Żeby móc realizować swoje pomysły socjalne, PiS musi postąpić wbrew finansowym interesom Kościoła i biznesu. Marcelina Zawisza ocenia socjalne posunięcia PiS-u.
Jakub Dymek: Macie takie hasło na demonstracjach: „precz z PiS-owską oligarchią”. Rozumiem, że chodzi w nim o to, że Prawo i Sprawiedliwość zamiast troszczyć się o biedniejszych obywateli i obywatelki też reprezentuje establishment, tylko swój własny – katolicko-narodowy. Chciałbym spytać o dowody na poparcie tej tezy po nieco ponad pół roku urzędowania gabinetu premier Szydło?
Marcelina Zawisza: Od wyboru prezydenta Andrzeja Dudy minął rok, z szumnych zapowiedzi z jego kampanii można na razie mówić tylko o jednym zrealizowanym, prospołecznym projekcie – programie rodzina 500+. Polityka społeczna nie kończy się jednak na wsparciu dla rodzin wielodzietnych. A poza tym PiS nie ma wiele do zaoferowania. Projekt budowy mieszkań komunalnych od miesięcy nie może się zmaterializować, zasiłki dla bezrobotnych nadal nie obejmują większości bezrobotnych, opiekunowie osób niepełnosprawnych nadal otrzymują żenująco niskie świadczenia… PiS nie chce podwyższać podatków dla najbogatszych, z wyciekaniem podatków z Polski rząd walczy głównie przy pomocy wzniosłych deklaracji. Widać, że nie ma ani konkretnych pomysłów, ani planów zasilenia budżetu w sposób, który by wprowadzenie prospołecznych rozwiązań umożliwił…
Projekt reformy podatków na przykład jest w Kancelarii Premiera, zakłada większą progresję.
Platforma też podobno miała w szufladach wiele projektów, tyle że one nigdy nie ujrzały światła dziennego. Rząd ocenia się po tym, co robi, a nie po tym, co obiecuje. A co robi? Wprowadza kolejne zamordystyczne ustawy pod hasłami „walki z terroryzmem” i „bezpieczeństwa”. Ten zamordyzm idzie w stronę absurdu – w myśl założeń do nowej ustawy obrażanie prezydenta może stanowić powód do inwigilowania przez służby. Prokurator generalny będzie mógł wyłączyć internet na pięć dni… To są bardzo groźne pomysły, i nie można ich usprawiedliwiać w stylu „ale za to jest 500+”. Tak, 500+ faktycznie poprawi warunki życia wielu rodzin – ale to nie powód, by przymykać oko na powszechną inwigilację. Zwłaszcza, że jeśli chodzi o politykę społeczną to właściwie jedyny ruch PiSu, który faktycznie poprawia warunki życia.
A wymóg, żeby umowa o pracę została spisana przed jej podjęciem – żeby nie dało się, jak kiedyś, zatrudniać na czarno lub niekodeksowo i potem mówić kontrolerom Państwowej Inspekcji Pracy, że umowy nie było? Ministerstwo Pracy właśnie zatwierdziło ten pomysł.
Jasne, to ukróci czarną strefę, należało to zrobić już dawno. My nie potępiamy pomysłów tylko dlatego, że wyszły od konkurencji – oceniamy ten projekt pozytywnie, tak samo jak pozytywnie oceniamy zgłoszony przez Nowoczesną projekt przedłużający czas odwołania do sądu pracy – z tygodnia do miesiąca – w sytuacji, gdy pracownik czy pracownica zostają zwolnieni. Ale sytuacji pracujących biednych czy zatrudnionych na śmieciówkach to nie rozwiązuje. Małe, doraźne łatanie dziur w kodeksie pracy nie pomoże. Trzeba zbudować na nowo system ochrony pracy w Polsce. Za dużo ludzi pracuje w naszym kraju pozakodeksowo, bez ubezpieczenia od wypadków, bez prawa do zwolnienia lekarskiego…
A jeśli o konieczności rekonstrukcji modelu gospodarczego Polski mówi wicepremier Morawiecki – również akcentując potrzebę odejścia od konkurowania tanią pracą – to ciebie nie przekonuje?
