„Duża część mężczyzn wyraźnie niewieścieje, są panowie, którzy łączą w sobie cechy zarówno męskie, jak i kobiece, inni zupełnie upodabniają się do kobiet”, martwi się w wywiadzie dla „Uważam Rze” prof. Zbigniew Lew-Starowicz, psychiatra, seksuolog, polski autorytet w dziedzinie relacji między płciami. Współczesny mężczyzna używa kosmetyków, nosi kolorowe ubrania, co gorsza bywa łagodny, ciepły, lubi gotować i zajmować się dziećmi, a nawet, o zgrozo, zdarzają się tacy, którzy płaczą, kiedy czują się nieszczęśliwi. Wynika z tego, że w opinii profesora, zdrowi faceci z prawdziwego zdarzenia śmierdzą potem, pozostawiają gotowanie babom i nie okazują emocji, no chyba, że byłyby to emocje typowo męskie, takie na przykład jak złość czy agresja.
„Mężczyzna powinien różnić się od kobiety”, ostrzega Lew-Starowicz. „Jeżeli obecny trend się nie odwróci, może to mieć poważne reperkusje społeczne”. Jakie? Na przykład prowadzić do trwałej zmiany modelu rodziny. Rozumiem, że zmiany na gorsze, bo jak wiadomo tradycyjny model jest najlepszym z możliwych i poprawić go już nie można. W wywiadzie czytamy, że coraz częściej zdarza się, że matka posiada większy autorytet u dzieci niż ojciec. Kobieta, która zajmuje miejsce głowy rodziny, jest zbyt miękka, wychowuje dzieci w sposób łagodny, co przynosi opłakane rezultaty w postaci rosnącego pokolenia, całkowicie nieodpornego na stres. Mądrze powiedziane! Myślę sobie, że gdyby tacy słabi mężczyźni dostali w dzieciństwie raz i drugi porządne lanie pasem, na pewno dużo lepiej funkcjonowaliby w dorosłym życiu.
Co się stanie, jeżeli wybuchnie wojna, bije na alarm znany psychiatra? W jaki sposób poradzą sobie żołnierze, którzy zamiast strzelać, piłują paznokcie? Na uwagę prowadzącej wywiad, że zniewieścienie społeczeństwa może prowadzić do eliminacji zbrojnych konfliktów, Lew-Starowicz przypomina, że poza granicami Unii Europejskiej żyją jeszcze prawdziwi mężczyźni, którzy nie nakładają maseczek na twarz, nie wklepują kremów i w związku z tym ich szanse na przeżycie w okopach są znacznie większe. Wzrusza mnie ten głęboki patriotyzm i troska o przyszłość białej rasy. Pocieszam się jednak, że wydelikaceni żołnierze poradzą sobie jakoś ze spuszczaniem sterowanych komputerowo bomb na prawdziwych mężczyzn walczących w okopach i w ten sposób uda nam się jednak uniknąć zagłady.
Cóż mogło tak dogłębnie podkopać naturalną męską siłę? „Mężczyźni czują też lek przed kobietami. Lęk przed zaangażowaniem uczuciowym. Boją się kobiecych wymagań”, przyznaje profesor i rzeczywiście sam robi wrażenie mocno przestraszonego. Według terapeuty to kobiety odpowiadają za postępującą degenerację społeczeństwa. Ich wpływ na płeć przeciwną jest fatalny i rozpoczyna się już we wczesnych latach życia. „Chłopcy wychowują się w szkołach koedukacyjnych. Co oznacza, że przebywają z dziewczynkami przez cały okres burzliwego dojrzewania. A dziewczynki, jak wiadomo, dojrzewają szybciej od chłopców. W rezultacie męskość jest temperowana, łagodzona”.
Z wywiadu wynika, że obok nastoletnich dziewczynek, winę za wynaturzenie płci męskiej ponoszą też geje. Dlaczego? Otóż, sławni projektanci mody, to głównie homoseksualiści, którzy narzucają społeczeństwu kobiecy styl. „Klasyczny strój męski, zaczyna być w zasadzie marginesem”, ubolewa Lew-Starowicz, a następnie tłumaczy, że miękkie delikatne tkaniny i luźne ubrania bezpośrednio wpływają na rozwój słabej, płaczliwej osobowości. „Koszula i krawat, tak jak kiedyś mundur wojskowy, narzucały mężczyźnie określony sposób poruszania się”, który, jak rozumiem, stymulował produkcję testosteronu. Zgadzam się, to naprawdę smutne, że marynarki przechodzą do lamusa. Ale co tam marynarka! Co tam mundur nawet! Taka kolczuga na przykład, albo zbroja płytowa – te dopiero musiały wpływać na właściwe kształtowanie charakteru! Gdyby kreatorami mody byli rycerze, a nie homoseksualiści mielibyśmy w końcu zdrowe, kwitnące społeczeństwo.
Niestety rycerze nie projektują ubrań, a dojrzewający chłopcy muszą przesiadywać w jednej klasie ze swoimi koleżankami. „Obawiam się, że procesy zmiany ról w społeczeństwie są już nieuniknione”, przyznaje ze smutkiem Lew-Starowicz. Na koniec wywiadu pozostawia nam jednak pewną nadzieję. „Kobiety zaczynają tęsknić za facetami z prawdziwego zdarzenia” pociesza. „Przychodzą do mojego gabinetu i często skarżą się, że ich partnerzy przestali być już dla nich atrakcyjni. Są niemęscy, za bardzo delikatni i uczuciowi…”. Czytając te słowa poczułam się nieco podniesiona na duchu. Istnieje, więc szansa, że kobiety zrozumieją błąd, jaki popełniły, dominując mężczyzn, i same go naprawią. Niepokoi mnie tylko, że znany psychiatra może wysnuwać wnioski na podstawie danych pochodzących od próby niereprezentatywnej. Co na przykład, jeżeli poza pacjentkami, z którymi się spotyka, istnieje cała rzesza kobiet zadowolonych z tego, że ich partnerzy są łagodni i uczuciowi, w związku, z czym terapia nie jest im potrzebna i prof. Lew-Starowicz w ogóle nie wie, że istnieją?
Wolę się nawet nie zastanawiać!