska odpowiedzialność próbują zrzucić na rolników. Twierdzą, że głównym winowajcą katastrofy jest spływający do rzeki po ulewach obornik z pobliskich pól. Prawda najprawdopodobniej leży jednak zupełnie gdzie indziej.
Opieszałość organów centralnych nie wróży dobrze. Minęły dwa tygodnie od dnia, w którym inspektor dyżurny Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska we Wrocławiu przyjął telefoniczne zgłoszenie od Kierownika Nadzoru Wodnego w Miliczu (podlegającego Wodom Polskim) dotyczące zanieczyszczenia rzeki Barycz. A w tego typu sytuacjach kryzysowych trzeba działać natychmiast.
Przypomnijmy, że Wody Polskie powołano w 2017 w ramach ustawy o prawie wodnym. Zadaniem instytucji jest m.in. zarządzanie rzekami. Kompetencje te odebrano samorządom, mimo że władze lokalne, będąc na miejscu, mogą zdecydowanie szybciej niż organy centralne zareagować na sytuacje kryzysowe.
– W przypadku Baryczy tak też się stało. To samorząd stanął na wysokości zadania, ponieważ starosta milicki zwołał sztab kryzysowy, a potem burmistrz Milicza z pieniędzy gminy zlecił próby laboratoryjne w Krotoszynie, żeby sprawdzić jakość wody – wyjaśnia Małgorzata Tracz. Samorządowcy również jako pierwsi ostrzegli mieszkańców, żeby ci nie zbliżali się do rzeki. Zaapelowali o odwołanie atrakcji turystycznych, spływów kajakowych czy rowerowych wycieczek.
Od Pawła Pomiana z partii Zieloni i EKO-UNII słyszymy z kolei, że dochodzenie na własną rękę wszczęli także lokalni dziennikarze. Zarówno oni, jak i laboranci zaangażowani przez burmistrza wskazują, że hipoteza o winnych całemu zdarzeniu rolnikach jest mało wiarygodna.
– Badania stanu wody jednoznacznie wykazały zanieczyszczenie bakteriami E. coli i innymi, które można znaleźć w ściekach pochodzących z rolnictwa wielkoprzemysłowego: ubojni czy hodowli zwierząt. Takich miejsc w Dolinie Baryczy jest całkiem sporo. Wiemy też, jak fatalny mają wpływ na środowisko. Wyniki wspomnianych śledztw i materiały zaangażowanych mieszkańców wskazały też konkretnie, skąd wypłynęły zanieczyszczenia – z okolic Odolanowa. Tam właśnie zlokalizowane są ubojnie – tłumaczy Paweł Pomian.
Takie interwencje muszą mieć również nasze wsparcie – świadomych obywateli i obywatelek – wrażliwych na niszczenie środowiska. Ludzi reagujących i działających, gdy coś dzieje się nie tak. Oczekujących działania od rządu. #Barycz #DolinaBaryczy #katastrofa https://t.co/Ykk0Uj1j3W pic.twitter.com/pmwoqoQ85u
— Paweł Pomian (@pawelpomian) July 7, 2020
Sprawcę można było więc dosyć łatwo wskazać, tym bardziej że organy śledcze mają dziś do dyspozycji tak nowoczesne technologie jak chociażby drony. Biorąc pod uwagę ilość uwalnianych zanieczyszczeń, trudno uwierzyć, by rolnicy byli w stanie wyprodukować tyle odpadów na swoich polach. – Ponadto wygląd rzeki, a dokładniej ciemnobrązowa maź, jaka się w niej znalazła, zupełnie nie przypomina obornika. Służby państwowe, WIOŚ i Wody Polskie wprowadzają zatem opinię publiczną w błąd i szukają trucicieli nie tam, gdzie trzeba – uważa nasz rozmówca i wylicza kolejne zaniechania.
czytaj także
Kampania ważniejsza
WIOŚ bardzo długo zwlekał z badaniami wody i ujawnieniem wyników z pobranych próbek. Nadal w zasadzie nie ma jasnego stanowiska w tej sprawie i brakuje informacji, gdzie dokładne wykonywane są pomiary. Wody Polskie tak samo nie spieszyły się z wydawaniem jakichkolwiek komunikatów (również tych dotyczących bezpieczeństwa), a gdy te już się pojawiły, były lakoniczne lub – nie wiadomo, na jakiej podstawie – powiadamiające, że stan wody się poprawia.
