Z wyjście do lasu mandat, za bierny opór rażenie prądem, za nieusłuchanie policjanta za kratki. Władza najwyraźniej postanowiła skorzystać z epidemii, żeby uzbroić się nie tylko przed tym, ale również przed kolejnymi kryzysami. Teraz będzie mogła jeszcze skuteczniej prześladować obywatelki i obywateli, którzy nie zgadzają się z polityką rządu.
Czasy kryzysu, to czasy możliwości. Wiedzą to zarówno rewolucjoniści, jak i przedsiębiorcy. Jak bardzo obłowią się na koronawirusie żyjący dobrze z władzą biznesmeni, przekonamy się pewnie w późniejszym terminie. Póki co możemy przyglądać się nie byle jakim możliwościom leśników, myśliwych i policjantów. Na złoty order ze zgniłego ziemniaka zasłużyła niewątpliwie dyrekcja generalna Lasów Państwowych.
Zakaz wstępu do lasu
Trudno bowiem zrozumieć wprowadzenie tymczasowego zakazu wstępu na tereny zarządzane przez Lasy Państwowe. O ile można zrozumieć zakaz odwiedzenia parków, bulwarów, czy plaż, to lasy są trochę większe od wszystkich miejskich skwerów razem wziętych. Przemierzając liczne kompleksy leśne zdarzało mi się nie spotkać żadnych ludzi czasem i przez cały dzień. Nawet więc, jeśli wskutek polityki pandemicznej, więcej ludzi będzie chciało przyjść do lasu, to i tak łatwiej im będzie zachować odległość dwóch metrów od innych osób tutaj, niż gdzie indziej.
czytaj także
Setki publikacji naukowych udowadniają, że leśne spacery nie tylko zwiększają odporność, ale generalnie są korzystne dla zdrowia. Kontakt z naturą pomaga się nam zrelaksować, co w obliczu paniki związanej z pandemią wydaje się również ważne. Co tymczasem robi Ministerstwo Środowiska i Lasy Państwowe? Zakazują Polakom i Polkom rekreacyjnego korzystania z jednej trzeciej terytorium kraju.
Oczywiście w naszym kraju są równi i równiejsi. Specjalne rządowe rozporządzenie wyłącza myśliwych spod obowiązujących regulacji. Oczywiście ziomkowie myśliwi mogą dalej polować, bo to jedyna słuszna i rozumiana przez państwowych leśników forma ochrony przyrody. Może Lasy Państwowe powinny zmienić nazwę na Lasy Myśliwskie? Albo Hodowla desek? Chciałbym, żeby mnie ta polityka dziwiła, ale niestety tak nie jest. Odnoszę wrażenie, że dyrekcja generalna Lasów Państwowych najchętniej wprowadziłaby całkowity zakaz wstępu do lasów, bo spacerowicze tylko przeszkadzają myśliwym i ciągle się awanturują, że jakieś drzewa są znowu wycinane. Jak wiadomo: czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
czytaj także
Tak się jednak raczej nie stanie, bo na szczęście liczni Polacy i Polki są gotowi bronić swojego prawa do kontaktu z naturą. Pod petycją Żądamy cofnięcia zakazu wstępu do lasu! w przeciągu jednego dnia podpisało się ponad sto tysięcy osób. Co bardziej zdeterminowani wzywają do obywatelskiego nieposłuszeństwa. Ryzyko otrzymania mandatu jest zresztą chyba niezbyt wielkie, zważywszy że Straż Leśna liczy około tysiąca osób, a powierzchnia terenów zarządzanych przez LP to 7,3 miliona hektarów. Łatwo policzyć, że jeden strażnik musiałby patrolować ponad 21 tysięcy hektarów dziennie, jeśli założyć, że nie będą tego robić całodobowo, tylko przez etatowe 8 godzin dziennie.
Aby zniechęcić strażników do interwencji internauci zachęcają do głośnego kasłania. Jednak nie rekomenduję tej metody, bo zamiast policji, może przyjechać po nas sanepid.
Na akt obywatelskiego nieposłuszeństwa przeciwko zakazowi wstępu do lasu zdecydował się Antoni Kostka z Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze, który uważa, że przepis ten jest nie tylko nielegalny, ale przede wszystkim głupi, bo spacerowanie po lesie jest bezpieczne. Sam też planuję pójść w jego ślady. Las mam sto metrów za domem, a że w życiu nie widziałem tam żadnego leśnika, więc obawiam się, że mój akt nieposłuszeństwa zostanie odnotowany tylko przez moich followersów w mediach społecznościowych. Co oczywiście prawdopodobnie nie odbierze mi przyjemności ze spacerowania i anarchizowania. Podobnie jak innym osobom, które publikują swoje zdjęcia ze spacerów pośród przyrody.
