Wiemy o tym doskonale, ponieważ w ostatnich latach częściowo udało się zmniejszyć skalę ubóstwa wśród dzieci. A skoro tak, to nierozwiązywanie kwestii biedy również jest decyzją polityczną.
Według raportu Poverty Watch 2021 przygotowanego przez Europejską Sieć Przeciwdziałania Ubóstwu (European Anti-Poverty Network, EAPN) w 2020 roku w Polsce zasięg ubóstwa skrajnego wynosił 5,2 proc. i wzrósł względem roku poprzedniego o jeden punkt procentowy. Organizacja szacuje, że w Polsce przybyło tym samym około 380 tysięcy osób skrajnie ubogich, co w ubiegłym roku dawało ogólną sumę 2 milionów ludzi. Z kolei liczba dzieci żyjących w skrajnym ubóstwie wzrosła z 313 do około 410 tysięcy.
Przypomnijmy, że skrajne ubóstwo to sytuacja bycia „pod linią” tak zwanego minimum egzystencji, którą wyznacza Instytut Pracy i Spraw Socjalnych. Według GUS „konsumpcja poniżej tego poziomu utrudnia przeżycie i stanowi zagrożenie dla psychofizycznego rozwoju człowieka”.
Dla czteroosobowego gospodarstwa domowego (dwoje dorosłych plus dwoje dzieci do 14. roku życia) wyżej wspomniany próg to 1727 złotych (mówimy oczywiście o kwocie netto). Na miesiąc. Powiedzmy to raz jeszcze: na cztery osoby.
Osoby skrajnie ubogie żyją zatem w biedzie najbardziej dojmującej; ich sytuacja ekonomiczna często nie pozwala na zaspokojenie najbardziej podstawowych potrzeb. I z racji swojego położenia to właśnie ci ludzie powinni być objęci priorytetowym zainteresowaniem państwa. Można powiedzieć, że to są te 2 miliony osób, które mają w Polsce najgorzej.
Niekorzystne zmiany w tym zakresie są – jak nietrudno się domyślić – wynikiem epidemii koronawirusa, lockdownów i ogólnego spowolnienia gospodarczego (a mówiąc precyzyjniej – pierwszej potransformacyjnej recesji, czyli dwóch z rzędu kwartałów spadku PKB w naszym kraju).
W niedalekiej przyszłości swoje żniwo zbierze również inflacja, która uderza znacznie silniej w osoby o niskim dochodzie. Dzieje się tak dlatego, że to właśnie najbiedniejsi przeznaczają na konsumpcję wszystko, co zarobią. Nie mają więc z czego „łatać” domowego budżetu; nie mogą zmniejszyć stopy oszczędności, by utrzymać stałe wydatki i nie obniżać poziomu życia. Nie mogą tego zrobić, bo po prostu niczego nie oszczędzają. A nie oszczędzają, bo – znów – nie mają z czego. Spadek siły nabywczej ich dochodów oznacza po prostu znaczne pogorszenie jakości życia. W przypadku osób skrajnie ubogich: i tak już z bardzo niskiego poziomu.
czytaj także
Żeby mieć lepszy ogląd sytuacji, warto jednak spojrzeć na trendy w dłuższym okresie. Same bowiem suche, wyizolowane liczby niewiele dają. Dopiero ich umieszczenie w szerszym kontekście pozwala zrozumieć, w jakim kierunku jako społeczeństwo zmierzamy.
Według danych Głównego Urzędu Statystycznego skala ubóstwa skrajnego w Polsce jest mniej więcej stabilna od roku 2016, kiedy odsetek osób ubogich spadł z 6,5 do poniżej 5 proc. Wcześniej natomiast, od roku 2008, rósł. I to pomimo wzrostu gospodarczego.
To też pokazuje, że choć wzrost PKB często silnie wpływa na redukcję ubóstwa, to nie zawsze tak musi być. Potrzebne są więc inne miary, zwłaszcza takie, które będą monitorowały poziom życia osób najbardziej wrażliwych. Takim wskaźnikiem jest właśnie minimum egzystencji, czyli granica skrajnej biedy.
czytaj także
Obawiam się też, że z takim rozjazdem między wzrostem gospodarczym a pogłębiającym się skrajnym ubóstwem możemy się spotkać również obecnie. Mało kto wie, ale w II kwartale mieliśmy bowiem do czynienia z historycznie wysokim wzrostem gospodarczym dobijającym do 11 proc.
Tak, to prawda, że mamy do czynienia z tak zwanym „efektem bazy”. Tak wysoki wzrost gospodarczy jest wynikiem startowania z niskiego pułapu (deflacji) w roku ubiegłym. Jest też między innymi efektem odłożonej konsumpcji. A ta jest domeną osób zamożniejszych. Bo kiedy oszczędności osób biedniejszych, na przykład pracujących w usługach, z powodu niestabilności sytuacji gospodarczej topniały, oszczędności klasy średniej i wyższej rosły. Działo się tak dlatego, że ludzie zamożni przeznaczają dużą część swojego dochodu na rozrywkę i turystykę. A te trudno było praktykować podczas lockdownów.