Dość późno sprawą zajęła się również prokuratura. A zupełnie żadnej reakcji nie ma ze strony Ministerstw Rolnictwa, Gospodarki Wodnej i Środowiska. Nasi rozmówcy zwracają uwagę, że w czasie, gdy do katastrofy doszło, politycy i urzędnicy przebywali na urlopach albo byli całkowicie pochłonięci prowadzeniem kampanii Andrzeja Dudy.
Przykładowo wojewoda Jarosław Obremski wziął udział w wiecu prezydenta w Trzebnicy, która znajduje się 30 minut drogi od Milicza. Z kolei w Poleskim Parku Narodowym na spotkaniu wyborczym Andrzeja Dudy stawił się minister środowiska Michał Woś. Żaden z nich nie znalazł czasu na to, by zainteresować się Baryczą. Dopiero po wyborach szef resortu oznajmił, że medialne doniesienia o słabym zaangażowaniu władz centralnych są przesadzone, a sytuacja w Dolinie Baryczy znajduje się pod kontrolą.
– Naszym zdaniem zawiedli wszyscy, także Prokurator Generalny, który powinien błyskawicznie wysłać na miejsce śledczych. Interwencję w takich sytuacjach zobowiązane są podjąć ponadto Regionalne Dyrekcje Ochrony Środowiska we Wrocławiu i Poznaniu oraz marszałkowie województw: wielkopolskiego i dolnośląskiego, od których oczekuje się również, że zaczną natychmiast opracowywać plany pomocy finansowej dla przedsiębiorców i pracowników poszkodowanych w wyniku katastrofy – twierdzi Małgorzata Tracz, która skierowała już interwencję poselską do wszystkich instytucji i resortów odpowiedzialnych za ratunek i przyszłość dolnośląsko-wielkopolskiej perły przyrody.
– Do ministrów wysłałam pytania nie tylko o to, co wydarzyło się w Dolinie Baryczy, ale także o sposób, w jaki ich resorty kontrolują znajdujące się na polach pryzmy oraz gospodarkę odpadową prowadzoną przez chlewnie i ubojnie. Zakres zagadnień dotyczących bezpieczeństwa polskich wód jest szeroki, dlatego uważam, że należy niezwłocznie usprawnić współpracę pomiędzy ministerstwami, instytucjami i samorządami oraz zwiększyć kontrolę i transparentność informacji ze strony organów centralnych – dodaje posłanka Zielonych.
Na razie wiadomo, że pomoc zadeklarował Urząd Marszałkowski Województwa Dolnośląskiego, który ma przekazać samorządowej spółce Stawy Milickie 400 tys. zł na zakup sprzętu napowietrzającego wodę i likwidującego skutki zanieczyszczeń.
czytaj także
Brudny problem całej Polski
Czy katastrofie w Baryczy można było jednak zapobiec? Gdy pytamy o to naszych rozmówców, a także Pawła Augustynka Halnego z Koalicji Ratujmy Rzeki, który walczy z zanieczyszczaniem rzek w województwach małopolskim i podkarpackim, słyszymy, że mamy do czynienia z problemem systemowym. Nie działa w zasadzie nic: przyjęty w Polsce model zbiorczych oczyszczalni, kontrola, prewencja, jak i system interwencyjny oraz ten związany z karaniem trucicieli.
Choć w Baryczy mamy do czynienia z katastrofą ekologiczną, do poważnych dewastacji rzek dochodzi w wielu miejscach Polski na co dzień. Nikt jednak tymi sprawami nie zajmuje się skutecznie. Co innego, gdy zdarzyła się awaria w oczyszczalni „Czajka”. Wówczas wszyscy politycy oraz mainstreamowe media, na czele z TVP, bez przerwy informowały i do tej pory informują o zaniechaniach władz Warszawy.
Jeśli ścieki to katastrofa, to pora wysłać wojsko do walki ze smogiem i elektrownią Bełchatów
czytaj także
Tymczasem w samym tylko maju przedstawiciele Koalicji Ratujmy Rzeki informowali o aktualnych zanieczyszczeniach aż kilkunastu rzek, m.in. Jeziorki, Wełny, Bzury, Krzny, Dunajca.
