Tomasz Lis postanowił stanąć w obronie wielkiego prześladowanego polskiej sceny publicystycznej, czyli Tomasza Terlikowskiego. Ale nie dlatego, że wszystkie Tomki to fajne chłopaki, lecz z powodu, że zobaczył w Internecie stronę o wdzięcznej nazwie: Ruch Wypierdolenia Terlika w Kosmos, i wielce się przejął, że jacyś źli ludzie chcą krzywdę zrobić jego koledze po piórze. Strona istnieje, co prawda, już od roku, co kiepsko świadczy o spostrzegawczości publicysty, ale w końcu nie jest dziennikarzem śledczym, więc można mu to wybaczyć. Bardziej mnie martwi, że tak wytrawny dziennikarz nie dostrzegł jej żartobliwego charakteru.
A, że nie dostrzegł, widać, gdy pisze, że się z Terlikiem nie zgadza, ale nie chciałby „żyć w świecie i w Polsce, w których ktokolwiek kogokolwiek chce ekspediować w kosmos, a tym bardziej wypie… w kosmos za to, co mówi”. Można by zapłakać nad smutnym losem światowej astronautyki, ale raczej szansa, że znajdzie się ona w rękach prowadzącego program „Tomasz Lis na Żywo” nie jest duża, więc pozostaje płakać nad tym, że najwyraźniej dziennikarz pomyślał, że naprawdę chodzi o to, żeby Terlikowskiego wysłać w kosmos.
Jest to daleko idące przypuszczenie. Co prawda rzeczywiście od pewnego czasu powstaje pierwszy polski satelita, ale nie sądzę, żeby konstruujący go inżynierowi wiedzieli, że powinni w nim zrobić miejsce dla Tomasza Terlikowskiego. Co więcej: koszt wyekspediowania w kosmos kilograma czegokolwiek jest na tyle astronomiczny, że to czysta fantastyka. Ale fakt, że coś jest niewiarygodne i bezsensowne, nie skłania Tomasza Lisa do choćby szczypty sceptycyzmu. I chyba to jest właśnie problem. Tomasz Lis tak samo poważnie traktuje pierdy wygłaszane z ambony przez Tomasza Terlikowskiego, jak i internetowe żarty. Być może wcale nie widzi między nimi różnicy.
To znaczy widzi tylko tę różnicę, że internauci z Ruchu… są anonimowi, a Tomasz Terlikowski nie. Nie trzeba być wytrawnym „facebookowcem”, żeby wiedzieć, że większość internautów występuje tu pod własnym imieniem i nazwiskiem. To już nie czas anonimowych forów. Ale może Lis wie o Internecie tylko tyle, ile mu powiedzą, a tego akurat nikt mu nie wytłumaczył.
Dziennikarz docenia też w Terlikowskim, że ma odwagę głosić swoje poglądy. Osobiście uważam, że z takimi poglądami należałoby się chować w jaskini i nie wychylać. Ale mniejsza z tym. Ważniejsze, że odwaga Terlikowskiego nie bierze się znikąd. Oczywiście działa tu fanatyczna i ślepa wiara, ale nie bez znaczenia jest też ten skromny fakt, że media, których nie lubi, zapraszają go do głoszenia jego jaskiniowych poglądów. Sam Tomasz Lis robi to z umiłowaniem, a potem patrzy jak tenże Terlikowski przez kwadrans napieprza się z Kazimierą Szczuką aborcją po łbach, żeby podziękować za rozmowę i zaprosić kolejnych gości. Z pewnością dla Tomasza Lisa to idealna sytuacja. Na Terlikowskim można polegać jak na Zawiszy. Nikomu nie przepuści i grzmieć będzie na zawołanie i na dowolny temat. Gdyby rzeczywiście wypierdolono publicystę w kosmos, Lis nie miałby kogo zapraszać do studia. I co wtedy?
Lis w swojej bezczelność posuwa się jeszcze dalej. Stwierdza, że internauci chcący ośmieszyć Terlikowskiego, tak naprawdę go wzmacniają. A przecież jest dokładnie na odwrót. Gdyby nie Tomasz Lis (i jego ziomki), Tomasz Terlikowski siedziałby w swojej jaskini, gdzie zgwałcone kobiety byłyby zmuszane do rodzenia dzieci i razem z Gowinem wsłuchiwaliby się w płacz blastocyst. To dzięki Tomaszowi Lisowi (i jego ziomkom) Tomasz Terlikowski może opluwać jadem siebie i wszystkich dookoła. W cywilizowanym świecie, w świecie, w którym chciałbym żyć, oszołomstwo tego pokroju byłoby materiałem dla badań klinicznych, a nie poważnie traktowanym głosem w debacie publicznej. Dlatego wnioskuje, żeby Tomasz Lis zamiast bronić swoich interesów ekonomicznych, pomyślał, co z tą Polską. Ale serio.