Jesteśmy jak samochód, któremu każe się jechać na dwóch kołach zamiast na czterech – mówi Krzysztof Mieszkowski, dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu.
Dawid Krawczyk: „Teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem” – taki list odczytywali aktorzy na zeszłorocznych Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Środowisko teatralne zmobilizowało się w ten sposób przeciwko urynkowieniu publicznych teatrów i pomysłowi, żeby rządzili nimi menadżerowie. Jak pan ocenia skutki tego protestu?
Krzysztof Mieszkowski: Okazało się, że nas, ludzi teatru, stać na porozumienie, ale nie potrafimy go utrzymać. Uświadomiliśmy sobie również, jak bardzo podzielone jest nasze środowisko. Patrząc z perspektywy politycznej i ekonomicznej, ten protest był jednak porażką. Maciej Nowak został odsunięty od prowadzenia WST. Festiwal pod jego dyrekcją był niezwykle ważną propozycją nie tylko dla polskich widzów. WST były także okazją dla polskiego teatru, żeby pokazać się zagranicznej widowni. W Teatrze Dramatycznym pozbawiono dyrekcji Pawła Miśkiewicza. W obu przypadkach zadecydowały kryteria polityczne. Ale mimo wszystko ten protest był potrzebny i w dalszym ciągu gdzieś się tli. Podstawowe sprawy organizacyjno-finansowe nie zostały przecież rozwiązane.
Pomysł, żeby w publicznych teatrach dyrektor artystyczny nie mógł decydować o repertuarze i tylko doradzał menedżerowi kultury, przedstawił wicemarszałek Dolnego Śląska Radosław Mołoń. Na Facebooku zaraz powstała grupa „Anty-Mołoń”, Michał Kmiecik zrobił o nim sztukę.
Myślę, że wreszcie trzeba otwarcie powiedzieć, że odpowiedzialność za ten projekt ponosi Wydział Kultury. Moim zdaniem Marszałek Mołoń był jedynie ofiarą swoich doradców. Wycofał się z tego, za to ci, którzy przygotowali ten fatalny projekt, nie ponieśli żadnych konsekwencji. To była jakaś niezrozumiała, irracjonalna próba zniszczenia bardzo dobrze funkcjonujących instytucji, uznawanych za artystycznie najciekawsze w Polsce.
Uważam że urzędnicy powinni przestać kierować się emocjami i zacząć z nami współpracować, bo na razie są obrażeni na teatr. To jest po prostu nieodpowiedzialne! W styczniu 2013 roku otwieraliśmy Dużą Scenę po gruntownym remoncie, pierwszym od ponad sześćdziesięciu lat. Na otwarciu nie pojawił się nikt z zaproszonych przedstawicieli Wydziału Kultury.
Krzysztof Mieszkowski, for. Natalia Kabanow
Mało kto kwestionuje osiągnięcia artystyczne Teatru Polskiego – twardym dowodem na nie jest długa lista nagród. Zastrzeżenia dotyczą raczej finansów, na przykład rozliczenia Poczekalni.0 Krystiana Lupy.
Praca Lupy trwała prawie trzy lata, staraliśmy się zapewnić artyście warunki, które wiążą się z jego warsztatem i filozofią pracy. Powtórzyłbym to wszystko jeszcze raz, bez mrugnięcia okiem, bo to była współpraca z absolutnie wybitnym reżyserem. Teatr rządzi się regułami artystycznymi – tak jest zresztą zapisane w ustawie o prowadzeniu i organizowaniu działalności kulturalnej – dlatego należy zapewnić artyście optymalne warunki. Urzędnicy muszą mieć tego świadomość. Od początku wiedzieliśmy, że współpraca z Lupą nie będzie ani łatwa, ani tania. Z drugiej strony kwoty wynagrodzenia reżysera przywoływane w prasie są manipulacją. Lupa reżyserował, pisał tekst, przygotował scenografię i był odpowiedzialny za reżyserię światła. Zazwyczaj zatrudniamy do tego cztery różne osoby, stąd jego wynagrodzenie było odpowiednio wyższe, ale znacznie mniejsze od tego, które otrzymywał w teatrach w Warszawie czy Krakowie.
