Gospodarka

Dymek: Po co PiS TTIP?

PiS miał bronić polskiego handlu. Podpisanie umowy TTIP idzie wbrew tym obietnicom.

Rząd Prawa i Sprawiedliwości może sprawiać – ba, pewnie nawet chce – wrażenie, jakby w każdej dziedzinie prowadził politykę odmienną albo zupełnie przeciwną do realizowanej przez ich poprzedników. To rzecz jasna niemożliwe, ale – sam poniekąd uwiedziony tą upraszczającą wizją – myślałem, że sceptycyzm polityków Prawa i Sprawiedliwości wobec negocjowanego akurat przez Brukselę i Waszyngton porozumienia handlowo-inwestycyjnego (TTIP) rzeczywiście przełoży się na decyzje polityczne. W tym wypadku sądziłem, że będzie to podejście inne od prezentowanego przez Platformę, optymistycznego założenia, że TTIP się polskiej gospodarce przysłuży, i nie pójdzie za tym warunkowe poparcie dla umowy. Myślałem, że PiS, nawet jeśli nie pójdzie w sprawie TTIP na wojnę, to przynajmniej postanowi pokazać zęby. Myliłem się.

TTIPO-TTIPiS

Przypomnijmy jednak, skąd ten błąd: w Platformie wśród ministrów i europosłanek widoczne były różne poziomy entuzjazmu i determinacji w popieraniu umowy – od przekonania co do zbawiennych skutków TTIP, jak u argumentującej z dogmatycznie liberalnych pozycji Danuty Hübner, po ostrożniejszego w ocenach i przedstawiającego nieco bardziej skomplikowany bilans Rafała Trzaskowskiego. Ogólny przekaz był jednak spójny z linią partii (i jej grupy w Europarlamencie) – dalsza liberalizacja rynków i współpraca regulacyjna z USA zawsze przysłużą się Polsce, a pójście w stronę TTIP to kolejny etap naszego „otwierania się na Zachód”. W Prawie i Sprawiedliwości – szczególnie w trakcie kampanii – dominowała dla odmiany raczej retoryka bliższa protekcjonizmu, podkreślano konieczność zwiększenia konkurencyjności małych i średnich producentów oraz detalistów krajowych względem wielkiej konkurencji zagranicznej, niejako przy okazji też obiecując, że uważane za najistotniejsze sektory polskiej gospodarki – rolnictwo czy górnictwo – ochronią się przed zewnętrzną presją, unijną czy nie.

PiS sprzed objęcia władzy – mówiący raczej językiem Bugaja niż Morawieckiego – sprawiał wrażenie partii, która traktuje ideę gospodarczego uniezależnienia poważnie i do tego ma ją mniej lub gorzej przemyślaną.

PiS jednak swoją pozycję wyklarował dość szybko: najpierw w wystąpieniu szefa MSZ, Witolda Waszczykowskiego pojawiła się zapowiedź poparcia dla TTIP, ostatnio natomiast otwarcie stanowisko „za” przedstawił najbardziej decyzyjny – po prezesie Kaczyńskim, rzecz jasna – minister rządu, wicepremier Mateusz Morawiecki. Zaznaczył, tyleż enigmatycznie co wymownie, że jest za TTIP „w mocniejszej wersji”. Pomiędzy jedną wypowiedzią przedstawicieli rządu a drugą Ministerstwo Skarbu i Ministerstwo Rozwoju zapowiedziały wypowiedzenie dwustronnych umów handlowych z USA, co może być – a raczej: na pewno jest – uwerturą do podpisania traktatu.

Trybunał Konstytucyjny na targu

Dobrze, no i co z tego? – może ktoś zapytać – nigdy przecież nie obiecywali, że nie podpiszą, prawda? Odpowiedź na pytanie, dlaczego PiS mógł zmienić zdanie jest jednak ciekawa. Oprócz banalnego powodu – to w końcu, na razie, rynkowo zorientowany i wywodzący się z gospodarczego establishmentu minister Morawiecki ma większy mandat do kształtowania polityki gospodarczej rządu niż ktokolwiek o socjalnych zapędach – trzeba zauważyć, że TTIP jest elementem nieco bardziej zawiłej gry dyplomatycznej. Nie jest raczej tajemnicą, że główne wysiłki polskiego rządu na arenie zagranicznej skierowane są na odcinek amerykański – Niemców PiS nie cierpi z zasady, Brukseli nie rozumie zaś zupełnie Jarosław Kaczyński, co od razu obniża rangę prowadzonego sporu czy negocjacji. Ameryka to co innego: to w warszawskim szczycie NATO i ewentualnym zwiększeniu militarnej obecności US Army na kontynencie, jako ewentualnej konsekwencji tegoż, PiS widzi szansę i cel wysiłków MSZ w najbliższym czasie. Szczególnie, że czymś trzeba będzie równoważyć negatywny bilans dyplomatyczny w Europie. Tu pojawia się jednak zgrzyt, bo Amerykanie, mimo wszystkich awansów i wyrazów gorącej woli współpracy ze strony polskiego rządu, nadal różnymi kanałami sugerują, że kwestia Trybunału Konstytucyjnego i mediów publicznych pozostaje problemem.

