Może proboszcz z Tylawy wypróbowałby kiedyś swoje zdolności na Piotrowiczu?
Trudno uwierzyć, że nowym przewodniczącym sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka został ktoś, kto umorzył (bądź nadzorował, akceptował i tłumaczył umorzenie, zob. post scriptum) sprawę proboszcza pedofila z Tylawy, choć ten sam się przyznał, że od 30 lat dotykał dziewczynki w miejsca intyme. Nie powinno to jednak nikogo to dziwić. Księdza z Tylawy bronił przecież sam arcybiskup Michalik. Stanisław Piotrowicz uzasadniał decyzję o umorzeniu śledztwa, wskazując na dbałość księdza o higienę parafianek oraz jego zdolności bioenergoterapeutyczne.
Może proboszcz z Tylawy wypróbowałby kiedyś swoje zdolności terapeutyczne na Piotrowiczu? W końcu skoro je ma, to na pewno działają nie tylko na małe dziewczynki. Tylko z wkładaniem palca w pochwę może być ciężko. A nie wiem, czy bez tej czynności katolicka bioenergoterapia działa równie skutecznie. Może gdyby jakiś ksiądz włożył rękę w majtki prokuratora Piotrowicza, to dotarłoby do niego, że w tym geście nie chodzi o higienę parafian. A może wcale nie?
W niewielu sprawach zgadzam się z Tomaszem Terlikowskim, ale w tej akurat tak. Lata temu pisał: „Niestety, dla mnie, jako dla wierzącego katolika, skandal trwa nadal, a sprawa nie została rozwiązana. Zwierzchnik przestępcy bowiem nie raczył zająć w tej sprawie stanowiska, pokazując – mam nadzieję, że nieświadomie, że gdy w grę wchodzą interesy duchownych, dobro dzieci nie jest istotne. Jest to tym smutniejsze, że metropolita przemyski jest równocześnie przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski, a jego decyzje pokazują, jaka jest linia Kościoła w Polsce”. Dziś możemy dodać, że widzimy także, jaka jest linia Prawa i Sprawiedliwości. Gdy w grę wchodzą interesy partyjne, dobro dzieci nie jest istotne.
Zastanawiam się, jak się poczuły ofiary proboszcza z Tylawy, gdy usłyszały o jednogłośnej decyzji Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka. W końcu poniekąd dowiedziały się, że ich prawa liczą się mniej niż prawa księży do zaspokojania swoich żądzy. Tak działa polskie prawo i sprawiedliwość. Może partia Kaczyńskiego powinna zmienić nazwę na Higiena i Bioenergoterapia? Tyle samo miałoby to sensu.
Ksiądz Michał M. został kilka lat później skazany prawomocnym wyrokiem sądowym, ale najwyraźniej postawa Piotrowicza nie kompromituje go w PiS. Najwyraźniej nie stanowi nawet dla nikogo tam problemu, skoro nie słyszymy żadnych głosów krytyki ze strony jego partyjnych kolegów. Definicja „bioenergoterapii” według Piotrowicza jest najwyraźniej w jego partii powszechnie akceptowana. Pewnie więc posłowie i posłanki bez żadnych wątpliwości wysłaliby swoje dzieci na tego rodzaju leczenie połączone z nocowaniem. A gdyby się okazało, że ich dzieci były głaskane po łonie i całowane z języczkiem przez księdza, to również uznaliby to gesty ojcowskiej miłości, a nie żaden rodzaj zboczenia.
W świecie wartości PiS obrona dobrego imienia Kościoła stoi wyżej niż dobro dzieci, które nie dość, że często zmyślają, to jeszcze same się proszą i prowokują bogu ducha winnych duchownych.
Od czasu apelu Terlikowskiego o zajęcie przez Episkopat stanowiska w sprawie księdza pedofila z Tylawy, arcybiskup Michalik zrobił to dwukrotnie. Za pierwszym razem napisał list do wiernych, w którym współczuł księdzu proboszczowi, protestował przeciwko szarpaniu jego dobrego imienia i wyrażał nadzieję, że ludzie nie dadzą wiary szkalującej proboszcza prasie. Wiele lat później natomiast udzielił wywiadu braciom Karnowskim, w którym tłumaczył, że sprawa księdza z Tylawy to była „klasyczna ustawka, pułapka”. Nie wiadomo co prawda, kto podrzucał księdzu dziewczynki do molestowania, ale wiadomo, że to grekokatolicy chcieli odebrać katolikom budynek kościoła. Arcybiskup potrafi upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: jednocześnie bronić księdza pedofila i podsycać wrogość przeciwko innym wyznaniom. To trudna sztuka, ale nie dla wysokich rangą duchownych.
Dla ludzi PiS-u pedofilia wśród księży nie jest problemem. W większości przypadków nie jest zresztą niczym więcej niż ojcowską miłością i sympatycznym głaskaniem po brzuszku. Problemem jest lewicowy wrzask nagłaśniający przypadki pedofilii, seksizmu czy ksenofobii, który niszczy podstawy kultury i cywilizacji. Pięknie pisała o tym Wanda Zwinogrodzka, od niedawna wiceministra w MKiDN odpowiedzialna za teatry: „Poczynania [lewicy] likwidują kontekst kulturowy, który jest niezbywalnym składnikiem dzieł wynikających z wrażliwości konserwatywnej (…). Lewicowy wrzask paraliżuje zdolność artykulacji. Trzeba go wyciszyć, żeby w ogóle przemówić”. To było akurat à propos teatru, ale przecież można by to powiedzieć o kulturze w ogóle. Działalność lewicy sprawia, że prawicy wali się porządek świata. Zamiast prawdy, tworzy jakieś narracje.
Dlatego lewicę trzeba wyciszyć, żeby przestała nazywać pedofilią zwykłe akty higieny intymnej oraz katolickiej bioenergoterapii.
Potrafię to zrozumieć. Każdy by się bronił rękami i nogami, gdyby mu się świat walił. Gdyby uwierzyć w grzech proboszcza z Tylawy, zaraz można by dojść do wniosku, że Boga nie ma. A święty Mikołaj nie istnieje. Tylko dzieci żal.
PS. Stanisław Piotrowicz oświadcza, że nie prowadził śledztwa przeciwko Michałowi M., proboszczowi z Tylawy i wyciągnie stanowcze kroki prawne w stosunku do szkalujących go tekstów. Być może tego śledztwa bezpośrednio nie prowadził, choć informacja o Piotrowiczu jako o prokuratorze prowadzącym pojawiała się od 2001 roku. A nawet jeśli tak było, to na pewno to śledztwo nadzorował jak szef prokuratury w Krośnie. Tłumaczył też na konferencji decyzję o jego umorzeniu. W „GW” mogliśmy przeczytać m.in. następujące jego wypowiedzi: „Dla dzieci nocowanie w obcym domu jest atrakcją. Kąpiel wynikała zaś z tego, że dzieci były brudne. Całowanie w usta według niego było na zasadzie «daj ciumka» czy «gilgotanie brodą». (…) Nikogo to w tym środowisku nie raziło i sam ksiądz potwierdza te fakty. Zaprzecza jednak, by miały one podtekst seksualny”.
**Dziennik Opinii nr 327/2015 (1111)