Swoją drogą, jak skrupulatnie media odnotowują wysokość honorariów ludzi uprawiających sztukę, piszących teksty do czasopism, pracujących na rzecz kultury – z takim domniemaniem, że właściwie ich wynagrodzenia są niesłuszne i w gruncie rzeczy powinni pracować za darmo.
Są to głębokie konsekwencje procesów urynkowienia kultury po 89. Systematycznego, cierpliwego uświadamiania polskiego społeczeństwa, że kultura jest nieobowiązkowa, niepotrzebna, że czytanie książek, chodzenie do teatru i galerii to fanaberia i luksus.
Mimo tych problemów na początku stycznia Urząd Marszałkowski przedłużył pański kontrakt na najbliższe trzy lata. Teatrem nie będzie kierował menedżer kultury, tylko dyrektor artystyczny. Z tą różnicą, że teraz pomagał mu będzie doradca do spraw finansowych.
Podobnie jak Jacek Głomb z Legnicy i Ewa Michnik z Opery Wrocławskiej, pozostaję na swoim stanowisku. Od strony personalnej wiele się nie zmienia – Urząd Marszałkowski podpisał z nami umowy na kilka najbliższych sezonów. Formuła prowadzenia teatru również nie ulega zasadniczej reformie. Wciąż mamy do czynienia z bezwzględną biurokracją i rodzajem cenzury ekonomicznej. Teatru publicznego nie można prowadzić bez elementarnego finansowania. To będzie właśnie zadaniem Grzegorza Stryjeńskiego, mojego nowego zastępcy, fachowca, który zajmie się doglądaniem kwestii ekonomicznych.
Ale skoro urzędnikom nie udało się przeforsować koncepcji z menedżerami, to może jednak wasz protest był skuteczny? Co właściwie sprawiło, że zmienili zdanie?
Obie strony skorzystały z prawa do dialogu. Udało się osiągnąć porozumienie z marszałkiem wbrew urzędnikom z Wydziału Kultury, dla których dobro społeczne, jakim są rezultaty naszej pracy, najwyraźniej nie ma żadnego znaczenia. Mimo ostrego konfliktu, dzięki wsparciu i osiągnięciom zespołu Teatru Polskiego, możemy kontynuować pracę. Nie zostały jednak podjęte podstawowe decyzje dotyczące finansowania teatru, choć w ustawie o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej istnieje zapis (art. 12), że organizator powinien zapewnić nam pieniądze na utrzymanie i rozpoczęcie działalności.
Czy od tego czasu pojawiły się jakieś inne pomysły na „finansowe dyscyplinowanie” teatrów publicznych?
Obiecano nam oddłużenie. Okazało się, że odbędzie się to kosztem naszej dotacji. Absolutny absurd. Czekamy na dalsze wirtuozerskie pomysły.
Niepokojące są zjawiska redukujące pracę w dziedzinie kultury wyłącznie do kategorii zysku ekonomicznego. To się fatalnie odbija na edukacji demokratycznej całego społeczeństwa. Fala agresji, z jaką mamy do czyniennia w ostatnim czasie, jest także konsekwencją wieloletnich zaniedbań edukacyjnych i kulturalnych.
Teatr Polski co roku ma problemy z domknięciem budżetu. O jakich kwotach dokładnie tutaj mówimy?
Jadwiga Zgrzebnicka, główna księgowa, przygotowała szczegółowe zestawienie finansów od roku 2009. Potrzebowaliśmy wtedy na roczne utrzymanie około 8 milionów 253 tysięcy złotych. Na tę kwotę składają się pensje dla pracowników i opłacenie infrastruktury, czyli różnego rodzaju podatków, prądu, wody, wywozu śmieci, ochrony, słowem: wszystkiego, co potrzebne, żeby teatr mógł funkcjonować. Powinniśmy ją pokrywać z podstawowej dotacji Urzędu Marszałkowskiego. Tylko że w 2009 roku wynosiła ona zaledwie 5 milionów 600 tysięcy, czyli brakowało nam blisko 2 mln 700 tysięcy. I do dzisiaj teatr jest niedofinansowany na poziomie około 3 milionów złotych rocznie.
