Oto na naszych oczach narodził się nowy model organizacji pracy – zoomizm. Jakich skutków możemy się spodziewać w związku z pojawieniem się tego nowego systemu pracy? Część z nich możemy już oglądać na własne oczy.
W zeszłym tygodniu Twitter ogłosił swoim pracownikom i pracownicom, że jeśli sobie tego życzą, to po zakończeniu pandemii nadal będą mogli pracować z domu. Google i Facebook także nie spieszą się z przywracaniem tradycyjnej formy pracy. Nic dziwnego, odpowiednie zarządzanie pracą zdalną otwiera nowe przestrzenie optymalizacji produktywności osoby zatrudnionej. Jeśli tylko praca ta jest odpowiednio zarządzana (a usystematyzowanie wytwarzanej na bieżąco wiedzy eksperckiej z zakresu zarządzania pracownicą pracującą z domu i narodziny wyspecjalizowanej menadżerki pracy zdalnej są tylko kwestią czasu), to korzyści dla firmy, jakie mogą z niej płynąć, są szerokie, takie jak choćby eliminacja czasu i energii poświęcanej na dojazdy, bezproduktywnych interakcji towarzyskich w godzinach pracy, całkowita izolacja poszczególnych osób, praktycznie wykluczająca możliwość organizacji i oporu.
O zmianach klasowych, jakie mogą wynikać z tej sytuacji, pisał na łamach Krytyki Politycznej Bartosz Migas.
czytaj także
Platformy takie jak Zoom pozwalają na nieosiągalną w innych warunkach optymalizację komunikacji. Narzędzia tego rodzaju sprzyjają prezentacjom o ściśle określonej długości, takim jak np. Pecha Kucha – 20 slajdów po 20 sekund każdy, w sumie równo 6 minut i 40 sekund – która jako forma wypowiedzi stanowi moim zdaniem esencję tego, czym jest komunikacja w erze mediów społecznościowych: zwięzła, uproszczona, podporządkowana prawom marketingu, przeładowana grafiką. Osoba prowadząca spotkanie może nagrywać jego część lub całość, wedle uznania włączać i wyciszać mikrofony poszczególnych osób, a także swobodnie przerzucać uczestniczki pomiędzy breakout roomami, czyli swego rodzaju cyfrowymi pokojami, w których pracują one podzielone na zespoły. Może też przemieszczać się między breakout roomami, a w praktyce często przemykać niezauważona, milcząco przysłuchując się prowadzonym rozmowom. Pracownica siedzi przed komputerem we własnym mieszkaniu z kamerką nakierowaną na twarz lub, alternatywnie, posługuje się awatarem – profesjonalną projekcją samej siebie, oderwaną od rzeczywistego ciała. Kontroluje mowę ciała i mimikę twarzy (jeśli używa kamerki), powstrzymuje się od wypowiedzi niezwiązanych z tematem spotkania, ponieważ może nie zauważyć, kiedy w breakout roomie pojawi się przełożona. Brzmi jak ziszczenie neoliberalnej fantazji o racjonalnej kontroli? Witamy w epoce zoomizmu – kawa i herbata we własnym zakresie.
Ariadna Estévez, profesorka uniwersytetu w Sussex w Wielkiej Brytanii i specjalistka w dziedzinie praw człowieka, uważa, że po tayloryzmie, fordyzmie i toyotyzmie przyszedł czas na zoomizm. Przypomnijmy pokrótce te starsze modele produkcji. Narodziny tayloryzmu przypadają na okres rewolucji przemysłowej. Jest to model pozwalający na racjonalną organizację produkcji, stosowany przede wszystkim przy produkcji taśmowej i kojarzony – szczególnie w myśli marksowskiej i marksistowskiej – z alienacją pracy. Proces produkcji dzielony jest na proste czynności, a każda wykonywana jest przez innego pracownika. Model ten zakłada także mierzenie czasu, jaki zajmuje wykonanie poszczególnych czynności, i ustanawianie na tej podstawie norm.
