Czy bóg mógł obdarzyć duszą równolegle dwa gatunki? Czy też Adam i Ewa żyli wśród rodzeństwa, krewnych i znajomych, będących niczym więcej jak wysoko rozwiniętymi zwierzętami?
Przestudiowaliśmy niedawno książkę Svante Pääbo: W poszukiwaniu zaginionych genów. Używam liczby mnogiej, bo w ramach naszej wewnętrznej, rodzinnej działalności na rzecz podnoszenia poziomu czytelnictwa w Polsce czytamy teraz głośno albo przynajmniej trzymamy się podobnych lektur i potem o nich rozmawiamy. Napisana ze swadą opowieść o pracach nad projektem poznania genomu neandertalczyka ożywiła ciekawość mojego męża na tyle, że sięgnął po kolejne książki i zagrzebał się w artykułach popularnonaukowych. A następnie, budząc mój podziw przyprawiony sporą dozą irytacji (w końcu ile można gadać o tym samym), zaczął zasypywać mnie tysiącem szczegółów dotyczących naszych wymarłych krewnych.
Przez sto pięćdziesiąt lat od momentu odkrycia pierwszego szkieletu neandertalczyka zebraliśmy na jego temat całkiem sporo informacji. Wiemy, że pojawił się w środkowym plejstocenie, skolonizował fragment Eurazji i przez 300 tysięcy lat władał częścią naszej planety. Posiadał jeden z największych mózgów wśród wymarłych i współczesnych homininów, wytwarzał narzędzia, posługiwał się ogniem, opiekował starszymi i słabszymi osobnikami i chował swoich zmarłych. Przez kilkadziesiąt tysięcy lat mieszkał po sąsiedzku z Homo sapiens, a badania genetyczne dowodzą niezbicie, że płodził z nim dzieci, których potomkami jesteśmy właśnie my. Wszystkie te informacje oraz wiele innych szczegółów na temat biologii i życia społecznego neandertalczyka można odnaleźć w powszechnie dostępnych książkach, esejach i tekstach naukowych, żadna z tych lektur nie odpowiedziała jednak na dręczące Maćka pytanie: czy neandertalczyk miał duszę?
Zabawne? Też się z początku śmiałam, kiedy leżąc na kanapie, obłożony czasopismami, z laptopem na brzuchu, snuł dywagacje na temat uduchowienia bądź braku uduchowienia (posłużę się tu wygodną kalką z angielskiego) jakichś tam jaskiniowców, którzy zniknęli z powierzchni ziemi 25 tysięcy lat temu. Śmiałam się, dopóki nie dotarło do mnie, jak skomplikowanych tematów dotyka to pytanie i jak poważne problemy teologiczne rodzi. Nie jestem dzieckiem internetu, urodziłam się za wcześnie, ale przynajmniej młodzieżą internetu można mnie już nazwać, postanowiłam więc natychmiast zasięgnąć opinii wujka Google’a. Uruchomiłam przeglądarkę. Wyskoczyło kilkadziesiąt publikacji pisanych w języku angielskim. Polskich poważniejszych tekstów na temat duszy neandertalczyka nie znalazłam, ale moją uwagę przyciągnęła dyskusja, która jakiś czas temu odbyła się na stronie Fronda.pl.
Ciekawe, że całkiem sporo czytelników Frondy opowiadało się za koncepcją neandertalczyka uduchowionego: „Neandertalczyk krzyżował się z Homo sapiens, dając płodne potomstwo. Każdy z nas ma 1–4% genów neandertalczyka. Wiec niby dlaczego miałby nie mieć duszy?”, argumentował jeden z internautów. Ten opis nie jest jednak do końca rzetelny. Człowiek natknął się na neandertalczyka już po wyjściu z Afryki, na terenach Bliskiego Wschodu. W każdym z nas drzemie pozostałość owego spotkania z wyjątkiem rdzennych mieszkańców Afryki Południowej, którzy nie posiadają domieszki genów neandertalskich.
Z wynikami badań genetycznych należy postępować ostrożne i z rozmysłem używać ich jako argumentu w dyskusji na temat człowieczeństwa. Zastanówmy się jednak, co w takim układzie, oznaczałoby dla nas przyjęcie koncepcji neandertalczyka pozbawionego duszy? Myślę, że można pokusić się o postawienie tezy, że jedynymi pełnowartościowymi ludźmi zamieszkującymi Ziemię są rdzenni mieszkańcy Afryki Południowej, podczas gdy reszta populacji nosi w swoich genomach ślad neandertalskich pra-, pradziadków. Nie należy zapominać, że Według Kościoła Katolickiego każda dusza jest bezpośrednio stwarzana przez boga i nie pochodzi od rodziców. Nie ma więc dusz gorszych i lepszych. Pytanie tylko, na jakich warunkach tę duszę otrzymujemy? Czy 50% genów neandertalskich to za dużo, żeby nazywać się człowiekiem? A może 25%, 15, a nawet 10% dyskwalifikuje nas jako kandydatów do jej posiadania, podczas gdy 4% jest już jak najbardziej OK?
