Gdyby polscy piłkarze zwyciężyli albo przynajmniej dali czadu, zanim przegrają, byłby to sukces nas wszystkich, polskie zwycięstwo. A co, jeśli kończymy klęską, i to raczej kompromitującą?
Niedawno przemknęła przez media informacja, która chyba na nikim już nie zrobiła większego wrażenia. Bo wiadomo, jak jest, i nikogo to nie dziwi. Ojciec Rydzyk przytulił 100 milionów na muzeum. Muzeum Pamięć i Tożsamość im. Jana Pawła II. Przyznaję, że szczególnie uwiodła mnie ta tożsamość, a pomysł stworzenia muzeum polskiej tożsamości wydaje mi się fantastyczny. Polska tożsamość do muzeum! I jeśli mogłabym coś podpowiedzieć, to poproszę, żeby znalazła się tam sala – zresztą jedna może nie wystarczyć – poświęcona piłce nożnej.
czytaj także
Dobrym przyczynkiem do tworzenia tej części muzealnej ekspozycji mogą być ostatnie tygodnie, które upłynęły pod hasłem zbiorowej fascynacji panami, którzy uganiają się za jakimś okrągłym workiem z powietrzem i od czasu do czasu jeden drugiego przewraca.
Nie mam zamiaru w tym momencie kpić z tych, którzy są prawdziwymi miłośnikami tego widowiska oraz związanych z nim emocji, no i wiedzą, o co w nim chodzi, poza tym, że nasi muszą być górą. Mówię tylko, że tak ich rozrywka wygląda z punktu widzenia mniej zainteresowanych. Podobnie łatwo wyśmiać cudze hobby. Tylko że są to prywatne upodobania, których nie próbuje się narzucać wszystkim (może poza czytaniem – ale to już na inny felieton). I pewno – gdyby nie ten przymus – nie miałabym nic przeciwko stałemu felietonowi w KP redaktora Kutyły na tematy futbolowe, w naszym dzienniku mogłoby się znaleźć miejsca i dla takiego tematu. Tym razem jednak przecież nie chodzi o upodobanie do sportowego widowiska, tylko o definicję polskości. Takie definicje zawsze są tworzone odgórnie, w sferze publicznej, choć oczywiście muszą jakoś współgrać ze zbiorową psychologią – jedno wzmacnia drugie.
czytaj także
W trakcie międzynarodowych zmagań sportowych, o ile udało nam się zakwalifikować, wszyscy zostajemy zdefiniowani jako kibice naszych. Polaków. Czy ktoś tego chce, czy nie, dzień po dniu dowiaduje się, co czują wszyscy Polacy. Wszyscy Polacy kibicują naszej drużynie i nie interesuje ich nic poza tym. Oraz są pewni, że odniesiemy sukces, a przynajmniej muszą tak mówić, tym bardziej, im mniej się na tym znają. Przez wiele tygodni wszędzie słychać proroctwa, że naszym się uda, z rzadką przerwą na „nie wiadomo, ale na pewno się uda”. Wyolbrzymiane są moce naszej drużyny, chwalony i „celebrytowny” każdy zawodnik wraz żoną. Snute są fantazje o potędze i wyjątkowości naszych. Od wszystkich oczekuje się podziwu, a nawet miłości do polskiego zespołu.
W trakcie międzynarodowych zmagań sportowych, o ile udało nam się zakwalifikować, wszyscy zostajemy zdefiniowani jako kibice naszych. Polaków.
Wygląda to na najbardziej banalny opis narcyzmu, tylko że jest to narcyzm per procura – to oni mają w naszym imieniu zrealizować polskie fantazje o międzynarodowym sukcesie, naszym wyjątkowym znaczeniu, możliwości dokopania wszystkim, własnej wspaniałości itepe. W ich zwycięstwo nikt nie śmie powątpiewać. Tu chciałam się pochwalić, że trafnie przewidziałam rezultat meczu z Kolumbią, co jest także dowodem na to, że było to tematem rozmów nawet wśród zupełnie niezainteresowanych. Takiej propagandzie i masowemu praniu mózgów trudno się oprzeć.
Gdyby polscy piłkarze zwyciężyli albo przynajmniej dali czadu, zanim przegrają, byłby to sukces nas wszystkich, polskie zwycięstwo.
A co, jeśli kończymy klęską, i to raczej kompromitującą?
Po pierwsze, możemy znaleźć ileś powodów, które ją usprawiedliwią. W Soczi było za gorąco. Jednego pana bolą kolana. Oni są z natury silniejsi, cóż poradzić na to, że jesteśmy delikatnymi białasami? Piłka była za okrągła. Oni nam ciągle te piłkę zabierali! Sędzia się pomylił. Mieliśmy wyjątkowego pecha. No i w ogóle to był przypadek, a przypadek tylko potwierdza regułę – biało-czerwone to barwy niezwyciężone.
Po drugie, można szybko znaleźć winnego. Piłkarze do cieniasy i dziady, są za starzy, nic nie umieją, brakowało im woli walki. Wiadomo, jak się chce, to się może, więc wystarczy tylko bardzo chcieć. Każdemu z piłkarzy, których jeszcze niedawno tak kochano, teraz wolno bezkarnie dokopać – cóż za satysfakcja.
I po trzecie, skoro ten cały sukces miał być per procura, to trzeba szybko odżegnać się od przegranych. Piłkarze to dziady i cieniasy, ale polscy kibice są the best. A skoro wszyscy zostaliśmy wtłoczeni w rolę kibiców, więc to my, Polacy, jednak wciąż jesteśmy najlepsi! I jak przegrywamy, to też wygrywamy. Przecież nawet powstanie warszawskie wygraliśmy.
Z narcyzmem tak jest, że nic nie jest go w stanie ruszyć, trwa mimo wszystko, nie liczy się z realiami. Czy nie moglibyśmy przenieść go wreszcie do muzeum?