Fordyzm jest metodą zarządzania przedsiębiorstwem i stanowi kontynuację tayloryzmu. Rozwija on zasadę standaryzacji produkcji i specjalizacji pracowników i pracownic, a także udoskonala dyscyplinę w zakładzie pracy. Jednocześnie gwarantuje pracownicom stałe zatrudnienie i bezpieczeństwo socjalne, a także ustanawia standard ośmiogodzinnego dnia pracy. Fordyzm i związana z nim stabilność zatrudnienia zostały wyparte przez toyotyzm, doskonale znany nam z dzisiejszych czasów model, który stawia na elastyczność. Pracownicy i pracownice otrzymują wynagrodzenie za godzinę i nie muszą mieć zagwarantowanego bezpieczeństwa socjalnego.
Pandemia COVID-19 przyspieszyła wykrystalizowanie się nowego modelu. Jak pisze Ariadna Estévez, zoomizm jest „sposobem produkcji sprzyjającym samoizolacji”. Ponadto „podnosi także wartość dodaną [dla przedsiębiorstwa], ponieważ koszty utrzymania biur korporacyjnych przenoszone są na pracowników”. Za elektryczność, internet, wodę, a nawet kawę w home office zapłacą pracownica i pracownik. Należy podkreślić, że zoomizm dotyczy przede wszystkim klasy średniej.
Gardias: Cenzurowanie partnerów społecznych nie wygra z epidemią koronawirusa
czytaj także
Jakich skutków możemy się spodziewać w związku z pojawieniem się tego nowego modelu organizacji pracy? Część z nich możemy już oglądać na własne oczy. Podobnie jak wcześniej pojawienie się toyotyzmu pozbawiło pracy wielu ludzi, poszerzając ramy kategorii tzw. ludzi zbędnych” teraz zoomizm zalicza do tej kategorii wszystkich tych, których pracy nie da się wykonywać w trybie zdalnym, a także tych, którzy nie mają do tego celu odpowiedniego sprzętu, warunków i kompetencji cyfrowych. Zoomizm, izolując jednostki, wywiera negatywny wpływ na zorganizowane ruchy oporu. Jak podkreśla Estévez, widać to w szczególności na przykładzie ruchu feministycznego, który jej zdaniem w ciągu kilku ostatnich miesięcy stracił wiele z tego, co udało mu się wywalczyć przez ostatnich kilka lat.
Korolczuk: Opieka, oświata i zdrowie to pilniejsze potrzeby niż hub lotniczy na polu kapusty
czytaj także
Narodziny zoomizmu zresztą, zdaniem Estévez, odbiją się przede wszystkim na kobietach. Stanie się to nie tylko za sprawą ograniczenia działania ruchu feministycznego. Powrót kobiet do domu, jak wiele osób miało już okazję zauważyć, wiąże się z powrotem do tradycyjnych kobiecych obowiązków domowych. Oczywiście dla wielu osób, które ze względu na pracę opiekuńczą w domu były wykluczone z rynku pracy, praca zdalna może okazać się szansą. Ponieważ jednak obowiązki domowe i opiekuńcze spadają przede wszystkim na kobiety, możemy się spodziewać, że w ostatecznym rozrachunku wyjdą na tym źle.
Czy zoomizm przetrwa epidemię i stanie się dominującym sposobem pracy globalnych elit? Zależy to w dużej mierze od ich zdolności do samodyscypliny. Sądzę bowiem, że zoomizm przerzuca na pracowników i pracownice nie tylko koszty utrzymania biura, ale do pewnego stopnia także koszty utrzymania dyscypliny w miejscu pracy. Wylew filmików i tekstów publicystycznych z zakresu organizowania własnego czasu w home office świadczy o tym, że przynajmniej część pracownic wzięła się do tego dzieła poważnie. A zeszłotygodniowa decyzja Twittera może świadczyć o tym, że zdały egzamin.
***
Agnieszka Kosiorowska – studentka etnologii i antropologii kulturowej oraz lingwistyki stosowanej na UW. Stypendystka projektu Katolicyzacja reprodukcji, reprodukcja katolicyzmu. Aktywizm i intymność w Polsce od 1930 r. do dziś.