Gospodarka

Wspólna opieka rodziców nad dzieckiem to ideał, na który zasługuje każda rodzina

Niestety, w naszym regionie jest luksusem dostępnym niewielu. O rodzicielstwie w późnym kapitalizmie pisze Apolena Rychlíková.

Koło fontanny stoi małe dziecko, całe mokre, płacze histerycznie. To moje dziecko, które właśnie przechodzi przez okres buntu, rzuca się na ziemię i nie chce ruszyć się z miejsca. Dopiero po trzeciej próbie udaje mi się wreszcie odciągnąć córkę od wody. Przemoczona, wrzeszczy nieskończenie długo. Słychać ją na całym placu zabaw i nie można jej uciszyć. Trudno powiedzieć, co w tej chwili przebiega mi przez głowę. Strach, że (teraz już goła) córka się przeziębi. Stres, że ludzie zaczną na mnie wrogo patrzeć. Że skończy się to wyzwiskami.

To nie tak, że mam to uczucie po raz pierwszy. „Moje dzieci grzecznie siedziały, jak miały półtora roku, a ten pani bachor drze się na cały tramwaj” – nakrzyczała na mnie kiedyś pewna starsza kobieta, kiedy jechałyśmy z dziećmi do domu. Moja młodsza córka próbowała wtedy samodzielnie wdrapać się na siedzenie.

Krótko mówiąc, bycie matką małych dzieci oznacza ciągłe ryzyko wdepnięcia w coś nieprzyjemnego. Okazuje się, że często zarówno temu bezpośredniemu, jak i dalszemu otoczeniu wydaje się, że wychowywanie dziecka jest też idealną okazją do wychowania matki. Nawet zupełnie obcy ludzie z zadziwiającą oczywistością naruszają czysto osobistą i intymną sferę.

Dąbrowska: Dobry poród jest trampoliną do rozwijania więzi z dzieckiem

Tata poszukiwany

Dzieci dynamicznie się zmieniają, a w raz z nimi ich potrzeby. Czasami niemal nie można za nimi nadążyć, czasami nie można im sprostać. Nieprzyjemne momenty stanowią oczywiście część rodzicielstwa, ale zbyt wiele się o nich nie mówi. Z reklam patrzą na świat szczęśliwe rodziny, harmonijne i zadowolone. Tylko że rzeczywistość jest zupełnie inna.

Małymi dziećmi opiekują się przeważnie kobiety i to pod ich adresem pada większość wyrzutów. Ojcowie jakby nie istnieli. We współczesnych warunkach, kiedy to odpowiedzialność za zabezpieczenie finansowe rodziny ponoszą przede wszystkim lepiej zarabiający mężczyźni, niemal utopijnym ideałem pozostaje fakt, że rodzicielstwo nie powinno automatycznie oznaczać macierzyństwa. „Ja bym nawet chciał spróbować – mówi mi kolega z małego miasteczka – ale żona by nas nie utrzymała, dlatego oboje jesteśmy sfrustrowani. Ja dlatego, że rzadko widuję się z dziećmi i jestem zmęczony pracą, a ona dlatego, że sama musi zajmować się całym domem”.

Wizja doskonałej matki i jej niezastąpionej roli w wychowaniu dzieci, niewielka wiedza na temat codziennych zmartwień z tym związanych oraz finansowa i społeczna dewaluacja opieki nad dzieckiem stwarzają cały łańcuch fałszywych oczekiwań, które w konfrontacji z rzeczywistością łatwo stają się źródłem frustracji oraz wątpliwości co do własnych umiejętności rodzicielskich. W Czechach, gdzie mieszkam, z żelazną regularnością pierwszy lepszy specjalista podsyca wrażenie, że matki ciągle robią coś źle.

Tymczasem po wielokroć już dowiedziono, że najlepiej funkcjonują te rodziny, w których opieka jest równomiernie podzielona między obojgiem rodziców i w których mężczyźni już od narodzin dziecka włączają się do niej w największym stopniu. W Szwecji dzięki „kwotom ojcowskim” oraz całemu systemowi dzielnego urlopu rodzicielskiego spadła liczba rozwodów i wyraźnie zmniejszyła się nierówność płci.