Niektórzy uczestnicy dyskusji zarzucali swoim rozmówcom herezję i pornografię, niestety musimy się trochę w owej pornografii pogrzebać, aby zgłębić interesujący nas temat. Pomyślmy, jeżeli człowiek współczesny, który niewątpliwie od dłuższego czasu posiadał duszę (dziesiątki tysięcy lat wcześniej stał się oddzielnym gatunkiem, wykazującym wszelkie cechy istoty rozumnej) płodził dzieci z pozbawionym duszy neandertalczykiem, to znaczy, że krzyżował się z bestią. A my jesteśmy niczym więcej, jak owej bestii potomkami. Co ciekawe, badania genetyczne przeprowadzone przez zespół Svante Paääbo sugerują, że geny przepływały od neandertalczyka do Homo sapiens, a nie na odwrót. Jest to o tyle zaskakujące, że we wspólnotach naczelnych geny wędrują zawsze z grupy dominującej do podporządkowanej: samce kopulują z podporządkowanymi samicami, a potomstwo zostaje przy matce.
Niestety ze względu na skąpy materiał badawczy trudno ustalić dokładnie, kto z kim i w jakich układach chodził do łóżka pod koniec epoki lodowcowej.
Czy bóg mógł obdarzyć duszą równolegle dwa gatunki? Czy też Adam i Ewa żyli wśród rodzeństwa, krewnych i znajomych, będących niczym więcej jak wysoko rozwiniętymi zwierzętami? A może historia neandertalczyka i Homo sapiens to opowieść o Adamie i Lilith, ze związku których zrodził się owłosiony i podobny do małpy Kain? Z tą drobną poprawką, że w rolę Adama wcieliłby się neandertalczyk, a rolę Lilith odegrałby człowiek współczesny?
Sam fakt, że Homo sapiens miał z neandertalczykiem dzieci, wydaje się mało przekonujący jako argument w dyskusji na temat duszy tego drugiego. Zgodnie z nauką Kościoła dzięki duszy człowiek zyskuje godność i wolną wolę, posiada zdolność do empatii, racjonalnego myślenia i rozumienia koncepcji abstrakcyjnych, takich jak bóg, czy życie pozagrobowe. A więc pojęcie duszy nierozerwalnie łączy się z pojęciem rozumu. Czy jednak istnieją dane archeologiczne, antropologiczne lub genetyczne, które pozwolą nam dostrzec duszę w dawno wymarłym gatunku? Wygląda na to, że czytelnicy Frondy wcale nie wykluczają takiej możliwości.
[Neandertalczyk] wierzył w życie pozagrobowe i praktykował obrzędy magiczno-religijne (o czym świadczy m.in. sposób, w jaki grzebał zmarłych) i był istotą rozumną oraz empatyczną (opiekującą się niepełnosprawnymi).
Rzeczywiście wykopaliska z Szanidar w Iranie czy z La Chapelle we Francji dostarczają dowodów na to, że nasi krewniacy opiekowali się starymi bądź niedołężnymi członkami społeczności, a zmarłych chowali, pozostawiając przy ciałach jedzenie i przedmioty codziennego użytku, co może wskazywać na wiarę w życie pozagrobowe. Jeden z internautów od razu jednak zaprotestował:
Czy posiadanie duszy jest uzależnione od tego, czy gatunek praktykuje religię? Kto tu kogo wymyśla, gatunek Boga, czy Bóg gatunek?
To, swoją drogą, ciekawe pytanie, ale nie odbiegajmy od tematu. „Każdy człowiek dostaje duszę w momencie poczęcia i na wieczność. Nieśmiertelne władze duszy to intelekt, pamięć i wola”, możemy przeczytać w kolejnym wpisie. Według znalezisk kopalnych pojemność czaszek neandertalczyków wynosiła od 1220 do 1700 cm3, czyli mniej więcej tyle, ile u Homo sapiens. Natomiast niskie czoła oraz wypukłości w części potylicznej wskazują, na inną niż nasza organizację mózgu. Niezależnie jednak od różnic anatomicznych, neandertalczycy cherlakami intelektualnymi na pewno nie byli. Polowali skutecznie na wszystkie rodzaje zwierzyny – od drobnych zajęczaków począwszy, na mamutach kończąc (a polowanie na większe gatunki wymagało wysokiego poziomu współpracy myśliwych, którzy organizowali zasadzkę, a następnie otaczali zwierzę i z małej odległości dźgali je oszczepami). Panowali nad ogniem. Wytwarzali narzędzia, tak bardzo podobne do tych, które w pewnym okresie rozwoju produkował Homo sapiens, że czasem trudno na ich podstawie określić, jaki gatunek zamieszkiwał określony teren. Walcowaty przedmiot z dziurkami znaleziony w jaskini Divje Babe w Słowenii wydaje się świadczyć o tym, że nie była im obca muzyka, a lecznicze rośliny, którymi okrywali ciała zmarłych, sugerują początki znachorstwa.
Niektórzy czytelnicy Frondy twierdzą, że żadnych naukowych argumentów w tej dyskusji nie można brać pod uwagę, gdyż „nauka to nie rzeczywistość”. Większość jednak traktuje je poważnie i z szacunkiem podchodzi do naszych bliskich krewnych. Co jednak począć z wyginięciem obdarzonego duszą neandertalczyka? Takie zdarzenie oznaczałoby chyba wypełnienie planu zbawienia i apokalipsę? Co więcej apokalipsę mało krwawą i bardzo rozciągniętą w czasie, po której nie nastąpił koniec świata. Podążając tym tokiem rozumowania, Sąd Ostateczny powinniśmy nazywać raczej sądem periodycznym, apokalipsę postrzegać jako wydarzenie cyklicznie i uznać, że po nas ziemię opanuje kolejny, ulubiony przez boga gatunek hominina. Moim zdaniem – całkiem ciekawe rozwiązanie.
**Dziennik Opinii nr 176/2016 (1376)