Bendyk: Koronawirus obnażył słabości nowoczesnych państw. Oddajemy więc wolność Lewiatanowi
czytaj także
Mandat można dostać już za przebywanie w przestrzeni publicznej w odległości mniejszej niż dwa metry od drugiej osoby, nawet jeśli na co dzień dzielimy z nią nie tylko łóżko, ale również płyny ustrojowe. 30 tysięcy grzywny grozi osobom, które nie zastosują się do obowiązującej ich kwarantanny. Zdarzały się już wypadki osób uciekających z izolacji w obawie o utratę źródła dochodów.
Jednak mandaty, które teraz dostaniemy, sądy będą mogły uznać za nieważne. Rzecznik Praw Obywatelskich punktuje sprzeczność z Konstytucją nowych przepisów i przypomina, że odpowiedzialność można ponosić tylko na podstawie prawidłowo wydanych przepisów. A prawa obywateli można ograniczać na podstawie ustaw zgodnych z konstytucją, które już są, bo państwo ma gotowe narzędzia do działania w stanach nadzwyczajnych. Konstytucja mówi, że w sytuacjach szczególnych zagrożeń można wprowadzić stan nadzwyczajny: wojenny, wyjątkowy lub stan klęski żywiołowej.
Kary za niesłuchanie policjanów
Wprowadzenie tarczy antykryzysowej postanowili wykorzystać również policjanci. Ich związek zawodowy już od jakiegoś czasu lobbował za zmianą kodeksu wykroczeń tak, żeby ignorowanie poleceń policjantów było karalne. Policjanci skarżyli się na coraz większe kłopoty funkcjonariuszy z niesubordynowanymi zatrzymanymi, czy choćby gapiami, którzy kręcą filmiki i nie reagują na polecenia rozejścia się. „Dziś policjant może mówić swoje ale jeśli nie idzie za tym jakieś działanie to obywatel pozostaje bezkarny”, narzekał w „Rzeczpospolitej” Rafał Jankowski, przewodniczący NSZZ Policjantów.
Oczywiście potrafię zrozumieć ból funkcjonariuszy, których słowa są ignorowane, ale nie bardzo rozumiem, dlaczego obywatele mieliby być karani, jeśli nie łamią prawa. Niestety teraz już samo niesłuchanie poleceń policji będzie wykroczeniem. Pomimo senackich poprawek, nowe prawo zostało przegłosowane przez sejm, a do Kodeksu wykroczeń dodany został artykuł 65a. „Kto umyślnie, nie stosując się do wydawanych przez funkcjonariusza Policji lub Straży Granicznej, na podstawie prawa, poleceń określonego zachowania się, uniemożliwia lub istotnie utrudnia wykonanie czynności służbowych, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny.”
Całe szczęście, że policja wpisała sobie, że polecenie muszą być wydawane „na podstawie prawa”. To będzie im przypominać, że policję też obowiązuje prawo. A niestety, zdarza się im o tym zapominać. Mi samemu zdarzyło się usłyszeć z ust funkcjonariusza słowa: „krok w bok, strzał w potylicę”, choć jestem przekonany, że był to raczej żarcik, bo przecież nie miałby prawa do mnie strzelić. Co więcej: nie miał prawa tak w ogóle mówić, bo jak ostatni raz sprawdzałem, to w Polsce nie było kary śmierci.
Prawo to będzie obowiązywać również, gdy pandemia się skończy. Nowe przepisy ułatwią życie policjantom, ale utrudnią ludziom. Jak zwraca uwagę Stowarzyszenie Adwokackie Defensor Iuris „niektóre polecenia mogą godzić w podstawowe prawa i wolności jednostki, określone w art. 41 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej”, a zmiana „tak wrażliwej regulacji wymaga z całą pewnością poważnej debaty oraz dyskusji społecznej.”
W swojej opinii adwokaci z Defensor iuris są wyjątkowo krytyczni wobec takiego sposobu stanowienia prawa: „za pozbawioną jakichkolwiek uzasadnionych podstaw należy uznać próbę nowelizacji przepisów prawa karnego, postępowania karnego oraz kodeksu wykroczeń”.
