W zależności od sympatii afera KNF przedstawiana jest albo jako walka złego państwa z uciskanym przedsiębiorcą, któremu polityczni nominaci chcą ukraść jego własność, albo jako walka dobrego państwa ze złym oligarchą, który oszukuje klientów.
Minął już ponad tydzień od afery KNF, która dziwnym trafem nie chce zejść z agendy dnia i wciąż jest przedmiotem rozmaitych teorii, rozważań, hipotez i kolejnych analiz. Cały czas mało wiemy, wciąż nie odpowiedziano na najważniejsze pytania, ale czegoś się jednak dowiedzieliśmy. Czegoś o nas samych.
Po pierwsze, wiedza daje złudne poczucie wyższości
Od momentu pojawienia się afery w mediach czytamy rozmaite dziennikarskie analizy i opinie, które z grubsza podzielić można na dwie kategorie: oburzające się na aferę KNF i aferę KNF lekceważące. O ile te pierwsze są dość oczywiste i przewidywalne, o tyle ciekawsze są te drugie, płynące ze strony dziennikarzy zajmujących się gospodarką. Te bowiem objawiają dosyć charakterystyczny dla światka dziennikarzy gospodarczych rodzaj, być może niezamierzonego, poczucia wyższości płynącego z insajderskiej wiedzy o świecie gospodarki, finansów i regulacji, która pozwala dziennikarzowi połączyć np. „plan Zdzisława” z dyrektywą o przymusowym wywłaszczeniu, czyli tzw. dyrektywą BRRD.
Jak PR-owe i medialne „szumidła” mają wyciszać aferę wokół KNF
czytaj także
A przecież, gwoli przypomnienia, choć nie ma nic złego w spotykaniu się pracowników KNF z nadzorowanymi bankierami oficjalnie przy świadkach, to jest już coś złego w spotykaniu się bez świadków przy szumidłach mających zagłuszać propozycję korupcyjną. Owszem, brakuje kartki z owym „1%” kapitalizacji spółki jako wynagrodzeniem dla prawnika Chrzanowskiego, o której mówi Giertych (takie kartki od razu się przecież niszczy), ale w stenogramach rozmowy wprost jest zarejestrowane, że Chrzanowski domaga się dla swojego prawnika wynagrodzenia powiązanego z ową kapitalizacją. Fakt, czy jest to 1 procent czy 10 procent jest o tyle wtórny, że propozycja zatrudnienia za wynagrodzenie w zamian za pomoc z pewnością padła. Dalej, owszem, plan Zdzisława jest planem wpisującym się w przymusowy wykup niewypłacalnego banku na mocy tzw. resolution, czyli kontrolowanej upadłości wedle tzw. dyrektywy BRRD, ale po pierwsze, nie wiemy, czy ten wykup nie był typową zmową urzędniczą, jak wprost sugerował Chrzanowski oraz, po drugie, nie wiemy, czy procedura decyzji o wykupie nie była projektowana dla szerszej, niż na to zezwala prawo Unijne, mocy dyskrecjonalnej nadzoru.
Innymi słowy, drodzy dziennikarze: tak, wiemy już, co to jest resolution i wiemy, że wy także wiecie, o czym nam ciągle przypominacie przeklejaniem omówień dyrektywy BRRD, ale nas, czytelników interesuje nie tyle odsyłanie do tekstu dyrektywy, ile odpowiedź na pytanie: w jaki sposób owa dyrektywa była i jest wdrażana do polskiego porządku prawnego. Przykładowo, czy rację ma np. Maciej Samick wskazujący na trzecią, najbardziej uznaniową, ścieżkę wywłaszczenia, która dopiero w pewnym momencie znalazła się w projekcie ustawy? To są kluczowe odpowiedzi dla czytelników, tak jak w aferze Rywina kluczowe było to kto, jak i kiedy dopisał „lub czasopisma”, a nie omówienie zasad dekoncentracji rynku medialnego. Słowem, skoro już wiemy, że Wy więcej wiecie, to użyjcie tej swojej wiedzy, byśmy wspólnie mogli wiedzieć najwięcej .
Po drugie, Leszek Czarnecki a pęd holistycznego umysłu
W zależności od sympatii afera KNF przedstawiana jest albo jako walka złego państwa z uciskanym przedsiębiorcą, któremu polityczni nominaci chcą ukraść jego własność, albo jako walka dobrego państwa ze złym oligarchą, który oszukuje klientów. Tymczasem są to dwie odrębne kwestie. Czym innym jest model biznesowy banków Czarneckiego polegający, jak wskazują jego krytycy, na wciskaniu klientom ryzykownych produktów, a czym inny plan Zdzisława polegający, jak wskazują jego krytycy, na chęci odebrania tych banków Czarneckiemu.
