Ludzka chciwość potrafi do niewyobrażalnych poziomów wynieść indeksy giełdowe, a ludzki strach do niewyobrażalnych poziomów je obniżyć.
Koniec wakacji. Teoretycznie to nie koniec lata, ale polskie lato staje się już bardzo jesienne. Najczęściej oczekujemy tego, że podczas kanikuły nic istotnego się nie wydarzy i rzeczywiście w sierpniu zazwyczaj Europa Zachodnia zamiera, bo olbrzymia część Europejczyków właśnie wtedy jedzie na wakacje.
Tym razem jednak coś latem się działo zarówno w polskiej polityce (weta prezydenckie), jak i na froncie międzynarodowym – zanotowano gwałtowne spadki poparcia dla prezydenta Macrona we Francji, rozwijał się konflikt na linii Francja – rząd polski, a kapitał zagraniczny uderzył z pełną siłą na Giełdę Papierów Wartościowych.
Sprawy polityczne (weta prezydenta) ominę łukiem, chociaż nie jest tak, że nie mają znaczenia dla gospodarki. Zobaczymy, co pójdzie za tymi wetami, jakie będą nowe propozycje kancelarii prezydenta Dudy i co zrobi z nimi sejm (zdziwię się, jeśli rozwój sytuacji wszystkich usatysfakcjonuje). Ma też znaczenie to, że (jak zresztą można było oczekiwać, ale zdumiewa tempo) prezydent Macron traci poparcie we Francji, ale tym zajmę się jesienią. Podobnie zresztą jak kwestią pracowników delegowanych, która ma znaczenie dla polskiej gospodarki.
W przedostatnim tygodniu sierpnia miało miejsce cykliczne wydarzenie, które mogło doprowadzić do poważnych zmian na rynkach finansowych. Przede wszystkim jednak doprowadziło do umocnienia euro. Mówię o sympozjum Rezerwy Federalnej w Jackson Hole. Bardzo często podczas tego trzydniowego wydarzenia szefowie banków centralnych korzystają z okazji, żeby przedstawić najbliższe cele tych banków. Tym razem zarówno Janet Yellen, szefowa Fed, jak i Mario Draghi, szef Europejskiego Banku Centralnego, trzymali karty przy piersi, ale coś jednak powiedzieć musieli.
Yellen potwierdziła, że zmiana polityki monetarnej (stopy i redukcja bilansu) muszą być „umiarkowane”, a Draghi powtórzył, że niepokoi go wolno rosnąca inflacja i uważa, że gospodarka europejska nadal wymaga wspomagania przez ECB. Tak więc, jak widać, oboje prezentowali bardzo „gołębie” stanowisko. Daleko im było do „jastrzębiego” poglądu, zgodnie z którym należy podnosić stopy i redukować bilanse banków centralnych (zmniejszać wolumen papierów wartościowych kupionych w ramach zmniejszania skutków kryzysu).
czytaj także
Nie zmienia to faktu, że zbliżamy się do sytuacji, o której często wspominałem kilka lata temu – przychodzi bowiem czas, kiedy to banki centralne staną przed swoistą diabelską alternatywą (albo już stoją). Polega ona na odpowiedzi na pytanie: czy utrzymywać ultrałagodną politykę monetarną i pomagać w dmuchaniu bańki spekulacyjnej na rynkach akcji, czy może zacząć wracać do normalnej polityki (stopy procentowe wyższe od inflacji) i ryzykować wprowadzenie gospodarek w stagnację lub nawet recesję?
Prezesi banków centralnych zdają się nie wiedzieć tego, że jeśli wybiorą pierwszą opcję, to i tak w końcu doprowadzą do potężnego kryzysu. Nadmuchane bańki spekulacyjne zawsze w końcu pękają, a im są większe, tym skutki pęknięcia gorsze. Na razie dmuchanie bańki na rynkach rozwiniętych przystopowało, ale na rynkach krajów rozwijających się (w tym i na warszawskiej giełdzie) trwa w najlepsze (o tym poniżej).
Przychodzi czas, kiedy banki centralne staną przed swoistą diabelską alternatywą (albo już przed nią stoją).
Reakcja rynku walutowego na wypowiedzi z Jackson Hole była zadziwiająca. Gracze z dwóch „gołębich” wypowiedzi wybrali tę Janet Yellen, a ze słów szefa ECB wybrali tylko to…czego nie powiedział. A nie powiedział, że martwi go drogie euro, które szkodzi gospodarce strefy euro. To wystarczyło, żeby utrzymało się potężne umocnienie euro w stosunku do dolara, które rozpoczęło się przed wystąpieniem Yellen. Z tego skorzystał też polski złoty, umacniając się do dolara.
