A co, gdyby nastał czas korekty przekazu mediów publicznych pod kątem wrażliwości nawet nie „szerokiego centrum”, lecz PiS-owskich „normalsów” z prowincji?
Czy akcja z najdroższą dekapitacją w historii – 2 miliardy za Jacka Kurskiego – pomoże prezydentowi Dudzie czy zaszkodzi? Na troje babka wróżyła. Ale nie jest tak, żeby obóz władzy poniósł tu wyłącznie straty. Niekontrolowane i kosztowne manewry mogą, mimo wszystko, przynieść prezydentowi korzyść – co ciekawe, właśnie tam, gdzie to prezydent wprost zadeklarował. Czyli na poziomie ośrodków lokalnych radia i telewizji, których „opłakany stan” był jedną z oficjalnych przyczyn gigantycznego transferu.
czytaj także
Po pierwsze zatem, sama wojna o publiczne pieniądze i definicję sytuacji („komu posłanka Lichocka pokazała środkowy palec”) nie mogła dodać punktów kandydatowi PiS, nawet jeśli sztab Andrzeja Dudy robił wszystko, by rzecz obrócić na jego korzyść. To znaczy: pokazać, jak to się prezydent hardo stawia prezesowi. Da czy nie da na telewizję; Kaczyński tak wściekły, że zaraz podmieni Dudę na Szydło; prezydent konsultuje, pałac prezydencki się waha itp. Prawda leżała gdzieś po środku, bo dziś wszystko wskazuje na to, że choć weto od początku nie wchodziło w grę, to już gra o głowę prezesa TVP nie była „ustawką”, a realną przepychanką Pałacu z Nowogrodzką. Mimo to spór o słuszność wydatkowania niemałej sumy na media, którym nie ufa nawet spora część wyborców PiS, był właściwie nie do wygrania. PR-owcy skazani byli na minimalizację strat, przykrywki i wiarę w krótką pamięć wyborców. Co im z tego wyszło, pokażą najbliższe tygodnie.
czytaj także
Po drugie, odwołanie samego Jacka Kurskiego wprowadza ferment w szeregach obozu władzy. Co prawda niemal nikt z wierchuszki PiS go nie lubi. Prezes TVP był traktowany trochę jak Jerzy Urban w latach 80. przez członków rządu i KC – niepewny, niezależny, pewnie nielojalny wobec partii, do tego błyskotliwy i zarazem arogancki buc. A co najgorsze, najwyraźniej uwiódł szefa, zachwyconego jego elokwencją i cyniczną sprawnością – tę musiał inteligent Kaczyński docenić, zwłaszcza na tle nie zawsze rozgarniętego otoczenia. Wypisz wymaluj, stosunek Jaruzelskiego do rzecznika rządu, któremu uchodziło naprawdę wiele, włącznie z ogłaszaniem nierozstrzygniętych decyzji rządu jako przesądzonych.
czytaj także
Dlatego też w ostatni weekend wielu polityków PiS musiało poczuć potężną Schadenfreude. Ale zarazem – niepokój. Bo skoro takiego zawodnika prezes jest gotów zrzucić ze skały, to jak bezpieczni są pozostali? A że sam Kurski odchodzić bardzo nie chciał, świadczy buta jego wypowiedzi o „problemach z dostrzeżeniem aktywności prezydenta”, gdyby nie jego, prezesa Kurskiego, TVP. Doraźna satysfakcja z pognębienia aroganta raczej nie przykryje lęku, że oto nikt nie zna dnia i godziny.
Po trzecie wreszcie, mamy wątek przekazu TVP i radia oraz ośrodków regionalnych. Większość z nas uśmiechała się szyderczo, gdy prezydent wił się i kombinował jak koń pod górę, tłumacząc (nie wprost, rzecz jasna), że 2 miliardy to przecież nie na podwyżkę dla Rachonia i Holeckiej, tylko na lokalne wiadomości, folklor kurpiowski, a w ogóle to profilaktykę raka i newsy epidemiologiczne z okolicy.
Tylko że tu, paradoksalnie, może tkwić ziarno prawdy. Korekta przekazu mediów publicznych pod kątem wrażliwości nawet nie „szerokiego centrum”, lecz PiS-owskich „normalsów” z prowincji, mogłaby bowiem PiS-owskiej kampanii pomóc. I nie chodzi o to, że Rachoń z Holecką nie będą kłamać i szczuć, ale o przesunięcie akcentów, złagodzenie języka. I przede wszystkim – poprawę jakości wiadomości lokalnych, interesujących normalsów z mniejszych miast właśnie.
Wszystko po to, by zamiast topornego przekazu – twórczej syntezy nagonek marcowych, „propagandy sukcesu” późnego Gierka i języka stanu wojennego – bardziej subtelnie budować atmosferę. Pokazywać, że spokój panuje, nie tylko w Warszawie, ale i na prowincji, że nasza chata trochę z kraja, że to jest po prostu „dobry czas dla Polski”. Że nie jesteśmy na żadnej tam wojnie cywilizacji, tylko że dobrze jest, jak jest. Bo to jest optymalny przekaz dla tych wszystkich, którzy nie są jeszcze pewni. Tych, któzy się cieszą z 500+ i wcześniejszej emerytury, ale mierzi ich brutalizacja sporu, i tak się po cichu, a czasem przy rodzinnym stole, zastanawiają, czy np. ten rozsądny i ekumeniczny Kosiniak-Kamysz to aby nie jest lepszy wybór niż kandydat partii totalnej mobilizacji.
Z Atlanty na wieś [Sierakowski rozmawia z Kosiniakiem-Kamyszem]
czytaj także
W tym kontekście jednoczesna dymisja ikony propagandy i transfer środków na poziom lokalnego radia i telewizji to ruch jak znalazł. I jest on, dodajmy, w zasadzie bezkosztowy. Elektorat rdzeniowy, ten od „Gazety Polskiej” w kiblu i „Sieci Prawdy” na stoliku nocnym, zagłosuje i tak. Bo raz, że nawet jak prezesa Kurskiego ceni, to przecież ten drugi prezes wie, co robi. Dwa, że na wojnie jak na wojnie. Świadomy swych praw i obowiązków zaangażowany PiS-owiec rozumie, że gdy stawką jest sama „dobra zmiana”, trzeba czynić ustępstwa w przekazie, nie płoszyć leminga. Zresztą, dysonans poznawczy dramatyczny nie będzie, TVP nie zamieni się ani w TVN, ani w BBC.
czytaj także
Teatr politycznej wojny na górze nie powinien przesłaniać faktu, że o dusze wyborców rząd walczy także na dole. Zwłaszcza w wyborach wymagających przekonania do siebie normalsów. O ich decyzjach przy urnach nie musi decydować wielkie wydarzenie, lecz nastrój, atmosfera i duch tych dwóch miesięcy, jakie zostały do pierwszej tury. Na miejscu strategów opozycji obserwowałbym także ten codzienny, niepolityczny przekaz TVP bardzo uważnie.