„Zatruwanie rzek na tak ogromną skalę nie tylko szkodzi środowisku, ale przede wszystkim stanowi zagrożenie dla zdrowia i życia ludzi. Jest to szczególnie groźne w sytuacji, gdy kraj boryka się z ogromną suszą i w rzekach jest mało wody, więc stężenia substancji szkodliwych są wyjątkowo wysokie. Skala zjawiska wskazuje, że mamy do czynienia z problemem strukturalnym, a nie z pojedynczymi incydentami. Czy nie doszło do zmarnowania ogromnych środków krajowych i unijnych, które zostały wydane w ostatnich 30 latach na budowę oczyszczalni ścieków i systemów kanalizacyjnych?” – napisali koalicjanci w liście zaadresowanym do Głównego Inspektora Ochrony Środowiska oraz Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie z prośbą o przeprowadzenie natychmiastowych kontroli wszystkich zgłoszonych przypadków, ukaranie winnych i poczynienia zdecydowanych kroków zapobiegawczych.
Paweł Augustynek-Halny: – Mam duże pretensje do Wód Polskich o to, że niedostatecznie prześwietlają, czy spełniane są warunki pozwolenia wodno-prawnego dla zakładów z oczyszczalniami i oczyszczalni komunalnych, i wciąż mamy przyzwolenie na zrzuty ponad normę. Gdyby tak było, nie mielibyśmy żadnego problemu z karaniem trucicieli. Sens zmian widzę więc w długofalowym działaniu, bo jeśli oczyszczalnia widziałaby, że grozi jej całkowite wycofanie pozwolenia wodno-prawnego, to zastanowiłaby się trzy razy, zanim dopuściłaby do jakiegokolwiek wycieku. Póki co kończy się zwykle na mandacie 500 zł, co jest śmieszne wobec skali zniszczeń w środowisku.
Od przedstawiciela Koalicji Ratujmy Rzeki słyszymy też, że w Polsce mamy całkiem niezłe prawo ochrony środowiska, tylko problem w tym, że nikt go nie egzekwuje. Funkcjonują liczne instytucje państwowe: WIOŚ, RDOŚ, Wody Polskie, lecz panuje w nich bardzo duże zamieszanie kompetencyjne. W efekcie dochodzi do sytuacji, w których te podmioty, zamiast błyskawicznie reagować, czekają na reakcję innej instytucji, a znalezienie i ukaranie sprawcy jest odwlekane w czasie lub nigdy nie następuje. W przypadku rzek to o tyle istotne, że zanieczyszczenia przesuwają się wraz z ich biegiem, dlatego wystarczy czasem kilka dni, by wykrycie źródła stało się niemożliwe.
– Gdy wszystkie organizmy padną, wtedy dopiero nadchodzi reakcja. Jeśli chodzi o same interwencje na bieżąco, to Wody Polskie reagują tak samo jak my, ekolodzy, czy wędkarze, czyli powiadamiają pozostałe służby. Mimo że z wieloma działaniami tej instytucji się nie zgadzam, to w przypadku Baryczy wziąłbym ją niejako w obronę, bo Wody Polskie nie zajmują się czystością wody bezpośrednio. To leży w kompetencjach WIOŚ. Jest też sanepid, kontrolujący stan ujęć wody, a prócz niego jeszcze policja – wylicza Paweł Augustynek-Halny. – Jednak ogromnym nieszczęściem okazała się decyzja, by nadzór nad rzekami został scentralizowany. Chwalono się, że mamy wielką i prężnie działającą instytucję od wody, ale w praktyce ten model centralny zupełnie się nie sprawdza, bo jeden organ nie jest w stanie zająć się wszystkim naraz. Z drugiej strony przy okazji awarii „Czajki” Wody Polskie bardzo się wypromowały jako najwięksi bohaterowie w walce ze skutkami tej katastrofy. Paradoksalnie stali się ofiarami tamtego „sukcesu”, bo tak się nim chełpili, że teraz cała Polska oczekuje, by zajęli się resztą oczyszczalni w kraju – konstatuje nasz rozmówca, który na interwencje w sprawie lokalnych zanieczyszczeń jeździ nawet kilkadziesiąt razy w roku.
Tyle słońca w całym mieście i tak mało wody. Nierówna walka samorządów z suszą
czytaj także
Oczyścić system
Oczyszczalnie w Polsce nie działają tak, jak powinny. Tak twierdzi też Komisja Europejska, która w maju zarzuciła naszemu krajowi, że nie przestrzega unijnych przepisów dotyczących oczyszczania ścieków komunalnych zgodnie z dyrektywami. Te zobowiązują państwa członkowskie do takiego zarządzania odpadami, by były one nieszkodliwe dla jakości wody, zdrowia ludzi, a także stanu środowiska.
