Oleksij Radynski

Czy Twitter naprawdę jest źródłem wszelkiego zła?

W niesławnej wypowiedzi Erdogana na temat Twittera paradoksalnie może być odrobina racji.

Jedno z tysięcy zdjęć wysyłanych z okolic placu Taksim w Stambule musi wywoływać szczególne emocje u polskiego odbiorcy. Zdjęcie to przedstawia wywrócony, zniszczony wóz transmisyjny tureckiej telewizji, cały pomalowany antyrządowym graffiti. Coś w tym stylu już kiedyś widzieliśmy.

Różnica między protestami w Stambule i w Warszawie polega głównie na tym, że tureckiego wozu nikt ostatecznie nie podpalił. No, może jeszcze na tym, że podpalenie wozu TVN podczas Marszu Niepodległości spotkało się z jednogłośnym oburzeniem całej sceny politycznej na lewo od Artura Zawiszy, a gwałtowny atak Turków na telewizję możemy potraktować ze zrozumieniem, jeśli nie z zazdrosnym współczuciem.

Czy zachowanie tureckiej telewizji, która podczas największych starć na Taksim emitowała dokumenty o pingwinach, nie jest po prostu najbardziej konsekwentną realizacją postawy obowiązującej w mediach głównego nurtu na całym świecie? Czy zachodnie telewizje nie robią z grubsza tego samego, puszczając wzruszające relacje z kolejnej „wiosny”, kiedy obok wirują lokalne ruchy społeczne? Czy wreszcie ta cała wielomilionowa maszyneria mediów masowych nie powinna „spłonąć ze wstydu”? Bynajmniej nie z powodu swoich absurdalnych kosztów operacyjnych – obok niej rośnie właśnie ogromny, dużo tańszy do utrzymania przemysł mediów obywatelskich, o którym coraz częściej się mówi, że niebawem zastąpi media tradycyjne. Istnieje opinia, że w Turcji to już się stało.

Byłoby fajnie, gdyby sprawa była tak prosta. W niesławnej wypowiedzi Erdogana na temat Twittera, który uważa za źródło wszelkiego społecznego zła, paradoksalnie może być odrobina racji. Mniej więcej to samo (chociaż mniej prymitywnym językiem) od dawna mówią liczni eksperci od przestrzeni wirtualnej. Mniej więcej to samo (czasem bardziej prymitywnym językiem) można usłyszeć od samych użytkowników, uzależnionych od mediów społecznościowych. Kiedyś obiecywały całkowitą emancypację wirtualną, dziś coraz więcej ludzi nie jest w stanie oderwać się od ciągu korporacyjnych ogłoszeń, przerywanych zdjęciami kotków. Oczywiście, czasem zdarzają się sieciowe wybuchy globalnej politycznej solidarności, jak chociażby ten pod hashtagiem #occupygezi. Jaki jednak jest rzeczywisty, trwały, sprawdzalny efekt tych wybuchów?

Wcale nie żałuję, że spędziłem kilka dni przy komputerze, na żywo śledząc wydarzenia w Turcji. Szybciej od innych wiedziałem, jaka ulica w pobliżu placu Taksim jest zablokowana przez policję, ile osób zostało rannych po starciach w Izmir, w ilu miastach na świecie odbyły się akcje solidarnościowe. A jednak całej wiedzy na temat tureckich protestów, jaką zdobyłem z mediów społecznościowych, mogę użyć do tego, żeby napisać o tych właśnie mediach, nie zaś o tureckich protestach. Widać wyraźnie, że zalew informacji, który dostaliśmy w ciągu tygodnia, skutecznie eliminuje możliwość zastanowienia się nad sensem tego, co się dzieje w Turcji.

Oczywiście, protesty przeciwko rządom Erdogana są tak ważne w skali globalnej, a nasza niewiedza na temat tych rządów jest tak totalna, że każde najbardziej drobiazgowe doniesienie o tureckim powstaniu okazuje się cenne. Z każdym jednak doniesieniem rośnie zagrożenie, że zginiemy w informacyjnej przepaści paraliżującej zdolność działania, albo oddamy się narcystycznemu kliktywizmowi. Jaki jest cel masowych akcji na Twitterze, promujących ten czy inny hashtag w skali globalnej? Zwrócenie na siebie uwagi mediów głównego nurtu. Trochę mało, jak na zapowiadaną rewolucję medialną.

Nie znaczy to, że musimy nabrać cynicznego dystansu wobec narzędzi „web 4.0” i wyżej. Marzy mi się sytuacja, w której wśród globalnych trendów na Twitterze znajdą się nie tylko doniesienia z bieżących zamieszek, ale też dyskusje na temat najnowszej książki Žižka czy filmu Adama Curtisa. Wtedy dopiero będziemy mogli z pewnością powiedzieć, że Erdogan nie miał racji.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Oleksij Radynski
Oleksij Radynski
Publicysta i filmowiec (Kijów)
Filmowiec dokumentalista, współzałożyciel Centrum Badań nad Kulturą Wizualną w Kijowie. W latach 2011-2014 redaktor ukraińskiej edycji pisma Krytyka Polityczna.
Zamknij