I co mam zrobić, kiedy słyszę, że ofiary stanu wojennego walczyły o wolny rynek i nasze zwycięstwo polega na tym, że zamiast KC PZPR mamy giełdę? A z drugiej strony ulicy kontrdemonstranci krzyczą do nich, że są komunistami…
Tak jeszcze dzień przed rocznicą mówiła moja o połowę młodsza koleżanka. I ja też tak myślałam, choć oczywiście nie dokładnie tak, bo jako starsza, kulturalna pani nawet nie wiem, co to znaczy, więc powiedziałabym raczej, że wyrażam głębokie desinteressement wobec tej rocznicy. Było to dawno i tak naprawdę nie miało większego znaczenia w wymiarze historycznym – to nie był jeszcze moment, kiedy prawdziwa zmiana polityczna była możliwa. Może mogło się to odbyć jakoś inaczej, łagodniej, ale mogło się też skończyć masowymi egzekucjami i zrzucaniem więźniów z helikopterów, nie wdając się już w dywagacje, czy wjechałyby ruskie czołgi, czy nie. Tak, były ofiary. Wciąż są ofiary i nienawidzę cynizmu tych, którzy wzruszają ramionami i mówią: ofiary zawsze muszą być.
Dzisiaj też są gdzieś jakieś ofiary, a przede wszystkim ci, których jeszcze można uratować, żeby przynajmniej nie byli ofiarami śmiertelnymi, np. ludność cywilna w Allepo, które właśnie 13 grudnia poprosiło świat o pomoc.
Gdybym już miała pójść na jakąś demonstrację, to po to, żeby powiedzieć, że stan wojenny w Allepo trwa i opary naszej własnej narodowej martyrologii nie powinny nas zaślepiać.
Jednak prawda jest taka, że jesteśmy zawsze trochę niewolnikami własnej historii, tego, co dotyczyło nas osobiście, Okazało się więc, że nie mam jednak tak całkiem „wyjebane”. Poczułam to, patrząc na zakatarzonego, starego Andrzeja Gwiazdę przemawiającego na pl. Trzech Krzyży. Gwiazda, działacz Wolnych Związków Zawodowych (to nie było 10 mln członków Solidarności, tylko dziesięć osób na krzyż), człowiek, którego serce zawsze biło po lewej stronie (a „Krytykę Polityczną” ma na półce w swojej biblioteczce), który na swojej działalności nigdy się niczego nie dorobił i po prostu chyba wierzy w to, co mówi. Niestety, bredzi jak Piekarski na mękach: opozycja to komuniści, Komisja Wenecka to Armia Czerwona i NKWD, demokracja liberalna nie istnieje, tak jak nie istniała demokracja ludowa itd. Jednocześnie przypomina o braku sprawiedliwości społecznej, ofiarach transformacji i planu Balcerowicza, i to z dużym rozmachem – te kilka pierwszych lat zniszczyło Polskę bardziej niż II wojna światowa, na szczęście PiS ją odbudowuje. No, ręce opadają. Szukam jakichś plusów – nich będzie plusem, że nie zająknął się o Kościele. Ale to, co/kogo widzę, naprawdę mnie boli i rani.
I okazuje się, że mimo tych kilkudziesięciu lat wciąż mam w głowie podział na ludzi takich jak Joanna i Andrzej Gwiazdowie i takich jak poseł Piotrowicz.
Tylko że nie chodzi tu o komunizm i antykomunizm. Wystarczy spojrzeć, Piotrowicz zapewne zawsze był nadętym bubkiem i karierowiczem. Z peerelowskiej prokuratury do narodowej, katolickiej prawicy i lekceważenia demokracji droga wydaje mi się prosta. To są jakieś dwa różne gatunki ludzi i ci pierwsi zawsze będą mi bliżsi.
A jednocześnie estetycznie i politycznie jestem po stronie demonstracji KOD, której nie byłoby, gdyby nie ta data i te same symbole, na które mam „wyjebane”.
I co mam zrobić, kiedy słyszę, że ofiary stanu wojennego walczyły o wolny rynek i nasze zwycięstwo polega na tym, że zamiast KC PZPR mamy giełdę? A tu z drugiej strony ulicy kontrdemonstranci krzyczą do nich, że są komunistami…
I co mam zrobić, kiedy słyszę, że ofiary stanu wojennego walczyły o wolny rynek i nasze zwycięstwo polega na tym, że zamiast KC PZPR mamy giełdę? A tu z drugiej strony ulicy kontrdemonstranci krzyczą do nich, że są komunistami…
Wojna na historyczne symbole jest groteskowa! Im dalej od prawdziwych wydarzeń, tym bardziej. Kto lepiej zaśpiewa hymn, gdzie stoi ZOMO, a gdzie my wszyscy, bo to my jesteśmy prawdziwymi Polkami, czy Jaruzelski to zbrodniarz wojenny, czy jednak pozwolił Kaczyńskiemu 13 grudnia spać do południa…
Wiem jednak, że inaczej się nie da. Żadna lewica z czerwonym sztandarem między tę pisowską wódkę i kodowską zakąskę się nie wciśnie. I nie mogę, niestety, mieć na to wszystko „wyjebane”, bo to jest dziś, z tego będzie jakieś jutro, a jutro może jeszcze nie umrę.
Cieszę się tylko, że od paru lat przestali dzwonić do mnie dziennikarze, żebym „podzieliła się wspomnieniami o tej strasznej nocy”. Zawsze odmawiałam. Naprawdę mam na to wyjebane.
**Dziennik Opinii nr 348/2016 (1548)