Z opinii KE można się dowiedzieć, że W Polsce aż 1183 aglomeracje nie posiadają systemu zbierania ścieków komunalnych. Ponadto w 1282 aglomeracjach ścieki komunalne wprowadzane do systemów zbierania nie podlegają odpowiedniemu oczyszczaniu przed odprowadzeniem, a w 426 aglomeracjach nie ma zapewnionego „bardziej rygorystycznego oczyszczania ścieków komunalnych wprowadzanych do systemów zbierania i odprowadzanych na obszary wrażliwe”. Jeśli rząd nie poczyni żadnych kroków, by cokolwiek zmienić w tej sprawie, KE zaskarży Polskę do Trybunału Sprawiedliwości.
Problem leży m.in. w tym, że zrzuty kieruje się bezpośrednio do rzek. Nie ma etapu przejściowego, czyli wylewania zanieczyszczeń na grunt, a następnie utylizowania skażonej w ten sposób ziemi. Dlaczego? Bo to zbyt drogie. – Oczywiście np. w Niemczech czy w Austrii większość ścieków można oczyścić w oczyszczalni ścieków, bo pozwala na to współczesna technologia. Ale tu znów pojawia się problem kosztu, którego polskie władze nie mogą lub nie chcą ponieść – twierdzi Paweł Augustynek-Halny.
Jego zdaniem rozwiązania sytuacji w naszym kraju są co najmniej dwa. Można wprowadzić system limitów na ilość i rodzaj produkowanych nieczystości dla mieszkańców i zakładów przemysłowych, a tych, którzy chcą wytwarzać więcej ścieków i stosować szkodliwą chemię – obarczyć dodatkowymi kosztami.
– Albo inaczej: modernizujemy i rozpraszamy oczyszczalnie tak, żeby były w 100 proc. sprawne, a nie jak do tej pory, czyli okazjonalnie czy do momentu, kiedy stracą wydajność, bo skończą się pieniądze – wskazuje członek Koalicji Ratujmy Rzeki.
Jednocześnie nasz rozmówca podaje w wątpliwość funkcjonalność zbiorczych oczyszczalni ścieków. Zamiast takiego kierunku Polska mogłaby rozważyć jego zdaniem model tzw. rozproszonej kanalizacji.
– Ujmowanie wszystkich budynków w jedną rurę i wpuszczanie tego w jednym punkcie do rzeki to nie jest dobre rozwiązanie. Powinniśmy budować mniejsze oczyszczalnie na kilka, kilkanaście domów z gruntowym ujściem, czyli dodatkowym filtrowaniem przez warstwy w glebie i rośliny. Stosowane obecnie duże systemy kanalizacyjne z jednym punktem zbiorczym dla wszystkiego stwarzają bowiem niebezpieczeństwo w razie awarii. Gdy do niej dochodzi w punkcie, gdzie ładunek ścieków jest ogromny, dochodzi do ogromnej katastrofy, której skutki przyrodnicze są trudne do powstrzymania, kosztowne, a niekiedy również nieodwracalne. Ponadto rozwój zabudowy obciąża duże oczyszczalnie i stają się one niewydolne, przyłącza się za dużo budynków, gdy tymczasem system oczyszczalni powinien rozwijać się wraz z rozrostem zabudowy – uważa Paweł Augustynek-Halny.
Ważnym ogniwem walki z zatruwaniem rzek jest również system profilaktyki i kontroli. Polsce brakuje przede wszystkim wyspecjalizowanej jednostki, która zajmowałaby się reagowaniem i karaniem dewastatorów środowiska. Obecnie policja nie jest przeszkolona do przeprowadzania tego typu interwencji. Często ograniczają ją również bariery formalne, czyli konieczność czekania na decyzje innych organów.
– Może w takim razie trzeba dozbroić WIOŚ? Może utworzyć osobny oddział policji przyrodniczej? Takie rozwiązanie funkcjonuje m.in. w USA, gdzie już w latach 70. ubiegłego wieku powołano Agencję Ochrony Środowiska [Environmental Protection Agency – red.] – poważną instytucję z dużym budżetem, która wie, co robi, ma do tego narzędzia, laboratoria i cały system kontrolerów i sankcji – mówi przedstawiciel Koalicji Ratujmy Rzeki. – Oczywiście EPA nie działa perfekcyjnie, jednak nie traktuje dewastacji przyrody po macoszemu, jak ma to miejsce w Polsce – kwituje nasz rozmówca.
