Niech ktosia wymyśli ten właściwy sposób porozumiewania się. Niech idzie i się porozumiewa. Z ludem i „normalnymi kobietami”
Czy naprawdę feministkom brakuje języka, żeby porozumieć się z „normalnymi kobietami”? I kto to taki te „normalne kobiety”? Kółka różańcowe czy katoliczki, które jak będą musiały, to zrobią sobie aborcję, a życie seksualne rozpoczęły w gimnazjum? Matki czy babcie? I od jakiego poziomu miesięcznego dochodu zaczyna się „normalna kobieta”?
Wydaje mi się, że szeroko rozumiany polski feminizm ma mnóstwo języków: od złośliwego felietonu do poważnych statystycznych analiz. Mówi i o matkach, i o singielkach. Prosto i filozoficznym żargonem. Jest język Kongresu Kobiet i Manif. Jest język może nieco radykalny, który tu uchodzi za szczyt radykalizmu, i wiele języków szukających porozumienia, złotego środka, odwołujących się do pragmatyki społecznej. Jest także teologia feministyczna. Wydawałoby się, że dla każdego znajdzie się coś miłego.
Te same dylematy dręczą lewicę. Jak znaleźć język, którym porozumiemy się z ludem pracującym miast i wsi? Jak zwołać milionową demonstrację? I to samo można powiedzieć: rozmaite lewicowe diagnozy są obecne w mainstreamowych mediach. W mądrych tekstach w dodatkach świątecznych i w interwencyjnych reportażach. Jest lewica smoleńska i katolewica.
Wiara, że wystarczy znaleźć właściwe słowa i właściwe argumenty, a jutro będzie nasze, wydaje mi się dosyć naiwna.
I może dlatego najczęściej występuje w postaci wezwań: niech ktoś/ktosia wymyśli ten właściwy sposób porozumiewania się. Niech idzie i się porozumiewa.
A czy mniej naiwne są westchnienia, że trzeba nam siły? Takie jak w ostatnim felietonie Cezarego Michalskiego. Oczywiście, kto ma siłę, ten panuje nad językiem, a język słabego podmiotu nie jest słyszany. Owszem, można wiele dziś powiedzieć, i mówi się, ale nie wszystko ma taką samą moc sprawczą. I zapewne istnieje też dialektyka siły i języka. Jednak impossibilium nulla est obligatio – nikt nie jest zobowiązany do czynienia rzeczy niemożliwych.
Jestem zapewne większa pesymistką od Cezarego w kwestii możliwej siły lewicy. (Chociaż wierzę w możliwość socjaldemokratycznej korekty kapitalizmu, a nawet w to, że nie bez znaczenia jest tu język jako siła sprawcza). Dlaczego? Bojkot Reserved dość dobrze to pokazuje. To piękny przykład świadomości konsumenckiej. I może zmusi tę firmę do wydania kilku oświadczeń bez znaczenia. Ale jest też bardzo łatwy do zanegowania. Bo dlaczego akurat ta, a nie inna? Czy w ogóle można coś kupić albo skorzystać z jakiejś usługi, nie biorąc udziału w globalnym systemie niesprawiedliwości i wyzysku? Czy naprawdę fair trade jest taki fair? Jak często bywa tylko chwytem reklamowym?
Zatem co? Marchewka od znanego ekorolnika? Który wziął dopłaty z UE. Subsydiowanie rolnictwa to nóż w plecy Afryki. Czyli też niedobrze. Wszyscy jesteśmy uwikłani w kapitalizm. A kiedy chcemy zmienić mniej niż wszystko, łatwo zarzucić nam niekonsekwencję. Może to nie lewica jest słaba, tylko przeciwnicy – kapitalizm, nacjonalizmy, patriarchat – silni. Podobna siła prawicy nie napotyka na taki opór. Lewicowy język i działania na rzecz kolejnych spraw to co najwyżej krople, które drążą skałę. Ale cudów, ani rewolucji, nie należy się spodziewać.