W wywiadach mówi się jedno, a w konsultacjach międzyresortowych wewnątrz rządu robi niestety co innego. Minister Morawiecki przedstawił na razie nie program, a prezentację w Powerpoincie. I w tej prezentacji widać jasno, kto jest przedmiotem troski i zainteresowania: przedsiębiorcy, przedsiębiorcy, przedsiębiorcy… Słowo „pracownik” pada może raz, a konkretów dotyczących poprawy sytuacji zatrudnionych nie ma w ogóle. Nowe branże przemysłu, ulgi dla inwestorów, poprawianie sytuacji polskich biznesmenów – ale żadnych rzeczowych rozwiązań dla pracowników. Plan Morawieckiego to, jak to ładnie napisał w magazynie „Kontakt” Kamil Lipiński, zmienianie rozkładu własności kapitału w polskiej gospodarce poprzez przekładanie pieniędzy z kieszeni kosmopolitycznej do narodowej.
To probiznesowe podejście widać zresztą w innych dziedzinach. Minister Zalewska zapowiada wycofanie bezpłatnego podręcznika, co będzie korzystne tylko dla wydawnictw. Jednocześnie szkoły w małych miasteczkach i miastach oddaje się stowarzyszeniom. Przeciwko temu bardzo mocno protestuje Związek Nauczycielstwa Polskiego, bo często w takiej szkole pojawia się śmieciowe zatrudnienie i obchodzenie zapisów Karty Nauczyciela. Coraz częściej podnoszą głos nauczyciele, którzy są zatrudniani na umowy czasowe przez dziesięć miesięcy w roku, a kolejne dwa nie są zatrudnieni wcale i nie dostają pieniędzy. Jak oni mają przeżyć bez pieniędzy?
Zwolennicy i adwokaci partii rządzącej powiedzą – nie do końca bez słuszności – że mimo wszystko pół roku to niewiele czasu na bilans polityki społecznej. Ale ja do czego innego zmierzam – w ciągu ostatniej dekady poziom skrajnego ubóstwa, mierzony przez GUS, wzrastał. Pierwsze szacunki dotyczące przewidywanych skutków programu Rodzina 500+ pokazują, że za chwilę może się ten trend odwrócić.
Zanim zacznę chwalić program – a mogę go chwalić, bo świadczenia wychowawcze to jest dobra rzecz – muszę wskazać dwa problemy. Program 500+ miał być uniwersalny i powszechny – a na razie działa tak, że pieniądze są na drugie i kolejne dziecko. W sytuacji, gdy chcemy otrzymać świadczenie na pierwsze dziecko, a zarabiamy mniej niż 800 złotych na członka rodziny, musimy udowodnić naszą biedę – a to nie wszyscy chcą robić, bo to stygmatyzuje. Drugi, bardziej ogólny problem z 500+ to podejście, które można nazwać budowaniem domu, począwszy od dachu. Nie mamy w Polsce szerokiego systemu wsparcia społecznego, dobrej opieki instytucjonalnej, ale za to mamy ponad dwukrotnie więcej miejsc na stadionach wybudowanych na Euro2012 niż miejsc w żłobkach. To jest dramat: brakuje pieniędzy na instytucje, szkoły są oddawane stowarzyszeniom, samorządy nie mają pieniędzy na opiekę. PiS w ogóle tego nie zauważa – bo wszystkie pieniądze ładuje w hojny system bezpośredniego wsparcia finansowego rodzin…
Ale Prawo i Sprawiedliwość nie obiecywało więcej miejsc w żłobkach. Pogląd na politykę rodzinną i edukację prawicy w Polsce premiuje jak najpóźniejsze pójście do szkoły, dowartościowuje opiekę sprawowaną przez matkę oraz edukację domową.