Zdecydowane poparcie dla TTIP – w odróżnieniu od, jakżeby inaczej, Niemiec – to coś, czego można użyć jako argumentu. Politycy Prawa i Sprawiedliwości – całkiem racjonalnie zresztą – kalkulują, że amerykańska racja stanu jest tam, gdzie amerykańskie pieniądze, więc stawiają na uatrakcyjnienie polskiej pozycji jako rynku, skoro argumenty symboliczne – latarni demokracji i sukcesu transformacji – zabrała do grobu Platforma. Rząd zdaje się więc liczyć, że gdy sprawa Trybunału przeminie, to pod transatlantycki zwrot w polityce zagranicznej będzie już położony fundament. Temu też służy unieważnienie przetargu na Caracale i idąca za tą decyzją sugestia, że preferujemy amerykańskich dostawców. Podobnie zresztą jak zapowiedzi większych inwestycji w zbrojenia, które są ożywczym sygnałem dla rynku, na jakim istotną pozycję odgrywają producenci amerykańscy. Można jeszcze dodać, że z TTIP jest po drodze Brytyjczykom – a Polska pod rządami PiS już raz na nich zagrała – którzy tradycyjnie wspierają współpracę transatlantycką, a deregulacyjna orientacja premiera Camerona i ministra skarbu Osborne’a nie jest tajemnicą.

Jak to sprzedać?

Powiedzmy więc, że rząd PiS TTIP podpisuje. Decyzja taka stawiałaby pod znakiem zapytania deklaracje partii, co do gospodarczych priorytetów – niełatwo bowiem uznać, że największa w historii świata, jak się o niej mówi, strefa wolnego handlu jest dokładnie tym, czego mali i średni handlowcy, a oni na PiS głosowali, pragną. O ile najwięksi polscy producenci – na przykład taboru kolejowego, który w wielu stanach Ameryki jest przestarzały i wymaga konserwacji lub wymiany – mogą upatrywać w szerszym dostępie do amerykańskiego rynku szansy, to przeszkody przed małymi i średnimi są poważne. Od konieczności zdobycia amerykańskiej wizy po niską globalną popularność polskiego języka i małą rozpoznawalność marek. Niełatwo dać się przekonać – choć to właśnie oficjalna linia argumentacji Komisji Europejskiej – że po podpisaniu umowy lokalna ciastkarnia czy hodowca ryb będą mogli poszukiwać klientek na swoje produkty za oceanem. Dla trzeźwo myślących jasne jest, że uwspólnienie standardów regulacyjnych i zniesienie – rzadkich już przecież – ceł i wymogów podwójnego testowania produktów przyniesie korzyści przede wszystkim największym eksporterom.

Jak Prawo i Sprawiedliwość, odwołujące się do retoryki patriotyzmu gospodarczego i chcące stawiać przede wszystkim na rodzimy kapitał, wytłumaczy swoim wyborcom, że właśnie ułatwia dostęp do polskiego rynku i jego najważniejszych sektorów amerykańskim korporacjom?

Tego nie wiemy. Wiemy natomiast, że problemów z „dobrym PR-em” umowa będzie miała raczej coraz więcej – na początku tygodnia Greenpeace ujawnił dokumenty negocjacyjne, które w opinii komentatorów wskazują, że Stany Zjednoczone stawiają więcej warunków i negocjują bardziej zdecydowanie, podczas gdy Europa nie podnosi w negocjacjach kwestii, które rzekomo traktuje priorytetowo – standardów ochrony środowiska, okresów przejściowych dla niektórych branż czy podtrzymania całkowitego zakazu importu żywności tzw. „GMO”.

