Obcy był mu zarówno konsumpcyjny indywidualizm, jak i plemienna wspólnota zaczadzona mitami i martyrologicznymi totemami.
I wcale nie chodzi o zaśmiecające Internet wpisy, które ujawniają jego „prawdziwe” imię i nazwisko, oczywiście żydowskie. Takie ekscesy pokazują jedynie, jak łatwo w Polsce każdy może stać się Obcym. A przecież Jacek był swój, tutejszy do szpiku kości, stworzyła go polska historia i on ją tworzył, więc jak to możliwe? Wystarczy bliżej przyjrzeć się tej postaci, już historycznej, dla niektórych ważnemu symbolowi, żeby zobaczyć, jak bardzo tutaj nie pasuje.
Polak, jak powszechnie wiadomo, jest i przed szkodą, i po szkodzie głupi. Nie brak na to przykładów zarówno z naszej historii, jak i we współczesności. Wyznania kolejnych intelektualistów: „byliśmy głupi”, niczego nie zmieniają, są tylko publicystyczną kokieterią, która nawet samych kajających się nie prowadzi do konkretnych działań. Nikt też ich nie słucha, szczególnie politycy. Kuroń też wielokrotnie mówił o sobie, że był głupi, ale przynajmniej potem mądrzał. Zmieniał poglądy, dostosowywał swoje działania do zmieniającej się sytuacji, zachowując cały czas zasadniczy zrąb swojego światopoglądu. Było to coś więcej niż tylko niezbędna w życiu elastyczność czy realizm polityczny. Zresztą był to niejednokrotnie realizm wyprzedzający swoje czasy, wówczas wyglądający na straceńczą odwagę albo wariactwo. I chociaż może nie był on wielkim intelektualistą, to miał w sobie to coś, czego polskim intelektualistom tak często brakuje – tworząc własne teorie, nieustannie odnosił je do praktyki i, co najbardziej ujmujące, do siebie, do własnej tożsamości i życia. Duszą wnikał w to, co starał się zrozumieć, a potem zgodnie z tym postępować. Olga Tokarczuk w którejś ze swoich powieści napisała, że mężczyźni bardzo szybko „drewnieją”, stają się sztywni, schematyczni, niedolni do słuchania innych i zmiany, przestają się rozwijać. Patrząc na polskich mężczyzn trudno się z nią nie zgodzić, a Kuroń pod tym względem nie był polskim mężczyzną.
Polak, bez względu na płeć, to osobnik z mentalnym wąsem, który kobietom przyznaje dość specyficzne miejsce we wspólnocie narodowej. Kobieta może być spętanym łańcuchami symbolem, ale nie ma prawa decydować o własnym życiu i ciele. Może być matką, żoną albo kochanką, a mężczyzna, który osiąga odpowiednio wysoką pozycję, do kochanek po prostu ma prawo. Jeśli nawet Kuroń pod pewnymi względami był wytworem patriarchalnej kultury, to i tak jego związek z żoną był partnerski, a kiedy przed przystąpieniem do Unii kobiety napisały swój list w sprawie wolnego wyboru, aborcji, zarzucając władzom i elitom, że prawami kobiet handlują z Kościołem, to Jacek Kuroń, jako jeden z niewielu mężczyzn, go podpisał. Ci, którzy zmądrzeli dopiero na widok miliona parasolek, wtedy byli albo głupi, albo cyniczni. Demokratyczna Polska miała pozostać patriarchalną i konserwatywąa, i nie tylko prawa kobiet były tu stawką, to była szersza kwestia polskiej filozofii politycznej. Nie była to filozofia Jacka.
Jacek Kuroń nie był Polakiem, bo był wierzący. W transcendentną moralność i lepsze jutro, bo jednak nie w Boga. Mimo to był chrześcijaninem, który głęboko i uczciwie wierzył w sens chrześcijańskiego przesłania. Polacy natomiast są wyznawcami specyficznej religii polsko-katolickiej albo rytualnymi użytkownikami świątyń i sakramentów. I wciąż, wbrew rzeczywistości, w ponad 90 proc. określają się jako katolicy.