Co jest absurdem, bo to wczesna opieka przedszkolna wyrównuje szanse…
Ale jak jesteś ze Związku Dużych Rodzin albo masz na nazwisko Elbanowscy, to możesz mieć inne zdanie. Oraz większy posłuch u rządzących.
PiS-owskie konserwatywne podejście do polityki społecznej należy krytykować, ale nie wylewajmy dziecka z rodziny wielodzietnej z kąpielą. W Polsce najbardziej zagrożone biedą są najczęściej rodziny z trojgiem i więcej dzieci. Polska bieda ma twarz dziecka. Przy czwórce dzieci ryzyko skrajnego ubóstwa wynosi 18%; przy trójce 9%… To problem, który trwa od dekad. 500+ można było skonstruować rozsądniej, połączyć z inwestycjami w opiekę – ale nawet w tej formie dokona się spory transfer społeczny, który może zmniejszyć ubóstwo dzieci. Według danych Banku Światowego 500+ może o 50% zmniejszyć liczbę gospodarstw dotkniętych skrajnym ubóstwem, z 28% do 10% zmniejszyć odsetek dzieci żyjących w ubóstwie. Gdyby sprawdziły się szacunki Banku Światowego, to skrajne ubóstwo dzieci przestałoby być w Polsce palącym problemem.
Statystycznie.
No oczywiście, że statystycznie. I oczywiście, że nawet likwidacja skrajnego ubóstwa to jeszcze nie rozwiązanie problemu biedy. Ale mówimy o realnej pomocy, mającej także bardzo namacalny wymiar. Te pieniądze dla wielu rodzin oznaczają zaspokojenie bardzo podstawowych potrzeb. Takich jak naprawa pralki, gdy się zepsuje. Polacy nie mają oszczędności, nagły wydatek rzędu tysiąca złotych przekracza znacznej części polskich rodzin.
Obywatelki i obywatele wszystkich krajów Wyszehradu nie mają oszczędności. Nie róbmy wyjątkowego polskiego problemu z czegoś, co nim nie jest.
Ale według na przykład Allianz Wealth Report Węgrzy mają wyższe oszczędności. I nie tylko oni. Lepiej jest w Czechach, na Litwie, w Bułgarii… Nawet dotknięci od wielu lat kryzysem Grecy mają przeciętnie dwa razy większe oszczędności niż polskie gospodarstwa domowe. To jest realny problem.
Zresztą co porównywanie się do tych, którzy mają gorzej, zmienia w sytuacji rodziny, która nie ma na naprawę pralki?
Wprowadzenie 500+ zaowocowało u krytyków programu reakcjami takimi, jak hejt na Dżesikę, młodą mamę, która będzie „rekordzistką”, bo na jej gospodarstwo domowe przypadnie kilka tysięcy złotych wsparcia z programu.
To dlatego, że przez ostatnie lata zmieniło się postrzeganie biedy. Na początku transformacji biedę traktowano jako coś, na co nie mamy wpływu – zamykano fabryki, likwidowano PGR-y, upadały spółdzielnie. Czynnik decydujący o tym, że ktoś jest biedny, lokował się na zewnątrz. Z czasem jednak – wraz z całą kulturą indywidualizmu, sukcesu i mitu self-made-mana – upowszechniło się myślenie, że bieda jest wynikiem nieporadności albo lenistwa. „Jakbyś nie chciał być biedny, to byś nie był”. I z tego wzięła się także stygmatyzacja i pogarda wobec ludzi, którzy są odbiorcami świadczeń społecznych – mówienie, że „pasożytują” czy „żerują” na państwie. Kiedy w mainstreamowych mediach opisuje się biedę, to właśnie za pomocą tych dehumanizujących określeń, przy okazji polując na „nadużycia” i szukając jeszcze u biednych „winy” za ich położenie. Poszukiwanie „bogaczy utrzymujących się z zasiłków” w Polsce jest zresztą dość karkołomnym pomysłem, biorąc pod uwagę niski poziom zasiłków i to, jak trudno je uzyskać.
