Porzućcie wszelką nadzieję. Oto cały dekalog powodów, dla których wypowiedzenie konkordatu jest w zasadzie niemożliwe. Ani teraz, ani w dającej się przewidzieć przyszłości.
Potraficie sobie wyobrazić, że Polska wypowiada konkordat? Jeśli nie, to słusznie, bo twórcy Konstytucji RP zadbali o to, by było to zadanie niewykonalne, o którym można sobie tylko pofantazjować, jak autorzy książek SF fantazjują o podróżach do odległych gwiazd.
Oto dekalog powodów, dlaczego Polska nie wypowie konkordatu. A raczej, dlaczego nie uczynią tego polskie elity polityczne w całej przewidywalnej przyszłości.
I
Po pierwsze, jest do tego konieczna zmiana konstytucji. To nie żart. Art. 25 ust. 4 naszej ustawy zasadniczej stanowi, że „stosunki między Rzecząpospolitą Polską a Kościołem Katolickim określają umowa międzynarodowa zawarta ze Stolicą Apostolską i ustawy”. Najpierw umowa, potem dopiero ustawy. „Określają” – czyli są obowiązkowe.
Autorzy polskiej konstytucji celowo zdecydowali o obligatoryjnej, prawnomiędzynarodowej formule określania stosunków RP z Watykanem. Stan bez konkordatu jest zatem stanem niekonstytucyjnym. Żaden polityk nie podpisze się pod wypowiedzeniem traktatu, dopóki wskazany przepis konstytucji ma takie brzmienie. Fajnie? No, dla Kościoła katolickiego na pewno. Wyobraźcie sobie negocjacje z drugą stroną, która wie, że musicie umowę podpisać choćby na najgorszych dla was warunkach albo że za nic w świecie nie możecie od niej odstąpić.
czytaj także
Dolejmy więcej sosu imposybilizmu: w 2009 roku Trybunał Konstytucyjny Bohdana Zdziennickiego orzekł, że przepisy konkordatu zostały „faktycznie inkorporowane do materii konstytucyjnej”. To nie edycyjny błąd. Nie wylał się atrament. Konkordat stał się w Polsce częścią składową aktu tworzącego ustrój państwa.
Przytoczone rozstrzygnięcie sądu konstytucyjnego jest jak najbardziej zgodne z literą i duchem ustawy zasadniczej – to nie był żaden wypadek przy pracy, eksces czy partyzantka w stylu ajatollahów z obecnego TK Julii Przyłębskiej. To orzeczenie pokazuje, po pierwsze, poprawną interpretację konstytucji, a po drugie, stan przywiązania polskich elit (poczynając od tych z lat 90. XX wieku) do katechizmu Kościoła katolickiego (w składzie orzekającym zasiadali naprawdę wybitni prawnicy). Dla przypomnienia – bo przecież na co dzień nikt o tym nie pamięta – zgodnie z art. 25 ust. 1 konstytucji wszystkie kościoły i związki wyznaniowe są w naszym kraju, o dziwo, równouprawnione.
II
Po drugie, z przyczyn proceduralnych zmiana konstytucji dotycząca art. 25 ust 4 to jedynie miraż. Modyfikacja ustawy zasadniczej wymaga bowiem wyjątkowo silnej woli politycznej ze strony różnych naczelnych organów państwa. Do tego trzeba pokonać przeszkody proceduralne, takie jak ograniczony katalog podmiotów z inicjatywą ustawodawczą czy konieczność współdziałania Sejmu i Senatu. A na deser raczej pewne ogólnokrajowe referendum zatwierdzające, gdzie wpływ na wynik głosowania uzyskałyby podmioty umiejące skutecznie oddziaływać na opinię publiczną, takie jak właśnie Kościół katolicki.
Łatwo sobie wyobrazić, jaką pozycje zająłby episkopat wobec próby wykreślenia z konstytucji obowiązkowej, traktatowej formy regulowania jego pozycji w kraju nad Wisłą.
III
Po trzecie, do wypowiedzenia konkordatu potrzebna jest zgoda wyrażona w formie ustawy. Czyli na dzień dobry (jak już uda się zmienić konstytucję – choć wiemy, że się nie uda) konieczna byłaby parlamentarna większość. To znów marzenie ściętej głowy, bo nad taką ustawą może głosować władza prawodawcza w innym składzie niż ta, która zmieniła ustawę zasadniczą. Sejmowa i senacka większość musiałyby bez paniki moralnej skonstatować prosty fakt, czyniący nieaktualną jedną z głównych przesłanek zawarcia konkordatu: że religii katolickiej nie wyznaje już większość społeczeństwa polskiego.
