„Prywatny właściciel cały czas pilnuje efektywności wydawania pieniędzy” – naucza profesor swoich słuchaczy. Piotr Wójcik czyta „Ekonomię dla ciekawych” prof. Witolda Orłowskiego.
Tak zwana edukacja ekonomiczna sprowadza się najczęściej do nachalnego wkładania ludziom do głów dogmatów liberalnej ekonomii, oczywiście przedstawianych w zdroworozsądkowej formie, na podstawie skrajnie uproszczonych – a często właściwie prostackich – przykładów z życia. Młodzi słuchacze lub czytelnicy mają odnieść wrażenie, że w gospodarczym liberalizmie wszystko wynika z jakichś obiektywnych praw oraz naturalnych predyspozycji człowieka i nie ma sensownych alternatyw.
czytaj także
Edukacja ekonomiczna jest też zwykle sprowadzana do mikroekonomii, co zakorzenia w odbiorcach przeświadczenie, że społeczeństwo jest jedynie sumą indywidualnych interesów, więc jeśli się komuś zabierze, to kto inny dokładnie tyle samo straci, czyli i tak wyjdzie na zero. Nieprzypadkowo na rzekomą ignorancję ekonomiczną społeczeństwa i konieczność edukowania go w tym zakresie zwracają uwagę głównie liberalne populistki w rodzaju Alicji Defratyki lub libertariańskie szury takie jak vloger VETO.
Spojrzenie z lotu ptaka, jakie daje makroekonomia, jest zwykle lekceważone, żeby przypadkiem odbiorcy nie doszli do „niesłusznego” wniosku, że z perspektywy wspólnoty prawa ekonomiczne działają inaczej, a czasem wręcz odwrotnie niż na poziomie mikro.
Na pierwszy rzut oka profesor Witold Orłowski ze swoją Ekonomią dla ciekawych (Rebis 2022) wyszedł nieco poza ten schemat. Książka, która jest częścią projektu edukacyjnego Porwani przez Ekonomię realizowanego przez Warszawski Instytut Bankowości, ma formę przesłuchania profesora ekonomii przez nastoletnich porywaczy, co jest zabiegiem nawet zabawnym. Poza tym Orłowski postanowił pobieżnie przejrzeć argumenty swoich ideowych przeciwników, nie uciekał też od spojrzenia makro, co w projektach edukacji ekonomicznej jest nieczęste.
Niestety jego „podręcznik” jedynie udaje dzieło bezstronne. Liberalizm autora wychodzi tu na każdym kroku, a argumenty progresywne przedstawiane są głównie po to, by profesor mógł finalnie „udowodnić”, że tak naprawdę to liberałowie mają rację, chociaż czasem powinni się cofnąć, żeby społeczeństwo się nie rozsypało. Gdyby ludzie byli mądrzejsi, to liberalna ekonomia hulałaby bez zarzutu. Ludzie mądrzy jednak nie są, więc nawet twardy liberał musi czasem iść z nimi na kompromis.
Naiwne dobre serduszka
Najlepszym przykładem tej metody jest rozdział poświęcony nierównościom ekonomicznym. Przyczyny nierówności Orłowski sprowadził do różnic w pracowitości oraz talencie, ani słowem nie wspominając o wynoszonym z domu kapitale kulturowym i społecznych sieciach kontaktów. Uczniowie profesora nie dowiadują się, że zamożność regularnie powstaje w wyniku wykorzystywania znajomości i prywatnych dojść do źródeł kapitału oraz wpływów. Nie ma mowy o kolesiostwie w sektorze prywatnym, o pchaniu w górę córek i synów z bogatych domów ani nawet o dziedziczeniu. Gospodarka rynkowa niczym kalkulator wypluwa obiektywny wynik, który jest sumą pracowitości i talentu poszczególnych jednostek.
Owszem, pojawia się na szczęście argument odnoszący się do kapitału materialnego. Profesor wskazuje, że dzieci z biednych domów mają problem z rozwijaniem talentów, ale według autora wystarczy im zapewnić odpowiednią edukację, czyli nieco wyrównać szanse – nie trzeba od razu zmniejszać nierówności dochodowych.
Jakie są więc argumenty zwolenników zmniejszania nierówności? Według Orłowskiego właściwie tylko czysto socjalne. W cywilizowanym społeczeństwie trudno akceptować skrajną nędzę, więc bogaci mogliby pogodzić się z płaceniem troszkę wyższych podatków. „Każde społeczeństwo musi samo zdecydować, czy chce więcej równości, bo to daje wszystkim ludziom większe poczucie bezpieczeństwa, czy też woli tworzyć więcej zachęt do bogacenia się i przedsiębiorczości, co oznacza większą akceptację dla nierówności” – mówi profesor w jednym z dialogów ze swoimi uczniami-porywaczami.