Przepis może być prawdziwą zmorą dla aktywistów i aktywistek, którzy chcieliby skorzystać z prawa do obywatelskiego nieposłuszeństwa. Policjanci będę teraz mogli z łatwością rozbić każdy protest, a protestujących ukarać mandatami, a nawet karą więzienia.
Już dziś zdarza się, że policja nadużywa swojej władzy w celu tłumienia oporu społecznego. Teraz będzie mogła jeszcze skuteczniej prześladować obywatelki i obywateli, którzy nie zgadzają się z polityką rządu i jego działaniami, wszak nie zawsze zgodnymi z prawem, czego dobrym przykładem była wycinka w Puszczy Białowieskiej.
Zenon Kruczyński: Za zło czynione przyrodzie przyjdzie w końcu zapłacić
czytaj także
To tylko jeden z przykładów przepisów godzących w prawa o wolności obywateli i obywatelek przegłosowanych w ramach walki z epidemią. Władza najwyraźniej postanowiła skorzystać, żeby uzbroić się nie tylko przed tym, ale również przed kolejnymi kryzysami.
Nowy gadżet Służby Więziennej
Nieoczekiwany prezent otrzymała też Służba Więzienna. Dzięki specustawie i niepozornej zmianie w zapisach klawisze zyskali prawo do używania paralizatorów. Katalog przypadków, w jakich będę one mogły wchodzić w ruch obejmuje nawet tak kontrowersyjne przypadki jak „przeciwdziałanie niszczeniu mienia”, „przeciwdziałanie czynnościom zmierzającym do autoagresji”, czy „pokonanie biernego oporu”. Tymczasem już dziś wiemy, że służby mundurowe mają problem z właściwym używaniem paralizatorów. Funkcjonariuszom zdarzyło się już nawet niechcący zabić. Czy teraz każdy osadzony i osadzona będą musieli się obawiać, żeby żadnego oporu, nawet biernego, nie stawiać, bo dostaną prądem?
czytaj także
Raczej niekoniecznie. Internauci komentujący tę zmianę przepisów na stronie Służba Więzienna Okiem Klawisza zauważają, że „odkąd przełożeni zostali zawaleni papierami z użycia środków, skończyło się ich stosowanie”. Wygląda na to, że przed nadmiernymi i zbędnymi represjami chroni więźniów biurokracja. Z rozmowy pod postem dowiedzieć można się też, że więźniowie nie muszą się bać, bo już sami klawisze boją się używania dodatkowych środków. Jak komentuje jeden z internautów: „Po co ta fikcja i tak środki to 90% siła i kajdanki bo coś więcej to strach się bać co gwiazdkowy interpretator wymyśli po 10tym obejrzeniu nagrań i kilkudniowej analizie sytuacji”.
Byłoby to nawet zabawne, że ustawodawca postanowił na siłę uszczęśliwić klawiszy, którzy sami sobie tego nie życzą. Jednak po coś ktoś te przepisy zmienił.
Do więzienia zamiast na L4
Nie sposób skomentować tutaj wszystkich absurdalnych przepisów przepychanych w ramach walki z epidemią, ale chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną ciekawą zmianę. W ramach walki w koronawirusem w Kodeksie karnym dodano artykuł: „Kto, wiedząc, że jest dotknięty chorobą weneryczną lub zakaźną (…) naraża bezpośrednio inną osobę na zarażenie taką chorobą, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5”. Pozdrowienia do więzienia dla wszystkich pracowników i pracowniczek, którzy przyjdą kiedyś do roboty z grypą. Zwykła grypa to wszak ostra choroba zakaźna, a tymczasem ciągle wiele osób uważa, że można chodzić do pracy, będąc chorym. Może w końcu skończy się ten proceder, gdy zamiast na L4 ludzie będą trafili prosto do izolatki w więzieniu.
Chorowanie się nie opłaca. Jak PiS chce oszczędzić na zasiłkach?
czytaj także
Reasumując: choć nasza tarcza antywirusowa jest dziurawa jak durszlak i napompowana jak każdy bubel prawny, to jednak i tak trochę możemy się bać, co z tych wszystkich przepisów wyniknie, gdyby ktoś postanowił je stosować na serio. Cóż, może przekonam się już wkrótce, podczas kolejnego aktu obywatelskiego nieposłuszeństwa. Póki co protestuję z domu.