Jacek Kuroń nie był Polakiem, bo był komunistą. Jak wiadomo Polacy nigdy nie byli komunistami. Współczesna polskość wyklucza komunizm, budowana jest na antykomunizmie. Do dziś w politycznych sporach z każdej strony słychać te same obelgi i oskarżenia o związki – realne, symboliczne mentalne – z poprzednim systemem. Przeważnie wynikały one z konformizmu, nie z idei. Kuroń był ideowy, chciał stać po stronie słabszych, tworzyć społeczeństwo ludzi wolnych i równych. Był głupi, ale nigdy nie był oportunistą. Z czasem zrozumiał, że demokracja parlamentarna, choć tak niedoskonała, jest lepsza od ludowej, a kiedy już został demokratą, został nim szczerze. I chociaż dziś pewno broniłby Konstytucji, Sejmu i mediów, wcześniej miałby do nich wiele pretensji.
Czy zdradził swoje ideały, kiedy przekonany przez Jeffreya Sachsa zaangażował się w przemiany kapitalistyczne w Polsce? Raczej – z pełną świadomością społecznych kosztów, jakie się z tym wiążą – poszedł drogą, która, w ogólnym zarysie, była najlepszą z możliwych dla Polski. Nie stał się jednak neoliberalnym dogmatykiem i swoje miejsce widział po stronie ofiar transformacji, a nie zachwyconych swoim sukcesem elit. Z czasem stanął w szeregu krytyków kapitalizmu, napisał list do alterglobalistów. Wtedy elity przestały się nim zachwycać, wyznaczając mu miejsce nieszkodliwego wariata. Czyż alterglobalizm, przekonanie, że w świecie globalnego kapitalizmu trzeba globalnie walczyć o sprawiedliwość, zmniejszenie nierówności, być solidarnym z biedniejszymi regionami nie jest po prostu powrotem – na innym już o poziomie, w innym świecie – do wartości, które zaprowadziły go do zaangażowania w komunizm? Oraz do utopii, bez której nie potrafilibyśmy myśleć o lepszym świecie. Koło się zamknęło? Polaków takie utopie nie ruszają.
To także powrót Kuronia do internacjonalizmu, który już tak brzydko się nie nazywa. Walcząc o wolną Polskę nigdy nie zbliżył się do nacjonalizmu. Zawsze pamiętał o prawach mniejszości, a dziś – zupełnie inaczej niż Polacy – byłby zwolennikiem otwarcia się na imigrację. Stanąłby po stronie imigrantów, tak jak stał po stronie Żydów, Litwinów, Białorusinów, Ukraińców, bez względu na różnice i zaszłości historyczne. Z tego prostego powodu, że znajdowali się w gorszej sytuacji od nas. Egoizm narodowy był mu tak obcy, że chyba rzeczywiście nie był Polakiem. Lubił ludzi, potrzebował ich, wierzył, że można budować wspólnoty, które łączą lojalność i działanie, ale miały być to prawdziwe wspólnoty. Obcy był mu zarówno konsumpcyjny indywidualizm jak i plemienna wspólnota zaczadzona mitami i martyrologicznymi totemami.
czytaj także
W 1995 roku startował w wyborach prezydenckich. Nie wszedł do drugiej tury, zagłosowało na niego 9 proc. wyborców i wyborczyń. Ostatecznie Polacy wybierali między narodowym symbolem i gładkim everymanem. To pole wyboru nieźle obrazuje polską mentalność.
Spróbujmy teraz wyobrazić sobie Polskę, w której wybory wygrywa Jacek Kuroń, czyli taką, której nie było i nie ma. W takiej Polsce Kuroń byłby Polakiem.
***
Tekst pochodzi z programu spektaklu Pasja wg świętego Jacka Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk i Pawła Łysaka, Teatr Powszechny w Warszawie, premiera 24 stycznia 2017.