Zwolennicy egalitaryzmu ekonomicznego mają więc po prostu dobre serduszka i warto czasem pochylić się nad ich rozczulającą empatią. Dzięki temu przynajmniej bogatej kobiecie nikt nie buchnie na ulicy torebki z Dolce & Gabbana.
Gospodarka od dawna nie służy już ludziom. Dlaczego na to pozwalamy?
czytaj także
Tymczasem w XXI wieku wiemy już, że walka z nierównościami nie tylko wypełnia funkcję etyczną i socjalną, ale też zwyczajnie się opłaca. Wysokie nierówności hamują wzrost gospodarczy, bo pieniądz jest kumulowany na górze rozkładu dochodów, przez co popyt w gospodarce nie jest tak obfity, jakby mógłby być przy egalitarnym podziale dobrobytu.
W państwach zapewniających wysoki poziom bezpieczeństwa socjalnego ludzie chętniej podejmują też ryzyko i wchodzą w przyszłościowe branże, gdyż mają świadomość, że w razie pomyłki nie spadną na dno. Nieprzypadkowo wśród najbardziej innowacyjnych gospodarek świata znajdziemy te bardzo egalitarne. Walka z nierównościami może być więc korzystna także z czysto ekonomicznego punktu widzenia. Niestety akurat to profesor zataił, chociaż na okładce zapewnia, że „zeznał wszystko”.
Prywatne, więc dobre
W rozdziale poświęconym państwowym firmom autor również próbuje udawać bezstronnego wykładowcę, jednak wychodzi mu to jeszcze słabiej. Wprawdzie sensownie zwraca uwagę, że nawet w kapitalistycznych krajach istnieją spółki skarbu państwa, zwykle odpowiadające za 5–10 proc. PKB. Jakie są argumenty za ich istnieniem? Orłowski wskazuje, że takie firmy zwykle tworzone są w strategicznych obszarach gospodarki, na przykład kontrolują zasoby naturalne, co jednak powinno być akceptowane jedynie w rzadkich przypadkach. Poza tym państwowe firmy czasem wchodzą w projekty, których obawia się kapitał prywatny. Profesor podaje przykład Airbusa, czyli projektu kilku europejskich państw, który rzucił wyzwanie amerykańskiemu Boeingowi. Mało który inwestor prywatny odważyłby się na taki ruch.
Niestety uczniowie nie dowiadują się o najważniejszej przyczynie tworzenia przedsiębiorstw należących do sektora publicznego, czyli o istnieniu monopoli naturalnych. Mowa o wodociągach, kanalizacji czy dostępie do energii elektrycznej, a więc o sytuacjach, w których ekonomicznie uzasadnione jest świadczenie usług tylko przez jeden podmiot, co drastycznie obniża koszty jednostkowe. Prywatyzacja monopoli naturalnych zwykle kończy się wzrostem cen dla odbiorców finalnych, szczególnie w państwach mniej rozwiniętych, które nie potrafią kontrolować rynków za pomocą sprawnych regulacji, a ich politycy i urzędnicy podatni są na korupcję.
czytaj także
Kluczowe jest jednak w tym wszystkim to, że Orłowski przedstawia państwowe firmy jako wypadki przy pracy albo w najlepszym razie wyjątki potwierdzające regułę. A regułą tą jest oczywiście prywatna własność przedsiębiorstw. „Prywatny właściciel ryzykuje swój własny kapitał. Tak więc z jednej strony dobrze waży ryzyko, a z drugiej, jak już je podejmuje, to bardzo pilnuje, żeby się nie zmarnował. Innymi słowy, cały czas pilnuje efektywności wydawania pieniędzy” – naucza profesor swoich słuchaczy. Tymczasem w publicznych spółkach menedżerowie są podatni na wpływy polityków, więc wydają pieniądze na głupoty, na przykład sponsorowanie klubów piłkarskich.
No cóż, kluby piłkarskie sponsoruje również sporo przedsiębiorstw prywatnych. Sponsorowanie sportu to stały element działalności pijarowej korporacji, a spółki państwowe to zwykle ogromne koncerny, chociaż faktem jest, że idea ładowania publicznych pieniędzy w sport zawodowy jest co najmniej wątpliwa. Profesor zapomniał jednak dodać, że menedżerowie w prywatnych spółkach również są niezwykle podatni na wpływy – tylko że akcjonariuszy lub udziałowców, których interesy niekoniecznie zgadzają się z interesami firmy jako całości. Wręcz przeciwnie, często naciskają oni na osiąganie zysków w krótkim czasie, nawet jeśli oznaczać to będzie spadek potencjału spółki albo nawet jej ograbienie.
W ogóle teoria, według której prywatni przedsiębiorcy dbają o efektywność wydawania pieniędzy w swoich firmach z niezwykłą pieczołowitością, jest czysto utopijna. Profesor Orłowski miał chyba szczęście nie pracować w polskich małych i średnich przedsiębiorstwach, w których standardy organizacyjne wołają o pomstę do nieba i które niejednokrotnie mogłyby się ich uczyć od publicznych podmiotów.
czytaj także
Argument z Margaret Thatcher
Największy popis profesor Orłowski daje jednak w rozdziale poświęconym relacjom polityki i gospodarki. Tutaj już puszcza się drabinki z napisem „obiektywizm” i śmiało płynie w stronę ekonomicznego leseferyzmu. „Zapamiętajcie pierwszą ważną prawdę: politycy nie rozdają własnych pieniędzy” – naucza niezwykle oryginalnie. „Jak przekonują Amerykanie, nie ma darmowego lunchu” – dodaje chwilę później. Według Orłowskiego redystrybucja nie tworzy żadnej wartości dodanej, bo to tylko rozdawanie wcześniej zabranych pieniędzy. Polityka społeczna to gra o sumie zerowej – owszem, jedni coś tam zyskają, ale inni tyle samo stracą. Politycy udają potem, że coś dobrego zrobili, chociaż tylko inaczej rozdali karty. Uczniowie nie dowiedzą się więc, że sam sprawiedliwszy podział tortu już jest ogromną wartością i może być filarem budowania większej wartości w przyszłości.
Nie ma również mowy o funkcjach polityki społecznej, takich jak rozszerzanie dostępu do podstawowych dóbr i usług. Według autora politycy rozdają pieniądze tylko po to, żeby zyskać w oczach elektoratu i wygrać następne wybory. Kierują się właściwie jedynie słupkami poparcia. Nie ma tu miejsca na spór ideowy czy wizję przebudowy kraju. Gdy pojawia się trudniejszy problem, politycy „unikają tematu, albo kłamią”. Co gorsza, ludzie są dosyć niemądrzy, przez co nie można ich przekonać reformami edukacji czy systemu emerytalnego, gdyż te zwracają się dopiero po wielu latach. W rezultacie politycy skupiają się tylko na rozdawaniu korzyści wybranym grupom społecznym, a nie na długoterminowym interesie kraju.
Są jednak chlubne wyjątki. Orłowski przywołuje tutaj – tak, tak, oczywiście – Margaret Thatcher. Jej dalekowzroczna polityka po pewnym czasie zaczęła przynosić owoce, dzięki czemu wygrała kolejne wybory. Problem w tym, że akurat Thatcher jest przykładem polityki bardzo krótkowzrocznej, która doprowadziła w Wielkiej Brytanii do wielu fatalnych konsekwencji. Zdemolowała tradycyjną tkankę społeczną swojego kraju i zatomizowała społeczeństwo, co doprowadziło chociażby do wzrostu przestępczości. Przeprowadziła także masową prywatyzację mieszkań komunalnych, przez co obecnie młodzi Brytyjczycy są skazani na absurdalne drogi rynek mieszkaniowy, w którym ceny pompowane są przez inwestorów. Tego się niestety uczniowie profesora nie dowiedzieli.
Bo też nie mieli się tego dowiedzieć. Ekonomia dla ciekawych to przykład udawanego obiektywizmu. Poglądy odmienne od liberalnych dogmatów podawane są tylko wycinkowo i w taki sposób, żeby móc je szybko podważyć. Młodzież więcej dowie się o ekonomii, oglądając często wyszydzane seriale na Netfliksie niż czytając „zeznania” udającego bezstronność Witolda Orłowskiego. „Gdy nie masz dużo pieniędzy, większość decyzji podejmowana jest za ciebie” – stwierdziła Hanna Baker, bohaterka serialu Trzynaście powodów. I w tym jednym krótkim zdaniu zawarte jest więcej mądrości niż w całym podręczniku profesora Orłowskiego.