Poznanie specyficznych zwyczajów wąskiej klasy restauratorów może być pouczające.
Mikołaj Makłowicz, syn Roberta, niedługo otworzy swój pierwszy bar, więc w „Dużym Formacie” możemy przeczytać, co myśli o dodawaniu soli do potraw oraz, że najlepsza polędwica, jaką w życiu jadł, smakowała, jak masło. Nie mógł po prostu zjeść masła? Mikołaj, mimo młodego wieku, jest osobą już radykalną w poglądach. Nie boi się powiedzieć, że Polacy jedzą potwornie. Choć od razu przeprasza. Bo młody Makłowicz jest nie tylko radykalny, ale też radykalnie dobrze wychowany. Dobre wychowanie polega na tym, że zupę je się powoli, a dzieci nie odchodzą od stołu bez pozwolenia rodziców. W toku edukacji należy też dostać parę razy po mordzie.
Nic tak nie kształtuje postawy, jak męska pięść na twarzy.
Trochę nie wiem, co takiego specjalnego reprezentuje sobą dwudziestopięcioletni sprzedawca win, że „Gazeta Wyborcza” postanowiła zamieścić z nim obszerny wywiad. Oczywiście być może wystarczająco ciekawe jest, że jest synem swojego ojca i możemy dzięki temu się dowiedzieć, jak to się w domu słynnego gastronoma jadało. Poznanie specyficznych zwyczajów wąskiej klasy restauratorów może być pouczające.
Dla mnie na przykład było ciekawe, co pan Mikołaj Makłowicz sądzi o homoseksualistach. W toku wywiadu rzuca: „W ogóle kelner, jeżeli chce obsługiwać na pewnym poziomie, tak mnie uczył szef sali jednej z najlepszych restauracji Hiszpanii, powinien być lekko homoseksualny”. Zdanie to wydało się redaktorom Wyborczej na tyle wartościowe, że wybili jest na pierwszej stronie gazety, skrócone do hasła „Kelner musi być lekko homoseksualny”. Niestety to, że uczy tak jakiś szefuńcio z Hiszpanii, nie przestaje sprawiać, że jest to jakaś dziwaczna homofobia. Nic dziwnego, że prowadzący rozmowę Tomasz Kwaśniewski jest zdziwiony. Ale młody Makłowicz brnie dalej: „Musi mieć płynne, delikatne ruchy. Trochę jakby był tancerzem. Albo mimem. Bo przecież tu chodzi o to, żeby było miło na ciebie patrzeć”.
Serio? Być może Makłowicz, wie, jak się schylać po długopis i serwować zupę, ale chyba nie ma zbyt dużego pojęcia o homoseksualizmie.
Z pewnością w byciu homoseksualistą nie chodzi o to, żeby było miło na ciebie patrzeć. O dziwo, nie każdy gej jest też tancerzem. A niektórzy za stwierdzenie, że mają płynne, delikatne ruchy jak jakiś mim, całkiem niedelikatnie walą w mordę. Kwaśniewski też nie rozumie, co ma homoseksualizm do tanecznej płyności, ale pozwala dalej płynąć Makłowiczowi. „Chodzi o to, żeby nie być za bardzo męskim. Agresywnym. Twardym w ruchach”. Serio? Znam gejów, którzy są znacznie bardziej męscy od Mikołaja Makłowicza. I radziłbym mu, żeby ich może nie wkurzał takim stereotypowym paplaniem, bo jeszcze któryś stanie się bardziej agresywny niż to przewidują jego homofobiczne wyobrażenia. Rozumiem, że koleś o aparycji i ruchach drwala mógłby się nie odnaleźć w serwowaniu posiłków, ale to nie znaczy, że nie może być homoseksualistą. Homoseksualizm to nie jest choroba, która sprawia, że stajesz się bardziej płynny w ruchach i mniej agresywny. Być może nie uczą tego w najlepszych światowych szkołach dla szefów restauracji, ale jednak jest to dość podstawowa wiedza, którą można zdobyć, jeśli czasem wychynie się nosa z kuchni. No i trochę jednak smutne, że w tych najlepszych szkołach na świecie nie uczą takich podstawowych faktów. Czy aby Breivik nie jest gejem? Ten mało agresywny tancerz o płynnych ruchach kelnera. Geje są różni, że pozwolę sobie tutaj ujawnić tę tajemniczą prawdę przed młodym Makłowiczowem.
Szefowie sal nawet w najlepszych hiszpańskich restauracjach mają prawo pieprzyć głupoty. Ale po co je powtarzać? A może zupełnie coś innego jest prawdą? Może to szef kuchni musi być lekko psychopatyczny? Czy walenie po mordzie za każde uchybienie od wydumanych zasad stanowi rzeczywiście dobrą metodę wychowczą? Z pewnością tak, jeśli zależy nam na tym, żeby dzieci wolno jadły zupę i nie odchodziły od stołu bez pozwolenia. Makłowicz dostał po mordzie, bo mu kropelka z sosu po kurkach na talerz spadła. Ja bym jednak wolał żyć w świecie, gdzie każdy może jeść zupę w takim tempie, w jakim mu smakuje i nie będzie z tego powodu nazywany „chamem”. Jak takie wychowanie może się skończyć, widzimy na przykładzie Mikołaja Makłowicza, który siebie samego uważa za „poniekąd prostytutkę”. A wręcz twierdzi, że na byciu poniekąd prostytutką polega gościnność (tak Makłowicz nazywa prowadzenie restauracji). Może dlatego nie chodzę do takich wykwintnych restuaracji. Jakoś nie oczekuję, żeby ktoś przede mną rozkładał nogi za pieniądze. Oczywiście lubię jeść, a nawet jedzenie smakować, ale nawet wtedy, kiedy ktoś mnie karmi, chciałbym, żeby to była partnerska relacja.
Szkoda, że wątek o prostytucji nie został rozwinięty. Chętnie bym się dowiedział, co dokładnie znaczy bycie „poniekąd prostytutką” w przypadku szefa kuchni. Najwyraźniej Mikołaj Makłowicz nigdy nie pracował w żadnej agencji towarzyskiej, jeśli wydaje mu się, że praca w trzygwiazdkowej restauracji jest równie stresująca, co w klubie go-go. Czy szefowie kuchni też mają odliczaną z pensji resztę rachunku, jeśli klient wypije za mniej niż dwieście złotych? Boją się odejść? A może oddają swoje ciało za pieniądze? Kiedy ostatni raz sprawdzałem, to żaden szef kuchni nie dawał dupy klientom, żeby im smakowało. Za to podawał im cudze dupy, dupy zwierząt. Zresztą nie tylko dupy, ale też inne częścia ciał. Pokawałkowane, usmażone i doprawione trupy zwierząt. Ale pewnie o cierpieniu zwierząt też nie uczą w najlepszych szkołach świata. Za to najwyraźniej uczą, że trzeba być trochę prostytutką.
Być może naprawdę każdy szef kuchni musi być trochę psychopatyczny. Pewnie dlatego jedna z najbardziej znanych restauracji świata nazywa się tak samo jak powodująca straszliwe deformacje twarz choroba, na którą cierpią niedożywione dzieci na całym świecie – Noma. Skuteczna terapia ew tym przypadku jest bardzo prosta. Dzieci muszą przestać być niedożywione. Ale po co się tym przejmować? Lepiej pogadajmy sobie o tym, jak jeść zupę.
**Dziennik Opinii nr 245/2016 (1445)