Ale podpisując TTIP rząd tworzy sam przed sobą wyzwania poważniejsze niż konieczność sprzedania umowy swoim wyborcom. Traktat przewiduje możliwość pójścia do trybunału arbitrażowego, gdzie spór między państwem a firmą rozstrzygany jest przez panel prawników i prawniczek – poza jurysdykcją krajową i w kosztowny sposób. „Wygrana” niesie ze sobą idące w miliony koszta procesu, przegrana zaś wielomilionowe odszkodowania. TTIP – w ramach tzw. mechanizmu ISDS – pozwala firmom kwestionować „kontrowersyjne” ich zdaniem ustawy i domagać się odszkodowań od państw za „nieuzyskane zyski”. Pomijając już oczywiste konflikty w sferze publicznej, jakie może to wywołać (zagraniczna firma kontra rząd RP, trudno o lepszy temat dla prawicowo zorientowanych mediów i rządowej TVP), warto zwrócić uwagę, że właściwie każdy z projektów gospodarczych Prawa i Sprawiedliwości uderza w interesy jakiejś branży i stanowi potencjalny powód do kosztownego procesu przed trybunałem arbitrażowym. Niektóre z pomysłów – podatek od hipermarketów, podatek bankowy czy ustawa o obrocie ziemią – to wręcz gotowe wzory na konflikt z zagranicznymi korporacjami, których interesy w Polsce będzie chronił nowopodpisany traktat. Czy należy się łudzić, że jakaś nowa forma podatku, zakaz handlu w niedzielę czy zerwanie przetargu nie sprowokuje amerykańskiej firmy do przetestowania traktatu i wejścia w spór arbitrażowy? Czy czar ministra Morawieckiego uchroni rząd Prawa i Sprawiedliwości? Wątpliwe.

Kto za to zapłaci?

Po co to więc? I tu można znaleźć spójne z poprzednimi argumentami wytłumaczenie – podpisanie TTIP będzie dyplomatycznym osiągnięciem, nawet jeśli gospodarczo na krótką metę nic nie zmieni. Efekty zaś – w tym negatywne aspekty podpisania umowy, jak spory arbitrażowe – nie ujawnią się od razu. Tak jak w historii wcześniejszych umów – na przykład północnoamerykańskiej NAFTY – realny bilans będzie możliwy po kilku-kilkunastu latach. Jeśli wówczas PiS rządzić już nie będzie – problemy (czy ewentualne odszkodowania) spadną na inny rząd. A jeśli negatywne skutki TTIP miałyby się objawić jeszcze za czasów rządu Prawa i Sprawiedliwości?

Cóż, linię argumentacji już znamy – zła Bruksela nam to narzuciła. I tak, i tak podstawowy cel udaje się osiągnąć. Jak mówią Amerykanie: win-win.

CO PISALIŚMY O TTIP?
Piotr Buras: TTIP może ocalić jedność Zachodu
Trzaskowski o TTIP: Co łączy francuskie wino i polski beton?
Saskia Sassen: Dlaczego tracimy nasze prawa
Maria Świetlik: TTIP, czyli wyścig do dna
Jakub Dymek: TTIP, czyli jak przeorać Europę budowaną przez dziesięciolecia
Danuta Hübner: Ideologiczny spór niepotrzebny, pomyślmy o polskim biznesie
Katarzyna Szymielewicz: Porzuceni obywatele i pragmatyczni eksperci
Robert Reich: Najgorsza umowa handlowa, o której nic nie wiecie
Maria Świetlik: W sprawie TTIP słyszymy ciągle propagandę. Gdzie są dane?
George Monbiot, TTIP – gdzie jesteśmy po roku walki?
Owen Jones, Wielki apetyt korporacji
Michael Efler, #StopTTIP: Dlaczego Bruksela ignoruje obywateli?
Maria Świetlik, Arbitraż według TTIP? Nie, dziękuję!
Katarzyna Szymielewicz, Co kryje TTIP? I dlaczego Komisja nie chce tego ujawnić?
Jose Bove: Traktat z USA w fundamentalny sposób zmieni to, jak działa Europa
George Monbiot: Transatlantyckie partnerstwo handlowe to atak na demokrację
Panoptykon: Kto się boi nowej umowy między UE i USA
Panoptykon: Negocjacje TTIP – tango wokół prywatności

**Dziennik Opinii nr 126/2016 (1276)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Dymek
Jakub Dymek
publicysta, komentator polityczny
Kulturoznawca, dziennikarz, publicysta. Absolwent MISH na Uniwersytecie Wrocławskim, studiował Gender Studies w IBL PAN i nauki polityczne na Uniwersytecie Północnej Karoliny w USA. Publikował m.in w magazynie "Dissent", "Rzeczpospolitej", "Dzienniku Gazecie Prawnej", "Tygodniku Powszechnym", Dwutygodniku, gazecie.pl. Za publikacje o tajnych więzieniach CIA w Polsce nominowany do nagrody dziennikarskiej Grand Press. 27 listopada 2017 r. Krytyka Polityczna zawiesiła z nim współpracę.
Zamknij