Dygresja: w tym roku co i Polska konkordat zawarł też Izrael, a dziewięć lat temu podobną umowę zawarła Palestyna. Takie traktaty są zatem zawierane również z państwami, gdzie katolicy stanowią zdecydowaną mniejszość. Jednak w wypadku Polski to właśnie tę większość wskazano jako powód zawarcia umowy, a jej istnienie miało wpływ na treść porozumienia.
IV
Po czwarte, ustawa upoważniająca wypowiedzenie konkordatu wymagałaby akceptacji prezydenta RP. Głowie państwa wobec takiej ustawy przysługiwałyby bowiem takie same kompetencje jak wobec innych ustaw przekazanych mu do podpisu.
Pan Karol (powiedzmy) na bank wraz z porządnie umotywowanym wnioskiem przekaże sprawę Sejmowi do ponownego rozpatrzenia. I wtedy uchwalenie ustawy upoważniającej do wypowiedzenia konkordatu wymagałoby już większości trzech piątych głosów. A pan Rafał – stawiam, że dostrzegłby szereg wzniosłych i szlachetnych powodów świadczących o niekonstytucyjności takiej ustawy (nawet, przypominam, po usunięciu z konstytucji obecnego art. 25 ust. 4) i wysłałby ją do, być może już odświeżonego, Trybunału Konstytucyjnego.
A tam – wiadomo – młócka i mordobicie. Obecni sędziowie tego gremium są na tyle znieczuleni intelektualnie, że swojej decyzji nie będą nawet uzasadniać.
Państwo pod wezwaniem. Kto w Polsce może rozliczać członków Opus Dei?
czytaj także
V
Po piąte, nawet jeśli ustawa upoważniająca wejdzie w życie, to przecież i tak trafi do Trybunału (wystarczy do tego wola 50 posłów). I tu bonus: prawo do skierowania wniosku o zbadanie konstytucyjności takiego aktu mieć będzie również… tak, tak, Kościół katolicki! Wskazana ustawa dotyczyłaby bowiem spraw objętych zakresem działania tej instytucji.
Zainicjować postępowanie przed TK mogłaby sama stolica apostolska za pośrednictwem nuncjusza, względnie upoważniona do tego przez Watykan konferencja episkopatu. Warto popuścić wodze fantazji i pomyśleć, jak na taki wniosek zareagowałyby diamenty polskiego prawa konstytucyjnego takie jak prokurator stanu wojennego, Piotrowicz Stanisław, i prokurator stanu ziobrzanego, Święczkowski Bogdan.
VI
Po szóste, wypowiedzenia konkordatu może dokonać tylko prezydent RP. Nawet jednak gdy pojawi się ustawa wyrażająca zgodę na taki krok, najwyższy przedstawiciel naszego kraju wcale nie będzie nią związany – może z niej skorzystać, ale nie musi. Czy wyobraźnia jest zdolna nakreślić historię, w której pan Rafał lub pan Karol bez szemrania wykonują ustawę? Czy któryś z nich raczyłby zauważyć, że ponad 30 lat po podpisaniu traktatu międzynarodowego z Kościołem katolickim konkordat w jego obecnej treści nie odpowiada już aspiracjom obywateli, a stał się źródłem niepotrzebnych obciążeń dla finansów publicznych oraz symbolem przywilejów duchowieństwa i instytucji kościelnych?
VII
Po siódme, akt prezydenta wymagałby dla swej ważności kontrasygnaty premiera, który ponosiłby za to odpowiedzialność przed Sejmem. Czyli do układanki parlament-prezydent doszedłby kolejny interesariusz ze swoją polityczno-religijną agendą. Co ważne, premier nie byłby do takiej kontrasygnaty zobowiązany, a bez jego podpisu do wypowiedzenia umowy z Watykanem by nie doszło.
Czy potraficie wskazać takiego współczesnego premiera polskiego rządu, który byłby w stanie zaakceptować fakt postępującego i obiektywnego procesu sekularyzacji społeczeństwa polskiego? Tak, nie jest to łatwe.
