Kaja Malanowska

Tydzień drugi

Kręgosłup wysiadł mi na amen. Najpierw przez pół dnia wycinałam z tektury żółwie i lokomotywy, potem dostałam maila z informacją, że znowu nie przyjęli mnie do pracy, a na końcu okazało się, że przegapiłam termin składania wniosków FIO i kiedy nareszcie wstałam od biurka, to mi coś strzeliło w krzyżu i nie mogłam się już wyprostować. Poszłam do kuchni zgięta w pół, żeby zażyć środek przeciwbólowy. M. podniósł głowę znad książki i przyjrzał mi się krytycznie.
– Dziwnie wyglądasz – ocenił. – Wycinanki raczej ci nie służą…
– Przegapiłam termin składania wniosku – odpowiedziałam niechętnie. – Poza tym na samo przedszkole nikt nam nie da pieniędzy. Musimy wymyślić jeszcze coś innego. To powinna być szeroko zakrojona działalność, z rozmachem i pompą. Na przykład kursy, no i warsztaty, a do tego koniecznie szkolenia, szkolenia są bardzo trendy. No przyznaj, że taka kursokonferencja brzmi dużo lepiej niż plastelina…
– To może zaparzyć ci herbaty?
– Zamiast skupić się porządnie na jednej rzeczy i robić ją dokładnie – ciągnęłam, łykając pastylkę – będziemy się rozdrabniać i dzielić czas pomiędzy setki innych działań. Jeżeli w ogóle dostaniemy tę kasę… Pewnie nie dostaniemy… Poza tym nie mam już bibułki i kończy się brystol – dodałam ponuro.

Naprawdę nie doceniłam możliwości dzieci w wieku przedszkolnym. Podczas pierwszego tygodnia zeszła połowa papierniczych zapasów, o których myślałyśmy z Magdą, że starczą na miesiąc. Natychmiast napisałyśmy do kilku znajomych, życzliwych kawiarni z pytaniem, czy pomogą nam urządzić składkę, ale okazało się, że nikt w Warszawie nie ma pojęcia, czy tekturę i krepinę można zbierać bez pozwolenia.
Zadzwonił telefon. Odebrałam.
– Skontaktowałam się z PAH-em – powiedziała Magda. – Nie możemy bezkarnie gromadzić papieru kolorowego. Żeby zbierać kredki, trzeba najpierw zgłosić się do MSW i założyć komitet społeczny. To jest bardzo stary przepis, a więc na pewno bardzo dobry, jeszcze przedwojenny podobno. Musimy też kupić chusteczki do nosa w ilościach hurtowych –  dodała.
Wróciłam do pokoju i zaczęłam składać moje pędzelki i farbki.
– A co zrobisz, jak któryś walnie kupę w majtki? – spytał podstępnie M., podając mi klej z podłogi.
– Nienawidzę cię! – jęknęłam. – To się po prostu nie może zdarzyć. Lepiej powycinaj za mnie żółwie, ja się muszę położyć.

Następnego dnia dojechałam do ośrodka, wioząc całą torbę rolek po papierze toaletowym do lepienia węży i gąsienic. Ostatnio niezwykle poszerzyłam swoją wiedzę w dziedzinie recyclingu. Dowiedziałam się na przykład, że z butelek po coli można zrobić kręgle, a z podziurawionych rajstop jamnika. Dzieci przywitały mnie owacyjnie i natychmiast ustawiły się w kolejce do łazienki. Kultywujemy zwyczaj mycia rąk przed zajęciami, mimo że prośby o mydło pozostały na razie bez odzewu.
– Proszę pani! – zawołał mały Islam i pokazał z zadowoleniem całkiem mokry brzuch.
Dzieci nauczyły się już kilku prostych polskich słów. Mówią „dziękuje i „przepraszam”. Magda do upadłego ćwiczyła z nimi nazwy kolorów. Cały czas pomagała nam dzielnie Madina, nasza ośmioletnia tłumaczka z czeczeńskiego.
– Pani! – zawołał Rahman. – Pani!
– „Proszę pani”– poprawiła natychmiast Madina.– Mówi się: „proszę pani”.
Madina jest poważna, surowa i niezwykle skrupulatna. Po polsku mówi bardzo dobrze. Bez wątpienia od dawna mieszka w ośrodku.

Urząd do Spraw Cudzoziemców powinien odpowiadać na podania o pozwolenie na opuszczenie ośrodka w ciągu trzech miesięcy. W praktyce cała procedura potrafi ciągnąć się przez dwa lata. Potem uchodźcy otrzymują zapomogę, prawo do pracy i czekają kolejne pięć lat na rozpatrzenie prośby o pobyt stały. Trwają w niepewności, spodziewając się w każdej chwili decyzji sądu o deportacji, a z nimi czekają dzieci, które rosną, zmieniają się i zakorzeniają w polskiej rzeczywistości. Rok dla pięciolatka to cała epoka, w tym czasie zapomina o starym kraju, uczy się nowego języka i odnajduje w innym świecie. Przeżyte traumy i koszmary wojenne powolutku zacierają się w pamięci. Dojrzewa, idzie do szkoły, znajduje polskich przyjaciół i kiedy właśnie zaczyna czuć się spokojnie i pewnie, rodzina znowu pakuje walizki i z negatywem w garści musi wracać na stare śmieci.

Madina nie wie, że wysiłek, jaki włożyła w naukę polskiego, najprawdopodobniej pójdzie w gwizdek. Nie rozumie, dlaczego mama nie sypia po nocach, a ojciec popadł w dziwny stupor i całymi dniami siedzi sztywno w fotelu albo pokłada się na kanapie. Ma inne problemy na głowie. Musi przecież pomóc nam prowadzić przedszkole. Obciąga dżinsową spódniczkę, otrzepuje dłonie, marszczy nosek, naśladując dorosłe kobiety.
– Cisza! – karci rozwrzeszczane maluchy.
Chciałabym się jej jakoś odwdzięczyć, ale jedyne, co mogę ofiarować, to kolorowanka z księżniczką Barbie.
– Ale piękna! – Madina z zachwytem przygląda się rysunkowi, a potem siada przy stoliku i sięga po flamastry.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kaja Malanowska
Kaja Malanowska
Pisarka
Z wykształcenia biolożka, napisała doktorat z genetyki bakterii na University of Illinois at Urbana-Champaign. Felietonistka „Krytyki Politycznej”. Zadebiutowała powieścią "Drobne szaleństwa dnia codziennego" (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2010), która przyniosła jej uznanie krytyki i nominację do Gwarancji Kultury – nagrody TVP Kultura. Autorka książek "Imigracje" i "Patrz na mnie Klaro!".
Zamknij