U nas mało kto może sobie pozwolić na taki luksus.

Manifest ojca na urlopie rodzicielskim

czytaj także

Problemem jest praca

Możliwość przeniesienia odpowiedzialności za utrzymanie rodziny z mężczyzny na kobietę jest ważną zmianą, ale dostępną jak na razie jedynie niewielkiemu odsetkowi rodzin. Jednak każda rodzina, która może sobie pozwolić na sprzeciw wobec kulturowego porządku płci, jest ważna na poziomie symbolicznym.

Decyzja rodziny o tym, że to kobieta wróci do pracy, a mężczyzna pójdzie na urlop rodzicielski, powinna być traktowana jako świadome i pełne respektu uznanie rodzicielstwa za odpowiedzialność dwojga osób, a także odważne zdystansowanie się od stereotypowych norm. Niestety, taka sytuacja ma miejsce rzadko – zdecydowanie częściej o tym, kto zostaje w domu z dzieckiem, decyduje przede wszystkim sytuacja społeczno-ekonomiczna rodziców.

Mam z tym problem. Emancypacja nie powinna oznaczać jedynie wymiany ról w tych rodzinach, które na to stać. I powinna być też czymś więcej niż przenoszeniem najgorszych aspektów opieki i pracy na osoby, które uświadamiają sobie, jak ważne jest wspólne wychowywanie, ale starając się jednocześnie zarobić na życie i przeżyć je w godności, opiekując się dodatkowo dzieckiem, działają na granicy własnych sił.

Chociaż minęło ponad sto lat od wprowadzenia ośmiogodzinnego dnia pracy, nadal nie mamy odwagi, żeby wprowadzić w życie taki system, który ujmowałby ludziom pracy, zamiast jej dodawać, i w którym zarazem moglibyśmy normalnie żyć ze swoich pensji.

Presja, której doświadcza dziś większość mężczyzn, strach przed utratą pracy, obawy, że nie spełnią oni swojego kulturowego „zadania” i zawiodą, są ogromne. Można to naturalnie porównać z wyczerpaniem oraz frustracją, jakie pociąga za sobą praca matki na cały etat. Niesienie na własnych barkach odpowiedzialności finansowej i brak czasu na widywanie własnych dzieci jest tak samo nieprzyjemne, jak automatyczne przypisywanie opieki nad dzieckiem jedynie matce. Przeświadczenie o tym, że mężczyznom to odpowiada, jest błędne.

Szczęśliwe macierzyństwo to pułapka na kobiety

Sama bardzo dobrze znam stres z powodu tego, czy uda mi się utrzymać rodzinę. Uczucie, że przez pracę kradnę dzieciom nasz wspólny czas, pojawia się za każdym razem, kiedy nazbiera mi się ciut więcej obowiązków. A przy tym – z partnerem na urlopie rodzicielskim i z elastycznym czasem pracy – należę do najbardziej uprzywilejowanej grupy rodziców. Większość rodzin nawet w snach nie może po równo dzielić się opieką nad dzieckiem przez stałe godziny pracy, fakt, że praca już dawno nie oznacza dobrej jakości życia, a także to, że przestaliśmy rozumieć wolność przede wszystkim jako równość.

„Podobno nasze dziecko ma jakieś zaburzenia” – ironicznie mówi mój partner, cytując jedną z klasycznych przygód, czyli komentarz od kogoś nieznajomego z tramwaju czy autobusu. Wiem doskonale, o czym mówi mój partner, i wiem też, jak wyczerpujące potrafią być niektóre sytuacje z dziećmi. Oboje mamy takich anegdot całe mnóstwo, bo słyszeliśmy podobne uwagi setki razy. Ale fakt, że dzielimy się opieką nad dziećmi po równo, oznacza, że żyjemy we wspólnym świecie – ze wszystkim tego konsekwencjami i ze wszystkim, co się z tym wiąże. Mimo że czasami to niezmiernie męczące, życzyłabym tego wszystkim.

Fiala: Praca zabija nasze życie i związki

**
Autorka jest redaktorką A2larm.cz. Z czeskiego tłumaczyła Olga Słowik.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij