Przy inwestowaniu w bitcoiny całą inteligencję wkładamy w to, by przewidzieć, jaka jest przeciętna opinia na temat tego, jaka powinna być przeciętna opinia. Na tych spekulacjach powstają duże bańki finansowe. Kiedy pękną − można stracić w nich wszystkie pieniądze.
Po mocnych wzrostach wartości bitcoinów od jesieni 2020 roku opinia publiczna znów zainteresowała się kryptowalutami. Jednak potężny spadek, który bitcoin zanotował po szczycie z 8 stycznia, a także późniejsze odbicie pokazują, jak duży jest współczynnik zmienności takiej inwestycji. Nikt nie potrafi przewidzieć, jak jego wartość kształtować się będzie w przyszłości.
Wynika to z prostego powodu, że spekulacje zawsze dotyczą oczekiwań. Mówiąc bardziej konkretnie, każdy, kto dziś kupuje bitcoiny, musi założyć, że istotne będzie to, jakie oczekiwania przyjmą inni inwestorzy.
John Maynard Keynes − nie tylko utalentowany ekonomista, ale też zaciekły spekulant − wyjaśnił tę dynamikę w swoim klasycznym dziele Ogólna teoria zatrudnienia, procentu i pieniądza przy pomocy analogii z konkursem piękności. W tamtych czasach gazety organizowały konkursy, w których czytelnicy mieli za zadanie wybrać rzekomo najpiękniejszą twarz kobiecą spośród wskazanych, a szansę na wygraną dawało im tylko wskazanie tego zdjęcia, które wybrało najwięcej osób. „Nie chodzi o wybranie tych [twarzy], które są naprawdę najładniejsze według najrzetelniejszej oceny danego czytelnika, ani nawet tych, które uważane są najładniejsze w szczerej opinii większości oceniających. Osiągnęliśmy tu trzeci stopień oddalenia, kiedy to wkładamy całą inteligencję w to, by przewidzieć, jaka jest przeciętna opinia na temat tego, jaka powinna być przeciętna opinia. A są tacy − jestem o tym przekonany − którzy wspinają się na czwarty, piąty i jeszcze wyższe stopnie” − pisał Keynes.
Historia uczy, że taki proces może prowadzić do powstania dużych baniek finansowych, a kiedy one pękają, wówczas można stracić w nich wszystkie pieniądze.
Prywatne generowanie pieniądza
Wszyscy, którzy dziś kupują bitcoiny, powinni wiedzieć, co takiego nabywają. Wielu ludzi traktuje je jako cyfrowe złoto. Ale czy to właściwa analogia? Mechanizmy prywatnego generowania pieniądza − na pierwszy rzut oka bardzo skomplikowane − można zilustrować, posługując się jednym prostym przykładem. Wyobraźmy sobie, że pan Smith postanawia wziąć udział w konkursie walutowym. Drukuje milion banknotów z napisem „100 valuecoinów” po jednej stronie, a po drugiej − adnotację, że posiadacz tego banknotu nie może wysuwać żadnych prawnych roszczeń względem pana Smitha.
Teraz pan Smith próbuje sprzedać swoje banknoty za euro. Zaczyna od kursu wymiany 1:1. Ale dlaczego ktoś miałby wydać 100 euro za świstek papieru pozbawiony wartości wewnętrznej, z którym nie wiąże się żadna obietnica finansowa? Pan Smith wskazuje na przykład bitcoinów, których liczba jest ograniczona. Dla porównania, w przypadku walut emitowanych przez państwa takiej górnej granicy nie ma. Dlatego valuecoiny mogą mieć przewagę zdobywania wartości względem oficjalnego pieniądza, tak jak w przypadku bitcoina. Wkrótce 100 valuecoinów warte będzie znacznie więcej niż 100 euro.
Grela: Nie tylko bitcoin. Faircoiny, solarcoiny, bananacoiny i inne kryptowaluty
czytaj także
Dobrze, ale można się zacząć zastanawiać, dlaczego tylko pan Smith miałby mieć przywilej drukowania pieniędzy z niczego. Znów, pan Smith odwołuje się do modelu bitcoina. Postanawia nie wypuszczać wszystkich banknotów do obiegu samemu, ale ustanowić pewien mechanizm emisji valuecoina, który gwarantuje powolny wzrost podaży pieniądza.
W tym celu organizuje raz w tygodniu grę w kości dla swoich przyjaciół. Za każdym razem, gdy jeden z uczestników wyrzuca na czterech kościach jednocześnie jedno oczko, otrzymuje 100 banknotów. Żeby banknoty nie zaczęły krążyć w obiegu zbyt szybko, z czasem liczba valuecoinów otrzymywanych po skutecznym rzucie jest zmniejszana. Tak więc po pierwszym roku uczestnicy gry otrzymują tylko 50 banknotów po wyrzuceniu jedynek, a później liczba jest dalej redukowana.
Ponadto, gdy w grze bierze udział wyjątkowo dużo uczestników, stopień trudności próby jest podwyższany. Używa się nie czterech, lecz pięciu kostek, i trzeba wyrzucić jednocześnie pięć jedynek. Wychodząc z założenia, że liczba osób zainteresowanych uczestnictwem w grze będzie z czasem rosnąć, taki mechanizm ma coraz bardziej utrudniać generowanie nowych valuecoinów.
Gigantyczne zyski
To przypomina proces emisji bitcoinów („kopanie”), w którym wskaźnik odzwierciedlający trudność generowania nowych jednostek, wynoszący 1 na początku kariery bitcoina, czyli w 2009 roku, wzrósł ostatnio do około 20 tysięcy bilionów. Innymi słowy, osoba, która utworzyła cały system, odniosła gigantyczne zyski z kopania bitcoinów w początkowych latach.
Pan Smith zakłada, że wiedza o takim mechanizmie, gwarantującym nie tylko maksymalną podaż, ale też stopniową ekspansję valuecoina, sprawi, że jego prywatna waluta stanie się atrakcyjna. Koniec końców mechanizm ten sprawia, że korzyści z możliwości wymieniania bezwartościowych świstków na rządowe pieniądze nie ograniczają się tylko do pana Smitha. Są uspołecznione wśród uczestników gry w kości, którzy dzięki mozolnym próbom rzutowym mogą uzyskiwać valuecoiny.
Wolni od społeczeństwa kopacze własnego losu. Co mają w głowach kryptowaluciarze
czytaj także
Taki system odpowiada modelowi bitcoina, gdzie górnicy kopiący kryptowalutę muszą z pomocą komputerów rozwiązywać bardzo skomplikowane zadania, wymagające ogromnej mocy obliczeniowej oraz zużywające niesłychaną ilość prądu. Na valuecoinach korzystają najbardziej ci, którzy zaczynają najwcześniej, bo na początku prędkość tworzenia nowych jednostek jest największa. Oczywiście, w związku z tym, osobą, która czerpie największe korzyści, jest sam twórca systemu, czyli pan Smith.
Nic by się fundamentalnie nie zmieniło w opisanych jak do tej pory mechanizmach, gdybyśmy wyobrazili sobie, że pan Smith nie emituje swojego pieniądza w formie drukowanych banknotów, ale cyfrowo poprzez system kont. Uruchamia scentralizowany system rozrachunkowy, w którym wszyscy właściciele valucoinów mają rachunki. Po udanym rzucie nie otrzymują banknotów, ale środki zostają zaksięgowane na ich kontach w systemie rozliczeniowym pana Smitha.
Osoby z zewnątrz mogą również otworzyć rachunek w tym systemie, kupując valuecoiny za euro od osób biorących udział w grze w kości. To sprawia, że system prywatnego pieniądza jest idealny. Między posiadaczami rachunków można teraz robić cyfrowe przelewy. Wraz z dygitalizacją całego przedsięwzięcia wieczory z kośćmi się kończą. Teraz wszyscy mogą powiększać stan swojego konta valucoinów, uczestnicząc w internetowej grze.
Znikający organizator
Tym, co na razie odróżnia valucoin stworzony przez pana Smitha od bitcoina jest centralny system księgowania, którym zarządza. Bitcoin funkcjonuje w oparciu o zdecentralizowany model „rozproszonego rejestru” (ang. distributed ledger), gdzie nie ma już jednego głównego księgowego. Zamiast tego, zasadniczo, każdy uczestnik systemu może księgować zlecenia w systemie rachunkowym. W rzeczywistości ci, którzy dysponują maszynami z większą mocą obliczeniową, mają przewagę, ponieważ mogą wykonać więcej operacji, które zapisują się jako „dowody pracy” (ang. proof of work) − czegoś w rodzaju valuecoinowych rzutów kostką.
Tak czy inaczej, organizator całego interesu znika za systemem, który stworzył. Dlatego dla osób z zewnątrz przestaje być jasne, że twórcą valuecoina jest pan Smith.
czytaj także
W kategoriach logiki ekonomii bitcoin jest niczym więcej niż valuecoinem. Jedyna różnica polega na tym, że bitcoiny nie są tworzone podczas jasnej i przejrzystej gry w kości, tylko w skomplikowanym i bardzo energochłonnym procesie. Co niezmiernie ważne, tutaj także posiadacz bitcoinów nie może wysuwać żadnych roszczeń wobec emitenta, który jest wielkim zwycięzcą w tej grze.
Często słyszy się, że posiadacze banknotów euro też nie mają prawa domagać się ich wykupu. Różnica jednak polega na tym, że te banknoty są legalnym środkiem płatniczym i Europejski Bank Centralny ma monopol na ich emisję, podczas gdy bitcoin ma coraz większą konkurencję, w której rywalizuje już około 8 tysięcy kryptowalut. Dlatego w każdym momencie jakaś inna kryptowaluta z lepszą technologią może stać się oczkiem w głowie inwestorów, wypierając starzejącego się bitcoina.
Presja konkurencyjna ze strony nowych emitentów to także fundamentalna różnica między bitcoinem a metalami szlachetnymi − w szczególności złotem. Ich specjalna pozycja charakteryzuje się tym, że nie może nagle pojawić się żaden inny pierwiastek chemiczny, który im zagrozi. Brak unikatowej cechy oferty jest więc piętą achillesową bitcoina. O ile nie istnieje żadna alternatywa dla materialnego złota, o tyle inne kryptowaluty mogą bitcoin prędzej czy później zdetronizować.
**
Peter Bofinger jest profesorem ekonomii, wykładowcą na Uniwersytecie w Würzburgu.
Artykuł jest wspólną publikacją „Social Europe” i IPS-Journal. Z angielskiego przełożył Maciej Domagała.