Zobacz, że rodziny Elbanowskich, również wielodzietnej, nie spotyka nic takiego, jak rodzinę Dżesiki – ją traktuje się podejrzliwie i pogardliwie, bo nie jest z klasy średniej, nie mieści się w tym, co mainstream przyjął uważać za „dobrą rodzinę”.
Tymczasem rodzinie Dżesiki ta pomoc po prostu się należy. W ogóle każdemu z nas na jakimś etapie należy się pomoc. Fantazja o samodzielnym człowieku, który o własnych siłach i oszczędnościach przechodzi przez całe życie jest właśnie – fantazją.
Inna ciekawa sprawa: celebryci, mówiący, że 500+ im się należy i będą z niego korzystać, nie są uznawani za „roszczeniowych pasożytów”, prawda? A biedniejsi dostają z buta. 500+ może tę sytuację do pewnego stopnia zmienić.
Co zmienić?
Sposób postrzegania zasiłków w Polsce. Jeżeli każda rodzina wielodzietna dostaje pieniądze na drugie i kolejne dziecko, to przestajemy postrzegać „branie zasiłków” jako coś, co kojarzy się z biedą. Zamożni i średnio zamożni też dostają od państwa przelew. I to, w przeciwieństwie do pomocy dla Dżesiki, nie wzbudza ich oburzenia. Słusznie, bo wsparcie od państwa – i w formie usług publicznych, i zasiłków na dzieci – należy się także im. Gdybyśmy jako społeczeństwo przestali myśleć, że jest coś złego w tym, gdy pomoc trafia do biednych – to już byłby sukces. A taki zwykle jest efekt działania zasiłków uniwersalnych.
Uniwersalność zasiłku przynosi też zresztą efekt redystrybucyjny. Ministerstwo Finansów szacuje, że 6,5 miliarda złotych z programu 500+ trafi do 10% najbiedniejszych Polek i Polaków, a do 10% najbogatszych 301 milionów.
Ale to wynika z rozłożenia krzywej dochodów, a nie z jakiegoś genialnego pomysłu ukrytego w 500+. Bogatych jest po prostu mniej.
Ale gdyby rodziny wielodzietne też musiały udowadniać, ile zarabiają, gdyby trzeba było wypełniać wniosek, gdyby należało udowodnić, że mieści się w widełkach, gdyby wnioskowanie o pomoc wiązało się ze stygmatyzacją – te proporcje byłyby inne. Dlatego Skandynawowie decydują się na uniwersalne świadczenia, bo to po prostu działa. Jeśli krytykować PiS za 500+ to, jak już mówiłam, raczej za to, że dużą część rodzin, które z trudem wiążą koniec z końcem, z tego wsparcia wyłączył – choćby osławione samotne matki wychowujące jedno dziecko przy dochodach w okolicach płacy minimalnej.
Efekty gospodarcze programu 500+…
…Nie wiemy, jakie będą. PiS liczy na efekt popytowy, prof. Leokadia Oręziak – ekonomistka bynajmniej nie liberalna – obawia się, że to będzie drugie OFE.
Na razie rząd się zadłuża, żeby wypłaty zmieściły się w budżecie.
W tym roku odbyła się aukcja częstotliwości LTE, która przyniosła blisko 9 miliardów do budżetu. Nie wiemy jednak, z czego rząd sfinansuje wypłaty w roku przyszłym i kolejnych. Musiałby się postawić swoim sojusznikom z oligarchii – biznesowej, ale także kościelnej. Nowy abonament, opłata licznikowa za media narodowe – Kościół jest wyłączony. Ograniczenia w obrocie ziemią – Kościół jest wyłączony.