Owoce przyspieszenia gospodarczego są więc bardzo nierówno rozłożone. Kiedy część z nas w końcu mogła oddać się odłożonej konsumpcji, innym inflacja zaczęła drenować portfele. Jeżeli nie dojdzie do jakiejś mądrej interwencji rządu, to w statystykach znów podskoczą nam wskaźniki ubóstwa skrajnego.
czytaj także
Główny Urząd Statystyczny wskazuje również na cechy charakterystyczne gospodarstw domowych, które są szczególnie narażone na skrajne ubóstwo. Tam gdzie głowa rodziny ma wykształcenie co najwyżej gimnazjalne, odsetek skrajnie ubogich jest ponad dwa razy wyższy niż średnia. Wyższe ryzyko ubóstwa łączy się również z niepełnosprawnością któregoś z domowników. Niepełnosprawność nie tylko bowiem przekłada się na bariery w zatrudnieniu (a czasem brak możliwości pracy w ogóle), ale też często oznacza drogą rehabilitację, której państwo w wielu przypadkach nie finansuje w całości.
Dodatkowo wyższy odsetek osób skrajnie ubogich jest w gospodarstwach domowych z trójką lub więcej dzieci. Wynika to z dwóch powodów. Po pierwsze, im więcej jest domowników, tym dochód po prostu dzieli się na więcej głów, a więc jest go mniej na jedną osobę. Po drugie, wielodzietność często oznacza, że jedno z rodziców (oczywiście najczęściej jest to kobieta) odchodzi z pracy zawodowej i poświęca się wychowaniu dzieci.
EANP zwraca jednak uwagę na fakt, że gdyby nie państwo, to po koronakryzysie osób ubogich przybyłoby znacznie więcej. Europejska Sieć Przeciwdziałania Ubóstwu wskazuje na pozytywną rolę upowszechnienia się świadczenia 500+, co nastąpiło w 2019 roku. Przypomnijmy: zniesiono wtedy próg dochodowy, którego przekroczenie choćby o złotówkę pozbawiało wypłaty środków na pierwsze dziecko.
Ubóstwu zapobiegły również tymczasowe świadczenia dla osób na umowach cywilnoprawnych i samozatrudnionych oraz dodatek dla osób zwalnianych z pracy. Jak widać, były to instrumenty niewystarczające, aby uchronić wszystkich ludzi przed wpadnięciem w najbardziej dojmującą biedę. Ale gdyby tych polityk nie było, ludzi biednych przybyłoby znacznie, znacznie więcej.
czytaj także
Jaki z tego płynie wniosek? Że choć rzeczywiście skala ubóstwa jest związana z koniunkturą gospodarczą, to w dużej mierze – zwłaszcza w krajach rozwiniętych (a takim jest Polska) – zależy ona od decyzji politycznych. Najlepszym tego przykładem było zmniejszenie o ponad połowę ubóstwa skrajnego wśród dzieci w wyniku wprowadzenia programu Rodzina 500+. Biedę zatem można (i trzeba) znosić ustawą.
Co więc Polska powinna robić, żeby pomóc najbardziej potrzebującym grupom społecznym? W kontekście wysokiej w ostatnich miesiącach inflacji niezwykle istotne jest waloryzowanie świadczeń. Czyli podwyższanie ich przynajmniej o wskaźnik wzrostu cen. W dużej mierze chodzi o 500+, które realnie traci na wartości z miesiąca na miesiąc.
W długiej perspektywie istotne są również dobrej jakości usługi publiczne. Potrzebna jest nam dobra szkoła, wyłapująca osoby z problemami edukacyjnymi i ciągnąca je w górę. To jeden ze sposobów zapobiegania ubóstwu skrajnemu w przyszłości.
Istotna jest również większa dostępność żłobków i przedszkoli stanowiąca impuls aktywizacyjny dla kobiet. Ważne jest też podniesienie współczynnika aktywności zawodowej osób z niepełnosprawnościami, który jest u nas – jak zaznaczają eksperci z EAPN – „uderzająco niski w porównaniu z innymi krajami, w szczególności z krajami skandynawskimi”. Co z kolei oznacza, że „usługi rehabilitacji zawodowej i aktywizacji zawodowej są nieefektywne, a cały system wymaga gruntownej reformy”.
Dla osób w najgorszym położeniu, czyli dla Polaków w kryzysie bezdomności, państwo powinno oferować powszechniejszą możliwość łączenia pracy zawodowej (dla tych, którzy mogą pracować) ze wspomaganym mieszkalnictwem.
Tak, biedę da się znosić ustawami. Wiemy o tym doskonale, ponieważ częściowo udało nam się to w ostatnich kilku latach w przypadku dzieci. Polska jest już na tym etapie rozwoju, gdzie nawet powtarzane od dekad głosy malkontentów, że „jesteśmy krajem na dorobku”, tracą jakikolwiek sens (tak naprawdę opinie te od dawna miały umiarkowany sens, ponieważ państwa zachodnie zaczynały „rozdawać”, kiedy były mniej zamożne niż my obecnie). Jest jeszcze jedna sprawa. Skoro doskonale wiemy, że da się znosić ubóstwo ustawą i że jest to kwestia politycznych priorytetów i decyzji politycznej, to również nierozwiązanie kwestii biedy jest decyzją polityczną. I jest to papierek lakmusowy dla każdej władzy, która przedstawia się jako ta, która dba o interesy zwykłego człowieka.