Logika urzędników odpowiedzialnych za olsztyńską oświatę jest taka, że lepiej, żeby dzieci pozostawały w zdrowej ciemnocie, niż dowiedziały się czegoś, co mogłoby zagrozić uproszczonemu pojmowaniu natury człowieka. Albo ślimaka.
Ciężkie czasy nastały dla polskich kuratoriów oświaty. Z jednej strony powinny zajmować się nadzorem nad edukacją młodzieży, którą wypadałoby poinformować o tym, co jako ludzkość wiemy o świecie. Z drugiej kuratoria muszą jednak realizować politykę oświatową państwa.
O tym, że polityka oświatowa państwa nie zawsze idzie w parze z najnowszym stanem naukowej wiedzy, nie muszę chyba nikogo przekonywać. Wystarczy posłuchać, co mówią nasi politycy o ochronie środowiska, zmianach klimatu, prawach człowieka czy nawet ekonomii, żeby zauważyć, że część dysponuje wiedzą na poziomie, który każe się zastanawiać, jakim cudem w ogóle udało im się ukończyć szkołę podstawową. O kolejnych stopniach edukacji nie wspominając. Oczywiście pewną rolę może grać tutaj fakt, że polityka oświatowa państwa zawsze była ważniejsza niż przedstawianie rzetelnego stanu wiedzy. W związku z czym nasi politycy dobrze pamiętają, że pochodzimy od starożytnego plemienia Sarmatów, a już to, jak bardzo skomplikowana i różnorodna jest biologia żywych organizmów, nie zostało im tak mocno wtłoczone do głów.
Nie można też wykluczyć, że część polityków ma odpowiednią wiedzę, ale woli ją ukrywać przed suwerenem, episkopatem i prezesem PiS-u. W końcu są politykami, a nie naukowcami. Nie muszą się obawiać, że dostaną pałę z biologii, dbają o to, żeby udało im się utrzymać władzę. A tutaj poziom wiedzy naukowej nie jest tak ważny jak sympatia Kaczora developera czy uścisk dłoni biskupa.
Co sobie myśli episkopat
O tym, co polski episkopat myśli o różnorodności życia na ziemi, mogliśmy się dowiedzieć ze słynnego Listu pasterskiego na Niedzielę Świętej Rodziny 2013 roku, w którym biskupi grzmieli, że: „Genderyzm promuje zasady całkowicie sprzeczne z rzeczywistością i integralnym pojmowaniem natury człowieka. (…) Twierdzi, że płeć biologiczna nie ma znaczenia społecznego, i że liczy się przede wszystkim płeć kulturowa, którą człowiek może swobodnie modelować i definiować, niezależnie od uwarunkowań biologicznych. Według tej ideologii człowiek może siebie w dobrowolny sposób określać: czy jest mężczyzną czy kobietą, może też dowolnie wybierać własną orientację seksualną”. Pozostawmy na boku fakt, co to takiego ten cały genderyzm, bo nauki społeczne nie znają takiego pojęcia, nie sposób zatem stwierdzić, co takiego twierdzi. Można się tylko domyślać, że biskupi mają problem z filozofią Judith Butler, czy może raczej z jej zrozumieniem. No, ale jak się od dziecka klepało pacierze, to trudno potem od takich osób wymagać, żeby potrafiły zrozumieć feministyczną filozofię.
czytaj także
Oczywisty jest jednak fakt, co polski episkopat boli, że płeć albo orientację seksualną można kulturowo definiować i nie są one określone raz na zawsze. Nie bardzo co prawda rozumiem, dlaczego tak bardzo przeszkadza to biskupom, którzy sami przecież na co dzień paradują w sukienkach. Ale rozumiem, że ludzi często najbardziej boli w innych właśnie to, czego boją się w samych sobie. Mam skłonności homoseksualne, będę nienawidził gejów. Lubię chodzić w damskich ciuszkach, będę twierdził, że płeć nie jest konstruowana społecznie ani kulturowo. Aż strach pomyśleć, jaki list musiałby opublikować polski episkopat, gdyby regularnie czytał prowadzony przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego portal Nauka w Polsce. Całkiem niedawno ukazał się tam artykuł, że ponad 450 gatunków ryb może zmieniać płeć.
