Kręgosłup wysiadł mi na amen. Najpierw przez pół dnia wycinałam z tektury żółwie i lokomotywy, potem dostałam maila z informacją, że znowu nie przyjęli mnie do pracy, a na końcu okazało się, że przegapiłam termin składania wniosków FIO i kiedy nareszcie wstałam od biurka, to mi coś strzeliło w krzyżu i nie mogłam się już wyprostować. Poszłam do kuchni zgięta w pół, żeby zażyć środek przeciwbólowy. M. podniósł głowę znad książki i przyjrzał mi się krytycznie.
– Dziwnie wyglądasz – ocenił. – Wycinanki raczej ci nie służą…
– Przegapiłam termin składania wniosku – odpowiedziałam niechętnie. – Poza tym na samo przedszkole nikt nam nie da pieniędzy. Musimy wymyślić jeszcze coś innego. To powinna być szeroko zakrojona działalność, z rozmachem i pompą. Na przykład kursy, no i warsztaty, a do tego koniecznie szkolenia, szkolenia są bardzo trendy. No przyznaj, że taka kursokonferencja brzmi dużo lepiej niż plastelina…
– To może zaparzyć ci herbaty?
– Zamiast skupić się porządnie na jednej rzeczy i robić ją dokładnie – ciągnęłam, łykając pastylkę – będziemy się rozdrabniać i dzielić czas pomiędzy setki innych działań. Jeżeli w ogóle dostaniemy tę kasę… Pewnie nie dostaniemy… Poza tym nie mam już bibułki i kończy się brystol – dodałam ponuro.
Naprawdę nie doceniłam możliwości dzieci w wieku przedszkolnym. Podczas pierwszego tygodnia zeszła połowa papierniczych zapasów, o których myślałyśmy z Magdą, że starczą na miesiąc. Natychmiast napisałyśmy do kilku znajomych, życzliwych kawiarni z pytaniem, czy pomogą nam urządzić składkę, ale okazało się, że nikt w Warszawie nie ma pojęcia, czy tekturę i krepinę można zbierać bez pozwolenia.
Zadzwonił telefon. Odebrałam.
– Skontaktowałam się z PAH-em – powiedziała Magda. – Nie możemy bezkarnie gromadzić papieru kolorowego. Żeby zbierać kredki, trzeba najpierw zgłosić się do MSW i założyć komitet społeczny. To jest bardzo stary przepis, a więc na pewno bardzo dobry, jeszcze przedwojenny podobno. Musimy też kupić chusteczki do nosa w ilościach hurtowych – dodała.
Wróciłam do pokoju i zaczęłam składać moje pędzelki i farbki.
– A co zrobisz, jak któryś walnie kupę w majtki? – spytał podstępnie M., podając mi klej z podłogi.
– Nienawidzę cię! – jęknęłam. – To się po prostu nie może zdarzyć. Lepiej powycinaj za mnie żółwie, ja się muszę położyć.
Następnego dnia dojechałam do ośrodka, wioząc całą torbę rolek po papierze toaletowym do lepienia węży i gąsienic. Ostatnio niezwykle poszerzyłam swoją wiedzę w dziedzinie recyclingu. Dowiedziałam się na przykład, że z butelek po coli można zrobić kręgle, a z podziurawionych rajstop jamnika. Dzieci przywitały mnie owacyjnie i natychmiast ustawiły się w kolejce do łazienki. Kultywujemy zwyczaj mycia rąk przed zajęciami, mimo że prośby o mydło pozostały na razie bez odzewu.
– Proszę pani! – zawołał mały Islam i pokazał z zadowoleniem całkiem mokry brzuch.
Dzieci nauczyły się już kilku prostych polskich słów. Mówią „dziękuje i „przepraszam”. Magda do upadłego ćwiczyła z nimi nazwy kolorów. Cały czas pomagała nam dzielnie Madina, nasza ośmioletnia tłumaczka z czeczeńskiego.
– Pani! – zawołał Rahman. – Pani!
– „Proszę pani”– poprawiła natychmiast Madina.– Mówi się: „proszę pani”.
Madina jest poważna, surowa i niezwykle skrupulatna. Po polsku mówi bardzo dobrze. Bez wątpienia od dawna mieszka w ośrodku.
Urząd do Spraw Cudzoziemców powinien odpowiadać na podania o pozwolenie na opuszczenie ośrodka w ciągu trzech miesięcy. W praktyce cała procedura potrafi ciągnąć się przez dwa lata. Potem uchodźcy otrzymują zapomogę, prawo do pracy i czekają kolejne pięć lat na rozpatrzenie prośby o pobyt stały. Trwają w niepewności, spodziewając się w każdej chwili decyzji sądu o deportacji, a z nimi czekają dzieci, które rosną, zmieniają się i zakorzeniają w polskiej rzeczywistości. Rok dla pięciolatka to cała epoka, w tym czasie zapomina o starym kraju, uczy się nowego języka i odnajduje w innym świecie. Przeżyte traumy i koszmary wojenne powolutku zacierają się w pamięci. Dojrzewa, idzie do szkoły, znajduje polskich przyjaciół i kiedy właśnie zaczyna czuć się spokojnie i pewnie, rodzina znowu pakuje walizki i z negatywem w garści musi wracać na stare śmieci.
Madina nie wie, że wysiłek, jaki włożyła w naukę polskiego, najprawdopodobniej pójdzie w gwizdek. Nie rozumie, dlaczego mama nie sypia po nocach, a ojciec popadł w dziwny stupor i całymi dniami siedzi sztywno w fotelu albo pokłada się na kanapie. Ma inne problemy na głowie. Musi przecież pomóc nam prowadzić przedszkole. Obciąga dżinsową spódniczkę, otrzepuje dłonie, marszczy nosek, naśladując dorosłe kobiety.
– Cisza! – karci rozwrzeszczane maluchy.
Chciałabym się jej jakoś odwdzięczyć, ale jedyne, co mogę ofiarować, to kolorowanka z księżniczką Barbie.
– Ale piękna! – Madina z zachwytem przygląda się rysunkowi, a potem siada przy stoliku i sięga po flamastry.