Według Pawła Pomiana fakt, że zbrodni przeciwko naturze nie ściga się w Polsce w trybie natychmiastowym, jak inne przestępstwa, jasno pokazuje stosunek państwa i częściowo również społeczeństwa do środowiska i tego, co się z nim dzieje. – Powiedziałbym nawet, że na poziomie politycznym i medialnym nie jesteśmy zainteresowani tą tematyką. A przecież woda w dobie suszy i globalnego ocieplenia to najcenniejszy i najbardziej zagrożony dziś skarb, który powinniśmy chronić w pierwszej kolejności – twierdzi przedstawiciel partii Zieloni i EKO-UNII.
czytaj także
Tymczasem właśnie doszło do kolejnej katastrofy w rzece. Ofiarą trucicieli padła Białka w Tatrach, która najprawdopodobniej z winy tamtejszej oczyszczalni zamieniła się w czarną maź.
– To nie pierwszy taki przypadek. Jednak tamtejszy WIOŚ sprzedał opinii publicznej historyjkę o tym, że rzekę zanieczyściły bobry. I tak sobie dalej tkwimy w dziurawym systemie, a na domiar złego w planach jest budowa kolejnej wielkiej zbiorczej oczyszczalni, która stanie po drugiej stronie rzeki. Ciekawe, ile czasu minie, aż również straci ona wydolność jak ta dotychczasowa – pyta retorycznie Paweł Augustynek-Halny.
***
Sprostowanie opublikowane dn. 17 sierpnia 2020
W artykule pojawiły się nieprawdziwe informacje o działaniach podjętych przez Inspekcję Ochrony Środowiska w związku z zanieczyszczeniem rzeki Baryczy. W tekście wprost zarzucono Inspekcji opieszałość oraz sugerowano, jakoby pomimo upływu 2 tygodni nie zostały podjęte żadne działania, tymczasem:
Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska we Wrocławiu został poinformowany o zanieczyszczeniu Baryczy 1 lipca o godzinie 11.50. W ramach niezwłocznie podjętych czynności stwierdzono, że woda w rzece była mętna, o ciemnobrązowym zabarwieniu i uciążliwym zapachu przegniłej materii organicznej. Pomiary wykazały bardzo niskie stężenie tlenu. Pobrane próbki wody przekazane zostały do badań do Centralnego Laboratorium Badawczego GIOŚ we Wrocławiu. Rozpoznano także, że zanieczyszczenia wpływały z terenu gminy Odolanów w województwie wielkopolskim w związku z czym p godz. 15.30 o zanieczyszczeniu poinformowano WIOŚ w Poznaniu. W kolejnych dniach lipca dolnośląski WIOŚ prowadził dalsze oględziny i pomiary, a o podejmowanych działaniach na bieżąco informował inne organy, m.in. Prokuraturę Okręgową w ostrowie Wielkopolskim (zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przeciwko środowisku).
WIOŚ w Poznaniu niezwłocznie po otrzymaniu zgłoszenia w dniu 1 lipca dokonał lustracji rzeki Barycz na odcinku od granicy województwa dolnośląskiego do Odolanowa oraz rzeki Kuroch, dopływu Baryczy. Stwierdzono m.in. bliski stanowi alarmowemu poziom wód oraz podtopienie terenów wzdłuż tych rzek.
Dalsze badania wykazały, że na obszarze tym prowadzona jest głównie działalność rolnicza, brak wielkoprzemysłowych ferm trzody chlewnej, są jedynie fermy drobiu, z których nie występuje odpływ ścieków oraz jedna ubojnia. Takie jedno punktowe źródło nie mogło jednak zanieczyścić rzek nie mających z nim żadnego połączenia. Dlatego w ocenie WIOŚ w Poznaniu głównym źródłem zanieczyszczenia były spływy z terenów rolniczych na skutek intensywnych opadów, które miały miejsce w czerwcu.
Nieuzasadnione jest zatem stanowisko wskazujące jako główne źródło ubojnie oraz hodowle zwierząt, a wykluczające istotny wpływ zanieczyszczeń pochodzenia rolniczego.
Ponadto Inspekcja prowadzi m.in. monitoring stanu wód, a w sytuacjach awaryjnych bada i ocenia ich jakość, natomiast samo usuwanie zanieczyszczeń nie leży w jej kompetencjach.
Wojciech Laska, rzecznik prasowy Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska
***
Materiał powstał dzięki wsparciu ZEIT-Stiftung Ebelin und Gerd Bucerius.