O ile o genderyzm można obwiniać feministki, neomarksizm i rewolucję seksualną, to co powiedzieć o rybach? Czy w oceanach też działają jakieś lotne szwadrony neomarksistowskich nazifeministek, które swoją wstrętną ideologią każą rybom zmieniać płeć? Można by się zastanawiać, ale nie chcę odbierać pracy biskupom. Niech się sami nad tym głowią.
Uproszczona wizja świata
Tymczasem warto zauważyć, że choć ryby znacznie częściej niż ludzie zmieniają płeć, to popularna wśród ryb płciowa niejednoznaczność nie jest wyłącznie domeną organizmów morskich. Występuje oczywiście również wśród ludzi, o integralność natury których tak się zdają troszczyć biskupi. W przypadku ludzi nie mówimy co prawda o hermafrodytyzmie, tylko o interpłciowości, która może mieć podłoże zarówno genetyczne, jak i hormonalne. Zależnie od przyczyn interpłciowość może się bardzo różnie objawiać. U osób interpłciowych mogą występować zarówno organy płciowe męskie, jak i żeńskie, ale może też być tak, że ani męskie, ani żeńskie organy nie są wyraźnie wykształcone albo wykształcone są w sposób odbiegający od „normy”. Co stanowi problem nie tylko dla ideologów katolicyzmu, ale również dla – wydawałoby się – znacznie lepiej wykształconych lekarzy i prawodawców. Wbrew pozorom nie jest to marginalny problem. Szacuje się, że jedna na dwa tysiące osób rodzi się interseksualna. Niestety prawodawstwo prawie żadnego kraju nie przewiduje, że można się urodzić bez określonej płci.
czytaj także
W Niemczech dopiero w 2013 wprowadzono możliwość wpisania w akcie urodzenia płci nieokreślonej, a to jedyny taki kraj w Europie. W efekcie ciągle niestety się zdarza, że osobom interpłciowym płeć jest przydzielana na podstawie arbitralnej decyzji lekarzy. W przypadku osób z niewykształconymi organami płciowymi chirurdzy często decydują się na „dziewczynki”, bo tak jest po prostu łatwiej. Stanowi to oczywiście źródło niewyobrażalnego cierpienia i traum dla osób, których płeć została odgórnie wybrana niezgodnie z ich tożsamością. Tym bardziej, że za tym wyborem idą często operacje chirurgiczne, które mają sprawić, że dana osoba będzie się wpisywała w model biologiczny odpowiadający lekarskiemu światopoglądowi. Powszechnie piętnujemy rytualne obrzezanie dziewczynek, ale prawie nie zauważamy, że to samo robią oświeceni lekarze cywilizacji zachodniej w renomowanych szpitalach. Niestety jakoś nie słyszałem, żeby protestowali przeciwko temu polscy biskupi, którym rzekomo tak zależy, żeby płeć nie była swobodnie modelowana, niezależnie od uwarunkowań biologicznych. A przecież mają ku temu wiele okazji, bo w Polsce również wykonywane są operacje, mające na celu przypisać dzieciom orzeczoną przez lekarzy płeć.
Nowacka: Polacy są za równością dla osób LGBT. Pora na posłów
czytaj także
W tym kontekście afera ze ślimaczkiem Samem, którego olsztyńskie kuratorium oświaty postanowiło usunąć ze szkolnej biblioteki, może się wydawać prawie komiczna. W efekcie odkrycia nieprawomyślnej lektury w bibliotece Szkoły Podstawowej nr 13 w Olsztynie kuratorium nasyła kolejne kontrole, paraliżujące działalność edukacyjną placówki. Rozumiem, że logika urzędników odpowiedzialnych za olsztyńską oświatę jest taka, że lepiej, żeby dzieci pozostawały w zdrowej ciemnocie, niż dowiedziały się czegoś, co mogłoby zagrozić ich integralnemu pojmowaniu natury człowieka. Albo ślimaka.
czytaj także
Niestety ani szczere chęci, ani najbardziej drobiazgowe kontrole kuratorium nie sprawią, że w Olsztynie przestaną się rodzić dzieci interpłciowe, trans, nieheteronormatywne czy niebinarne. Taka jest po prostu ludzka (i nie tylko ludzka) natura. Czyli znacznie bardziej różnorodna, niż by sobie tego życzyli urzędnicy. Oczywiście możemy na to zamykać oczy, a nawet wykonywać skomplikowane operacje, żeby świat wydawał się nam prostszy. Ale musimy pamiętać, że w ten sposób krzywdzimy kolejne osoby, które nie wpisują się w naszą uproszczoną wizję świata.