Zarówno z wypowiedzi szefów banków, jak i z debat, które odbywały się podczas sympozjum Fed, wynikał jeden wniosek: najważniejsi ludzie w światowych finansach krytycznie ustosunkowują się do planów prezydenta Trumpa (choć jego nazwisko nie padało), który chce zderegulować sektor finansowy. Ostrzegano też przed prowadzącym do wojen handlowych protekcjonizmem. Janet Yellen przypomniała nawet, że to zderegulowany sektor finansowy odpowiadał za kryzys sprzed dekady. Uważam i zawsze o tym mówiłem, że deregulacja doprowadzi w konsekwencji do kolejnego, jeszcze większego kryzysu. Dyskutanci też zdawali się takie zdanie podzielać. Nie znaczy to jednak, że zmieni to plany prezydenta Trumpa. Nie zmieni, co przyjdzie nam w przyszłości odchorować.
Wróćmy teraz na ziemię, czyli do tego, co działo się w końcu sierpnia na GPW. Dość nieoczekiwanie, w dniu rozpoczęcia sympozjum Fed, indeks WIG20 od początku sesji popędził na północ. Zachowanie naszej giełdy nie miało wiele wspólnego z tym, co widać było na innych giełdach europejskich, gdzie indeksy rosły nieznacznie i zakończyły dzień neutralnie. Widać było zaangażowanie poważnych kapitałów, których właściciele postanowili nie czekać na wieści z Jackson Hole i zaskoczyć resztę nieoczekiwanym atakiem. WIG20 zakończył sesję wzrostem o 2,7%, opuszczając z impetem wieloletni trend spadkowy i kilkutygodniowy boczny i generując mocny sygnał kupna.
czytaj także
Nieoczekiwany atak popytu można wytłumaczyć tym, że rynki rozwijające się są w tym roku zdecydowanie w „byczej” formie, a GPW została daleko z tyłu. Węgierski indeks BUX bije rekord za rekordem, induski indeks zyskał od szczytowego poziomu przed kryzysem lat 2007/2009 około 50%, turecki około 100%, WIG20 ma jeszcze do rekordu z 2007 roku ponad pięćdziesiąt procent…
To duża gratka dla inwestorów zagranicznych, kiedy mogą zyskiwać podwójnie: na akcjach i na walucie. Umacniając złotego i podnosząc ceny akcji, tworzą sytuację, w której, kiedy już akcje sprzedadzą, wymienią złotego na swoją walutę po bardzo korzystnym kursie. Pomaga to, ze nasza gospodarka rozwija się szybko, a akcje nie są tak przewartościowane jak na innych rynkach.
Niewątpliwie pomagało też to, że rząd podjął już decyzję odnośnie losu OFE. Zgodnie z nią los ten zostanie rozstrzygnięty tak, jak chce tego wicepremier Morawiecki. Do Funduszu Rezerwy Demograficznej (FRD) przekazane będzie „tylko” 25% portfeli OFE, a 75% stanie się prywatnymi funduszami inwestycyjnymi („tylko”, bo Ministerstwo Rodziny chciało, żeby do FRD trafiła całość portfela). Ponieważ większość zarządzających funduszami wierzy w to, że takie rozwiązanie pomoże GPW (ja nie wierzę w powodzenie Pracowniczych Programów Kapitałowych), zaczęto już dyskontować to rozwiązanie.
Z tego wszystkiego można wysnuć wniosek, że dopóki na rynkach globalnych nie rozpocznie się większa korekta, to u nas przewagę będzie miał obóz byków. Mówimy oczywiście o dużych spółkach, bo to nimi zainteresowany jest kapitał zagraniczny. Zwyżki indeksów zachęcą dysponujących oszczędnościami Polaków do zainwestowania w fundusze inwestycyjne lub bezpośrednio na GPW. Nisko oprocentowane lokaty będą ten trend umacniały.
Kiedy rozpocznie się poważna korekta, czyli kiedy zakończy się hossa? Tego nie wie żaden analityk. Jak zawsze powtarzam, ludzka chciwość potrafi do niewyobrażalnych poziomów wynieść indeksy giełdowe, a ludzki strach do niewyobrażalnych poziomów je obniżyć. Żeby nie zostać przykro doświadczonym inwestorem, trzeba cały czas pilnie obserwować to, co dzieje się w świecie finansów poza Polską.