Owszem, państwo jest słabe i nie potrafi ścigać tzw. misselingu, a kary dla sektora bywają żenująco niskie. Ale też państwo nie może działać w ten sposób, że skoro nie potrafi dawać mandatów za złe parkowanie, to przyjdzie zabrać akurat ten a nie inny samochód, ani tym bardziej tak, że jak ktoś owe państwo o kradzież samochodu oskarży, to państwo ma rezygnować z wystawiania właścicielowi auta mandatu. Możliwe więc, że skończy się tylko na mandacie, możliwe, że na zaborze auta, możliwe, że na jednym i drugim, albo po prostu na niczym. Ale to nie znaczy, że jest to jeden wspólny proces, w którym dokonuje się globalnego rozstrzygnięcia win i zasług. W tym sensie Czarnecki jako uosobienie jego własnych banków raz może występować w charakterze sprawcy, a raz w charakterze pokrzywdzonego – i nie ma w tym nic dziwnego, bo przecież świat nie działa tak, że można być uwikłanym tylko w jednego rodzaju relacje.
czytaj także
Łączenie wątków, owe słynne „połącz kropki”, jest nam z jednej strony niezbędne do życia, ale z drugiej strony nie tylko upraszcza obraz świata i owym uproszczeniem potrafi wypaczyć jego postrzeganie. To wyraz typowej, nieposkromionej wręcz, chęci umysłu do jak najbardziej holistycznego ujmowania świata, grupowania zdarzeń według określonych powiązań, nadawania moralnych kategorii, ujednolicania poszczególnych aktorów i sytuacji. Słowem, aktorów dwóch, sytuacja jedna, ten zły, ten dobry, temu nagrodę, tego do wora, a wór do jeziora.
Po trzecie, nowe lub czasopisma
Uproszczone ujmowania świata łączy się jednak z najważniejszym dla nas pytaniem o aferę KNF. A mianowicie: dlaczego akurat ta afera zażarła? Ktoś powie, że dlatego, bo grzeją ją opozycyjne media i przeciwnicy PIS-u. Ale oni grzeją wszystkie afery non stop. I co? I dopiero teraz udało się zająć opinię publiczną na dłużej. Ktoś powie, że dotyczy ona wielkich pieniędzy na wrażliwym rynku finansowym. Ale przecież większe afery wybuchały, czy to przy SKOK-ach, czy przy Amber Gold. Ktoś powie, że chodzi o układ towarzyski Glapińskiego, ale na takim układzie towarzyskim zbudowana jest przecież cała odnowa moralna IV RP. Ktoś wreszcie wskaże, że to przez taśmy i pewnie będzie miał po części rację. Ale przecież wyjmowane z piwniczki taśmy TVP kwitowane są wzruszeniem ramion. Owszem, w aferze KNF zbiegły się wszystkie powyższe czynniki, co nadaje jej niesłychaną wagę, ale moim zdaniem chodzi o coś jeszcze. Chodzi o język i metafory.
Od niemal czterdziestu lat George Lakoff wraz ze współpracownikami próbują przekonać nas, że tak naprawdę wszyscy myślimy przede wszystkim metaforami. Że znaczenie X językowo i wyobrażeniowo tłumaczymy poprzez opisanie Y, co jest najbardziej charakterystyczne w opisie zagadnień abstrakcyjnych bądź skomplikowanych. Przykładowo, nieszczęście nazywamy i postrzegamy jako zdołowanie, zaś szczęście jako uwznioślenie (ale już nie odwrotnie, bo to przeczy naszym doświadczeniom). Czas z kolei postrzegamy na przykład jako bogactwo (strata czasu), miłość jako podróż itd. Ba, niektóre metafory są tak oczywiste, że dopiero po bliższym przyjrzeniu możemy się pytać, dlaczego np. „więcej” ma oznaczać „w górę”, a „mniej” oznaczać ma „w dół”. Co ważne, metafory nigdy całościowo nie tłumaczą danego przedmiotu, ale jedynie uwypuklają niektóre jego cechy i to właśnie te, które z naszym doświadczeniem najbardziej współgrają. I właśnie taką metaforę otrzymała afera KNF w postaci pojęć „bank za złotówkę” oraz „szumidła”.
Cała skomplikowana materia została sprowadzona to dwóch prostych metafor, które łączą się mocno z naszymi osobistymi doświadczeniami. Bank za złotówkę kojarzy się bowiem i z podejrzaną, oszukańczą „taniością” i z pewną tandetą lat 90., a nawet ze starymi dowcipami z czasów po upadku ZSRR. Dowcipy o zakupach bułek i dwóch banków za 5 złotych szerzą się w memicznym, w sensie Dawkinsowym porządku, właśnie dlatego, że ta metafora z jednej strony tak bardzo trafiła w nasze doświadczenia, a z drugiej w nasze poczucie humoru. Podobnie „szumidła”, od groteskowego, po wręcz romantyczno-gotycki charakter wywołują całą gamę uwypukleń-skojarzeń: od tajemnic, przez szpiegów i kryminały po znany motyw ludowy topienia się w jeziorach pośród szumu tataraków. Wszystko to kojarzy się jednoznacznie źle, również przez zgrubienie słowa szum dokonane przez Chrzanowskiego. Inne afery (afera PCK, afera „układu radomskiego”, afera molestowania w żandarmerii wojskowej…) nie przyniosły takich metafor, dlatego niejako odbijały się tylko o nasze umysły, zamiast zakorzenić się w środku. W tym sensie afera KNF jest aferą podobną do afery Rywina. Tak, jak kiedyś wystarczyło powiedzieć „grupa trzymająca władzę”, tak teraz wystarczy powiedzieć „szumidła” i „bank za złotówkę”, a publika w lot złapie skojarzenia. Dla rządzących to wiadomość oczywiście przykra, ale przykra też dla opozycji. Albowiem tak trafne, „viralowe” metafory są zwykle dziełem przypadku, więc trudno liczyć, że każda kolejna afera przyniesie podobny sukces.