Polska planuje odstrzelić do 25 tys. bobrów. W średniowieczu uważano bobry za danie postne. Czas powrócić do tej tradycji.
Jan Szyszko znany jest z tego, że traktuje poważnie doniesienia o chemtrailsach, lubi się przejechać z biskupem białą karocą Calineczki oraz uważa, że nasz polski dwutlenek węgla jest wyjątkowo zdrowy dla atmosfery i nie powoduje globalnego ocieplenia, więc nie powinny zaskakiwać kolejne jego niekonwencjonalne zachowania. A jednak jest coś rażącego, gdy minister środowiska dochodzi do wniosku, że najlepszym sposobem, aby ze środowiskiem zrobić porządek, jest strzelać do jego przedstawicieli. Na razie na cel idą bobry, ale kto wie, może następni będą ekolodzy? W sumie nawet gorsze szkodniki niż te przeklęte korniki.
27 listopada ukazał się raport WWF Living Planet Report 2016 . Już wcześniej WWF alarmowało, że populacja dzikich ssaków, ptaków, gadów, płazów i ryb zmniejszyła się średnio o połowę w ciągu niewiele ponad 40 lat. Obecnie WWF szacuje, że do 2020 liczba dziko żyjących zwierząt zmniejszy się nawet o 67 procent. Coraz szybciej zabijamy przyrodę.
Najwyraźniej Polska też nie chce być w tyle za globalnymi trendami, dlatego w ciągu najbliższych trzech lat planujemy w naszym chrześcijańskim kraju odstrzelić do 25 tys. bobrów. Być może nie bez znaczenia jest fakt, że w średniowieczu uważano bobry za danie postne, bo w końcu miały ogon pokryty zrogowaciałą łuską, więc można je było uznać za gatunek ryby i dzięki temu pojawiały się na szlacheckich stołach w piątek. Czyżby zamierzano powrócić do tej zapomnianej tradycji? Byłby to jakiś sposób na zwiększenie różnorodności postnej diety, a wiadomo, że dobrym chrześcijanom trudno się obyć bez kawałka mięsa na stole. Niestety (a może na szczęście) tradycja polowań na bobry w Polsce zaginęła, więc tym bardziej dziwi decyzja Ministerstwa Środowiska, żeby do bobrów strzelać.
Nie wiadomo nawet, czy znajdą się chętni do odstrzału. Nie tylko brak jest takiej tradycji, ale na dodatek jest to dosyć trudne. Istnieje spore ryzyko, że nawet jeśli się bobra ustrzeli, to ciało popłynie z nurtem rzeki i myśliwy z takiego zabójstwa nie będzie miał nic poza satysfakcją. Satysfakcja to być może wystarczające trofeum dla niektórych myśliwych. Tym bardziej, że póki nie przeprowadzi się jakiejś prężnej kampanii na rzecz jedzenia bobrów w dni postne, może być trudno pozbyć się zdobytych skór i mięsa. Jakie zresztą jest wykorzystanie gospodarcze bobrów? Raczej dawno już nie widziałem, żeby ktoś pomykał w czapce z bobra, a polska produkcja westernowa może nie być wystarczającym koniem pociągowym popytu.
Pozostaje kampania reklamowa kotletów z bobra.
Strzelanie do bobrów może też być zwyczajnie nieskuteczne. Bardzo trudno jest wystrzelać całą rodzinę, a trzeba to zrobić, żeby opróżnić siedlisko. Zresztą nawet, gdy się to uda, nie możemy być pewni, że nie zostanie ono szybko zasiedlone przez kolejne migrujące bobry. Bobry potrafią przemieszać się nawet o kilkaset kilometrów w poszukiwaniu dobrego siedliska. Znacznie skuteczniejsze byłoby długofalowe gospodarowanie populacją bobrów poprzez tworzenie im sprzyjających warunków w miejscach, gdzie nie będą czynić szkód oraz czynna ochrona miejsc, gdzie te szkody czynią. Jest dużo skutecznych metod, jak na przykład grodzenie cennych zadrzewień, sadów owocowych czy też niektórych upraw rolnych przeprowadza się wkopując siatkę w ziemię, o czym jeszcze niedawno można było przeczytać na stronie Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Warszawie, która przeprowadziła taki projekt. Ale po co wymyślać długofalowe strategie i wprowadzać skuteczniejsze rozwiązania skoro można pozwolić facetom strzelać? Faceci w końcu lubią strzelać. Może w ten sposób przynajmniej kilku z nich pomożemy uporać się z kryzysem męskości?
Trudno powiedzieć, o co chodzi Ministerstwu Środowiska, że zamiast skupić się na rozwijaniu skutecznych metod ochrony środowiska, zarówno ludzkiego jak i bobrów, wydało rozporządzenie, żeby do bobrów strzelać. Być może nie ma innego celu poza samym strzelaniem? W każdym razie w rozporządzeniu możemy przeczytać, że „zezwala się na okres trzech lat na czynności podlegające zakazom w stosunku do bobrów (…) polegające na umyślnym płoszeniu, niepokojeniu; umyślnym zabijaniu przy użyciu broni myśliwskiej”. Nie brzmi to zbyt sympatycznie, ale w końcu bobry są szkodnikami, więc może trzeba je płoszyć i zabijać. I to całe rodziny.
Nie brzmi to zbyt sympatycznie, ale w końcu bobry są szkodnikami, więc może trzeba je płoszyć i zabijać. I to całe rodziny.