Żeby móc realizować swoje pomysły socjalne, Prawo i Sprawiedliwość musi postąpić wbrew finansowym interesom Kościoła i wielkiego biznesu – a nie chce szkodzić ani jednym, ani drugim, bo jest od nich zależne.
PiS liczy na zwiększony popyt wewnętrzny dzięki 500+ – skoro polskie rodziny nie mają oszczędności, to możemy z dużą dozą pewności założyć, że pieniądze szybko trafią z powrotem na rynek.
To akurat zadłużenia nie spłaca.
Nie, oczywiście, ale napędza gospodarkę, może zwiększyć liczbę miejsc pracy, a w dalszej perspektywie ratować budżet przez zwiększone wpływy podatkowe. Mówiąc obrazowo, PiS liczy, że te pieniądze trafią ostatecznie do producenta kefiru z Sokołowa, a nie do koreańskiego producenta telewizorów LCD.
Chciałbym wrócić do politycznych skutków 500+. Jeżeli najszybciej widocznym i bezpośrednio odczuwalnym efektem będzie, jak pokazują prognozy, poprawienie się sytuacji materialnej najbiedniejszych, to dla Razem chyba nie jest dobra wiadomość.
Dlaczego? To świetna wiadomość! Jeśli ten transfer przyniesie pozytywne efekty, to tylko udowodni, że potrzebujemy więcej dobrego i sprawnego państwa, a nie mniej. Ludzie będą mieli odwagę, żeby żądać więcej. Choćby z tego powodu, będzie lepiej, a nie gorzej.
W kategoriach politycznych też?
Tak. Bo coś, co było podobno niemożliwe, okazało się możliwe. To główna polityczna zaleta tego programu. Przez lata mówiono o jakichkolwiek rozwiązaniach społecznych, że się nie da, nie stać nas i tak dalej. Tymczasem to, czego brakowało, to wola polityczna. Po prostu nikt od lat nie chciał realizować szerzej zakrojonego transferu socjalnego. Wystarczyło, że jedna z establishmentowych partii włożyła to do swojego programu – i nagle okazało się, że jednak można się za to wziąć.
Rozumiem. Czyli w następnych wyborach zagłosują na PiS, nie Razem?
Prawo i Sprawiedliwość ma jakąś wizję polityki społecznej – i to go różni od poprzedników. Problem w tym, że jest to polityka „500 złotych zamiast”. Rodziny dostaną 500 złotych zamiast instytucji opiekuńczych, zamiast rozbudowy odpowiedzialności państwa, zamiast redystrybucji. Otwarcie mówi o tym minister Marczuk, odpowiedzialny za wprowadzenie programu, z przekonań zresztą skrajny liberał. Razem chce polityki społecznej dużo ambitniejszej niż PiS. Chcemy państwa, które zapewnia mieszkania komunalne, zapewnia żłobki dla wszystkich dzieci, zmniejsza nierówności. Ale też państwa, w którym nikogo się nie aresztuje za to, że obraził prezydenta w internecie.
W przeciwieństwie do PiS patrzymy na państwo całościowo. Kiedy formułujemy propozycje zmian w polityce społecznej, mówimy też o zmianach w podatkach – bo wiemy, że żeby wydać pieniądze na politykę społeczną, trzeba je wcześniej zebrać. Wreszcie – różni nas to, że szanujemy demokrację, nie godzimy się na zamordyzm, rasizm i łamanie konstytucji.
Społeczeństwa nie można traktować jak wroga, tak jak to robili przez lata liberałowie. Ale to nie znaczy, że dzięki 500+ Jarosław Kaczyński uzyskał prawo do traktowania państwa jak prywatnego folwarku, w którym rządzących nie obowiązuje prawo. Ludzi będzie wkurzać obsadzanie dyrektorskich stołków krewnymi i znajomymi królika, milionowe wynagrodzenia dla „zaufanych” szefów spółek publicznych, bezczelna propaganda w TVP. PiS się o tym za trzy lata boleśnie przekona.
**Dziennik Opinii nr 152/2016 (1302)