VIII
Po ósme, zgodnie z ustawą o umowach międzynarodowych to rząd podejmuje uchwałę o przedłożeniu głowie państwa umowy międzynarodowej do wypowiedzenia. Zanim więc premier kontrasygnowałby akt prezydenta, swoją aprobatę wypowiedzenia konkordatu musiałaby wyrazić również cała Rada Ministrów. Jak by to wyglądało w praktyce? Warto poeksperymentować myślowo na przykładzie obecnie rządzącej koalicji.
czytaj także
IX
Po dziewiąte, konkordat między RP a Kościołem katolickim w ogóle nie zawiera klauzuli dopuszczającej wypowiedzenie tego porozumienia. Zgodnie z konwencją wiedeńską o prawie traktatów umowa międzynarodowa bez klauzuli denuncjacyjnej nie podlega w ogóle wypowiedzeniu ani wycofaniu się z niej, chyba że da się ustalić, iż strony miały zamiar dopuścić możliwość wypowiedzenia, bądź takie prawo można domniemywać z charakteru traktatu.
W wypadku obowiązującego w Polsce konkordatu nie da się ustalić, że strony miały zamiar dopuścić możliwość wypowiedzenia. Okoliczności prawne wskazują raczej na coś przeciwnego. Preambuła do umowy oraz jej poszczególne postanowienia obrazują dążenie do trwałego uregulowania wzajemnych relacji oraz zamiar ich rozwijania i modyfikowania na drodze kolejnych traktatów (czyli nie poprzez stan „bezkonkordatowy”).
8 rzeczy, które zyskalibyśmy, gdyby jutro w Polsce zniknął katolicyzm
czytaj także
Do tego smaczek: w ramach klauzuli ratyfikacyjnej znalazło się w lutym 1998 roku oświadczenie prezydenta RP złożone w imieniu państwa polskiego, że konkordat będzie „niezmiennie zachowywany”. Varsovia locuta, causa finita?
X
Po dziesiąte, porzućcie wszelką nadzieję.
Podpisując konkordat w lipcu 1993 roku, rząd Hanny Suchockiej działał z pogwałceniem regulacji polskiego prawa wewnętrznego dotyczącego kompetencji do zawierania umowy międzynarodowej z Kościołem katolickim. W tamtym czasie ciągle obowiązywał bowiem przepis pozostającej w mocy konstytucji z 1952 roku, który przewidywał wyłącznie ustawową formę określania relacji między państwem a Kościołem. Wykluczona była wtedy możliwość regulowania tych stosunków przy użyciu umowy międzynarodowej.
Rząd Hanny Suchockiej nie miał zatem konstytucyjnych podstaw do zawarcia konkordatu. To naruszenie fundamentalnych reguł prawa wewnętrznego mogło mieć swoje konsekwencje na gruncie przytoczonej już wiedeńskiej konwencji o prawie traktatów, która pozwala uznać zgodę danego państwa na związanie się umową międzynarodową za nieważną, jeśli zgoda ta została wyrażona z pogwałceniem prawa wewnętrznego dotyczącego kompetencji do zawierania traktatów, a pogwałcenie to było oczywiste i dotyczyło normy prawa wewnętrznego o zasadniczym znaczeniu.
Kościół nie uznaje granic. Musi podporządkować sobie wszystkich
czytaj także
Te warunki były w przypadku konkordatu podpisanego przez ówczesnego ministra spraw zagranicznych, Krzysztofa Skubiszewskiego, spełnione. Jednak przez ostatnie 31 lat żaden polski rząd nie miał ochoty się na nie powołać. A państwo traci uprawnienie do powoływania się na podstawę unieważnienia traktatu, jeżeli po uzyskaniu przez to państwo wiadomości o podstawie unieważnienia należy sądzić – z zachowania tego państwa – że uznało ono ważność traktatu.
Oznacza to, że kolejne polskie rządy po lipcu 1993 roku ów nieważny w momencie zawarcia konkordat uznały mimo to za ważny i obowiązujący. Już rząd Waldemara Pawlaka w styczniu 1994 roku wniósł do Sejmu projekt ustawy o ratyfikacji konkordatu. Tak więc i ta ścieżka została dawno zamieciona.
*
Za niecałe trzy miesiące będziemy obchodzić stulecie podpisania pierwszego polskiego konkordatu przez władze II Rzeczypospolitej. Może na otwarcie kolejnego stulecia warto doświadczyć odrobiny konkordatowej subwersji? Jeśli taki traktat ma jakąś społeczną wartość, to tym bardziej warto się zastanowić, jaka to konkretnie wartość i co w sobie zawiera.
**
dr Radosław Skowron – radca prawny, konstytucjonalista.