Z czego zdają sobie sprawę też autorzy rozporządzenia, pisząc: „Umyślne zabijanie osobników bobrów należy wykonywać w taki sposób, by wyeliminować całe stanowisko, nie zaś pojedyncze osobniki, w celu uniknięcia rozproszenia się lokalnych populacji i tym samym braku skuteczności odstrzału.” O tym, że nawet to może być nieskuteczne, bo do wygodnych siedlisk przybywać będę kolejne bobrze rodziny, już pisałem. Co więcej: bobry na wyczuwane zagrożenie reagują zwiększonym rozrodem. Więc, o ile się nie uda wyeliminować całej populacji, to pozostałe osobniki będę się mnożyć szybciej. W efekcie możemy mieć nie mniej, ale więcej bobrów. Jeśli tylko myśliwi wystarczająco efektywnie ich nie wystrzelają.
Najwyraźniej jednak bardziej wierzmy w myśliwskie celne oko i niesłabnący zapał do strzelania niż w naszą wiedzę o życiu i potrzebach bobrów. Przyznaję, że nie jest to pierwszy raz w naszej historii, gdy nad sensowną strategię wybieramy ruszyć na wroga ze strzelbami (albo nawet bez strzelb). Tylko, czy bóbr jest rzeczywiście aż takim naszym wrogiem? Przypominam, że w Polsce zasoby wodne są na poziomie Egiptu. Trochę za dużo wysuszyliśmy torfowisk, więc bobry mogą być naszym sojusznikiem w walce z suszą. Ze strony miesięcznika „Dzikie życie” możemy się dowiedzieć, że: „W 2002 r. bobry podniosły poziom wód gruntowych w Polsce na powierzchni ponad 17 tys. hektarów, 10 tys. ha lasów ochroniły przed pożarami, ponad 23 tys. ha lasów stało się bardziej atrakcyjne dla innych zwierząt i roślin.” Co więcej: „Inżynierska działalność bobrów była i jest podstawą funkcjonowania wielu ekosystemów oraz gatunków rzadkich i chronionych.” Mając bobry, mamy też więcej innej dzikiej i rzadkiej przyrody, więc może zamiast do nich strzelać warto stworzyć im warunki do migracji do miejsc, gdzie nie będą czyniły znaczących szkód człowiekowi, a wręcz mogą wielu ludziom sprzyjać. Bo przecież fajnie sobie zobaczyć bobra i pospacerować po lesie trochę bardziej dzikim niż Las Kabacki.
Ministerstwo Środowiska postarało się jednak, żeby przypadkiem za dużo osób lubiących żywe bobry i dzikie środowisko, a nie tylko strzelanie do niego, się odezwało i projekt rozporządzenia ogłosiło w piątek, a czas na konsultacje dało do środy. Rząd co prawda obiecał, że będzie wysłuchiwał głosu obywateli, ale jednak stara się, żeby obywatele nie gadali za dużo. Trzy dni robocze powinny im starczyć. A najlepiej, żeby wcale się nie odzywali, bo przecież rząd wie lepiej, jak postępować w imieniu wszystkich Polaków. Co wyniknie z tych ekspresowych konsultacji na razie jeszcze nie wiadomo, ale wiadomo, że Jan Szyszko jest przyjacielem raczej zwierząt wypchanych niż żywych oraz bardziej lubi przebywać w towarzystwie myśliwych z Polskiego Związku Łowieckiego niż aktywistów na rzecz ochrony przyrody z WWF, więc nie ma co mieć specjalnych nadziei, że stanowisko MŚ się zmieni.
WWF alarmuje, że globalna populacja gatunków dzikich zwierząt może się zmniejszyć do 2020 roku nawet o 67 proc., głównie poprzez eksploatacyjną działalność człowieka i niszczenie siedlisk gatunków dzikiej przyrody. Co robi polski rząd? Wysyła myśliwych, żeby niszczyli siedliska bobrów i zmniejszyli ich populacje od 25 tysięcy w ciągu trzech lat. Co prawda populacje bobrów ocenia się w Polsce na sto tysięcy, więc może nie uda się osiągnąć wymaganych 67%. Ale z drugiej strony w raporcie przedłożonym Komisji Europejskiej w 2013 r. nasz kraj oficjalnie podał, że nasza populacja bobrów liczy ok. 36-41 tys. Więc może jednak damy radę podążać za globalnymi trendami? Tym bardziej, że niszczenie siedlisk bobrów może też ograniczyć populacje innych dzikich gatunków. Damy radę nie być gorsi od reszty świat w niszczeniu przyrody? Pod przewodnictwem ministra Szyszko, być może jakoś damy radę. Są już plany uregulowania możliwości polowania na żubry. Niestety żubry wyrządzają za małe szkody, a są wręcz atrakcją turystyczną. Ale przecież nic nie szkodzi, żeby doprowadzić do sytuacji, żeby wyrządzały większe szkody i wtedy będzie można do nich strzelać, żeby tym szkodom zapobiegać. Czyż to nie genialny plan? Widać, że myśl techniczna w ministerstwie całkiem jeszcze nie zaniknęła. Szkoda tylko, że jest wykorzystywana do wymyślenia, jak zabijać więcej dzikich zwierząt, zamiast do tego, jak regulować nasze wspólne życie, abyśmy z niego mieli obopólne korzyści.
**Dziennik Opinii nr 309/2016 (1509)