Co prawda w świetle ustawy z 2016 roku prawo oświatowe stanowi wspólne dobro całego społeczeństwa (czyli również osób interpłciowych czy nie hetero) oraz rzekomo kieruje się wskazaniami zawartymi w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, a za podstawę przyjmuje uniwersalne zasady etyki, jednak trudno brać te zapewnienia na poważnie. Najwyraźniej te podstawowe prawa i zasady nie muszą dotyczyć szerokich grup społeczeństwa, które miały pecha urodzić się z innymi cechami czy inaczej wykształconymi organami, niż to respektuje tradycyjny, polski system wartości. Niestety urzędnicza nagonka na książkę o ślimaku obojnaku oraz jego niewpisujących się w tradycyjny model rodziny zwierzęcych znajomych pokazuje, jak bardzo jako społeczeństwo jesteśmy zamknięci na odmienność.
Chętnie zrobimy dodruk
Oczywiście polityka oświatowa (i nie tylko oświatowa) państwa może ignorować stan wiedzy naukowej, a jednak nie powinniśmy się na to godzić, gdy efektem jest realna krzywda i cierpienie obywateli naszego kraju. Społeczność LGBT+ w Polsce, podobnie jak w innych krajach, jest dyskryminowana, wiktymizowana i spotyka się z licznymi uprzedzeniami. Nic dziwnego, że osoby niewpisujące się w schemat „chłopak, dziewczyna, normalna rodzina” często muszą mierzyć się z problemami emocjonalnymi, depresją czy samobójstwami, a także przemocą psychiczną i fizyczną ze strony ludzi, którym się wydaje, że są normalni. Jesteśmy społeczeństwem agresywnych bigotów, które wpędza w stany depresyjne osoby, które nie urodziły się hetero/cis. To, że przykłada do tego rękę państwo, które powinno o nie dbać, jest oczywistym skandalem. Badania zrobione w Wielkiej Brytanii wykazały, że 98% procent interpłciowych kobiet, których płeć została operacyjnie skorygowana w dzieciństwie, musiało być poddawane dalszemu „leczeniu”, nierzadko również operacyjnemu.
Olsztyńskiemu kuratorium oświaty pozostaje podziękować, że zwróciło uwagę opinii publicznej na wydaną przez nas książkę Kim jest ślimak Sam?, dzięki której zarówno dzieci, jak i rodzice oraz nauczyciele mogą przybliżyć sobie temat różnorodności zwierzęcej (i ludzkiej) biologii. Szkoda tylko, że w efekcie idiotycznej nagonki, a nie normalnej edukacji. Ponieważ problem jest niewątpliwie wielowątkowy i skomplikowany, polecałbym innym kuratoriom zainteresować się, czy w szkolnych zbiorach bibliotecznych nie znajduje się przypadkiem również Tęczowa książeczka. Poradnik dla nastolatków Juno Dawson, z której młodzież, ale również pewnie całkiem dorośli ludzie mogą się wiele dowiedzieć na temat osób LGBT+. W tym przypadku również chętnie zrobimy dodruk, żeby sprostać zwiększonemu zapotrzebowaniu. A, no i już w czerwcu, wydajemy kolejną książkę dla dzieci. Mam na imię Jazz Jessiki Herthel i Jazz Jennings, chyba najbardziej znanej tak młodej osoby transpłciowej, jest oparta na jej autobiograficznych doświadczeniach i niewątpliwie powinna być obowiązkową lekturą dla dzieci, które chcielibyśmy wychować w poszanowaniu dla odmienności. Ją również pragnę polecić czujnemu oku kuratorów oświaty.
Nie tłumaczmy bigoterii, homofobii i transfobii biologią [rozmowa]