Wbrew pozorom i na przekór poczuciu wyższości, które antypisowski elektorat czuje wobec polityków PiS, oni nie są debilami. Te prawicowe, cwane gapy doskonale rozumieją prawa rządzące przekazem medialnym. Felieton Galopującego Majora.
„No jesteśmy na etapie wirusa, ale myślę, że ten wirus LGBT, wirus ideologii jest znacznie groźniejszym, bo to jest wirus dehumanizacji społeczeństwa” – tak o mniejszościach seksualnych wyraził się niejaki Grzegorz Wierzchowski, do niedawna łódzki kurator oświaty. Kuratorem już nie jest, ale nie dlatego, że używa języka rodem z NSDAP. Jak stwierdził wojewoda łódzki: „argumentem za odwołaniem kuratora jest praca samego kuratorium i odejścia z pracy pracowników, jak i sposób zarządzania kuratorium […] liczne skargi samorządowców na brak współpracy z kuratorem oraz kontrowersje związane z likwidacją szkół i powoływaniem nowych”. Tego, że wojewoda chciał odwołać Wierzchowskiego już wcześniej, dowodzić może fakt, że wniosek o odwołanie złożono na sześć dni przed retorycznym porównaniem osób LGBT do wirusa. Mimo to Wierzchowski próbuje wciąż grać ofiarę LGBT i osobę zwolnioną za poglądy, do których ponoć ma prawo.
czytaj także
Wbrew pozorom nie ma w tym nic absurdalnego, to po prostu gra, którą – zwłaszcza w obliczu wojny ziorbystów z kaczystami – toczą rozmaici politycy prawicy. Można oczywiście uwierzyć, że profesor Zbigniew Rau, tłumacz i interpretator dzieł Locke’a i Tocqueville’a, jest tak prymitywny, że na serio zrównuje prawa osób LGBT z legalizacją kanibalizmu. Ale można też prześledzić mechanizmy awansu w Zjednoczonej Prawicy, wedle których im większa wiedza ekspercka, znajomość tematu i pozycja zawodowa, tym większe obawy władzy o niezależność. A wtedy delikwent musi się politycznie uprawomocnić, zwłaszcza że Rau był nawet stypendystą fundacji Sorosa, za co dziękował filantropowi we własnej książce.
Wreszcie, można też wierzyć, że Janusz Kowalski jest rzeczywiście tak nienachalnie inteligentny, jak wynikałoby to z jego wpisów na Twitterze, ale można też uznać, że ten absolwent prawa, swego czasu w Platformie Obywatelskiej, doskonale opanował język, jakim musi się posługiwać, aby uzyskać rozpoznawalność i czas medialny. Kilka lat temu o Kowalskim nikt nie słyszał, dziś strach lodówkę otworzyć, żeby nie wyskoczył, a im mówi głupiej, tym w tych lodówkach spotkać go można częściej.
Słowem, wbrew pozorom i na przekór poczuciu wyższości, które antypisowski elektorat czuje wobec polityków PiS i który nie może sobie odmówić kpin i szyderstw pod ich adresem, oni nie są debilami. Te prawicowe, cwane gapy doskonale rozumieją prawa rządzące przekazem medialnym. Odpowiednie wypracowane lub intuicyjne zabiegi prymitywizacji języka, szokowania, przekraczania granic w szczuciu i mowie nienawiści pozwalają politykowi odhaczyć się na łajdackiej liście obecności, która nie daje ludziom o polityku zapomnieć, a coraz częściej umożliwia mu również awans. W tym sensie nie chodzi nawet o LGBT, bo gdyby pojawił się klimat do prześladowania Żydów, kobiet, islamistów, robotników, pisarzy, cyklistów czy samochodziarzy – język pogardy i szczucia byłby podobny, bo zaiste, nie o przedmiot przekazu tu chodzi, a zaistnienie medialne podmiotu.
Facebook i Twitter się do tej wojny idealnie nadają, a opozycyjni wyborcy, czy to lewicowi, czy liberalni stanowią idealny pas transmisyjny. Słychać wycie? Znakomicie – brzmi jedna z pisowskich prawd, a więc im bardziej opozycja wyje, tym wyżej fetowany jest ten, kto owo wycie spowodował. Słowem, za każdym razem, gdy opozycyjni wyborcy wchodzą w interakcje z prawicowym politykiem, wyszydzają go pełni samozadowolenia, próbując mu dogryźć, nie tylko „robią mu zasięgi”, ale też podbijają wartość na rynku oszczerców IV RP. A wartość tę polityk następnie zmonetyzuje, jeśli nie od razu awansem, to rozpoznawalnością, która awans może dać w przyszłości.
W tym sensie to nie Wy, drodzy krytycy PiS-u, rozgrywacie prawicowych polityków, ale oni rozgrywają Was. Im szybciej zrozumiecie, że takich jak Janusz Kowalski należy banować, a nie podbijać im popularność, tym szybciej przestaniecie być pasami transmisyjnymi polskiej prawicy. Ale wówczas należałoby zrezygnować z poczucia wyższości kryjącego się za każdym, nawet najbardziej czerstwym żartem. A tego sobie odmówić nie można, prawda?