Skrupulatnie we wszystkich sprawozdaniach informujemy Wydział Kultury o przyczynach zadłużenia, które ma charakter strukturalny, wynikający z nieprzeszacowania kosztów utrzymania Teatru Polskiego po pożarze w 1994. Teatr również nigdy nie otrzymał pieniędzy na utrzymanie znakomitej Sceny na Świebodzkim, a w 2008 dotacja na podwyżkę pensji w wysokości 500 tys. nie została powtórzona w latach następnych, nie mówiąc o systematycznym zmniejszaniu dotacji w kolejnych. Jesteśmy jak samochód, któremu każe się jechać na dwóch kołach, a nie czterech.
Ratują nas przychody własne ze sprzedaży biletów i wyjazdów na zagraniczne festiwale. Gramy przy pełnej widowni, frekwencja utrzymuje się na poziomie 97 procent. Od niedawna wprowadziliśmy na naszej stronie możliwość śledzenia sprzedaży biletów, wszystko jest więc jawne i transparentne. Blisko sześć tysięcy młodych ludzi z Dolnego Śląska w 2012 roku wzięło udział w działaniach edukacyjnych. W ostatnich latach Teatr Polski ze swoimi przedstawieniami był obecny między innymi w Paryżu, Buenos Aires, Dublinie, Madrycie, Wilnie, Ekwadorze, Rydze, Strasburgu, Bazylei, Chorwacji, Słowenii, a przed nami wyjazdy do Japonii, Rumunii czy na Białoruś. W badaniach Centrum Monitoringu Społecznego i Kultury Obywatelskiej Teatr Polski został uznany za najbardziej rozpoznawalaną markę kulturalną na Dolnym Śląsku.
Te braki finansowe odbijają się jakoś na planach artystycznych?
Teatr Polski praktycznie nie ma pieniędzy na produkcję i eksploatację granych spektakli, nawet mimo dotacji z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Przychody pokrywają głównie bieżące wydatki. Stąd pojawiają się długi, bo podejmuję decyzje o robieniu przedstawień mimo braku pieniędzy. Uprawiamy teatr wysokiego ryzyka artystycznego, adresowany do szerokiej publiczności, która tłumnie do nas przychodzi. I to jest paradoks, że Teatr Polski, który nie miał w swojej blisko siedemdziesięcioletniej historii takich sukcesów, tylu wyjazdów na festiwale w Polsce i za granicą, jest tak bardzo niedofinansowany.
Czy pan to będzie czytał na stałe?, reż. Michał Kmiecik, fot. Natalia Kabanow
Innym dużym teatrom w Polsce: Nowemu w Poznaniu, Wybrzeżu w Gdańsku, Polskiemu w Warszawie, Jaraczowi w Łodzi, Staremu w Krakowie, Polskiemu w Bydgoszczy, Powszechnemu w Łodzi czy Narodowemu w Warszawie, organizatorzy zapewniają pieniądze na koszty utrzymania. Jak widać, jesteśmy pod tym względem wyjątkiem.
Od dwóch lat przygotowujemy się do wystawienia Dziadów. Michał Zadara, który będzie reżyserował to przedstawienie, pracuje obecnie nad tekstem. Będziemy musieli odpowiedzieć sobie na pytanie: czy Teatr Polski stać na wystawienie tekstu, który można uznać za założycielski dla polskiej tożsamości teatralnej? Mamy duży, rozgrzany, naprawdę znakomity zespół aktorski. On musi grać, dlatego powinniśmy robić przedstawienia wieloobsadowe w ciekawych przestrzeniach scenograficznych.
To rodzi kolejne pytanie: czy mamy prowadzić teatr poznawczy, popularny, ale jednocześnie wymagający, z ambicjami sceny narodowej – czy teatr prowincjonalny, tak jak to było przed moim przyjściem?
Krzysztof Mieszkowski – dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu, redaktor naczelny „Notatnika Teatralnego”