Istotna część polskich mediów uparcie woli, lubi i umie rozliczać Tuska nie z tego, że np. nie uzusowił śmieciówek, ale wyłącznie z tego, że nie urządził medialnego show na kolejnym smoleńskim pogrzebie – tym razem na drugim pogrzebie ostatniego prezydenta Polski na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego. Ja akurat to, że ani Donald Tusk, ani Jarosław Kaczyński, ani nawet Bronisław Komorowski (a jedynie jego przejmująco miła małżonka) nie pojawili się na tej uroczystości, uważam za decyzję zbawienną, za którą wszystkich – i tych z PO, i tego z PiS-u – będę wysławiał pod niebiosa. Część mediów uważa to jednak za katastrofę, bo nie mieli swojego całodziennego albo nawet parodziennego „newsa” polegającego na fotografowaniu wszystkich tych panów, jak nie podają sobie ręki, omijają się z daleka, patrzą na siebie wilkiem. Albo jeszcze lepiej, można by było nagrać i przez parę dni z udawanym smutkiem komentować buczenie albo klaskanie „patriotów”. W ten sposób znaczna część polskich mediów, udając, że broni powagi śmierci (jedyna powaga, której w Polsce przynajmniej udaje się, że się broni), jest w istocie wściekła na to, że polscy politycy powagi śmierci akurat tym razem nie zbezcześcili.
W ten jednak sposób nie tylko politycy niszczą to państwo. Tam, gdzie oni akurat przez przypadek, może przez zapomnienie, w jednym jedynym momencie nie chcą akurat tego państwa dodatkowo niszczyć, zjednoczony front mediów ma o to do nich pretensje. Aby was jednak przekonać, że nie tylko w państwie duńskim dzieje się nie najlepiej, nie tylko państwo duńskie jest więzieniem umęczonego rozumu, podrzucam mroczny newsik z Wielkiej Brytanii (centrum modernizacji, kraj, który wysyłał tysiące Kurtzów do tysiąca dżunglii itp., itd., przecież dobrze już znacie wszystkie moje obsesje). Zbuntowana przeciwko Cameronowi najbardziej fanatycznie antyeuropejska frakcja Konserwatystów, wspólnie z całą Partią Pracy, przeforsowała w brytyjskim parlamencie „stanowisko” praktycznie wymuszające na Cameronie rozwalenie budżetu Unii Europejskiej. „Nie dawanie naszych brytyjskich pieniędzy Polakom i innym darmozjadom ze Wschodu” stało się w ten sposób także oficjalnym stanowiskiem brytyjskiej Partii Pracy, mimo że Europejscy Socjaliści (do których Labour należy, kiedy tylko jej politycy wyjeżdżają poza zasięg tabloidów Murdocha) próbują budżet Unii uratować. I mimo tego, iż także Wielka Brytania ma dzięki „byciu płatnikiem netto UE” uprzywilejowany dostęp do naszego rynku i do rynków innych krajów „nowej Europy”, z czego jednak rzeczywiście nie za bardzo korzysta z racji swojej bardzo udanej thatcherowskiej dezindustrializacji.
Cameron po tym głosowaniu stwierdził, że Partia Pracy, która – kiedy rządziła – sama bardzo odpowiedzialnie zrezygnowała z części wynegocjowanej kiedyś przez Margaret Thatcher ulgi Wielkiej Brytanii w unijnych płatnościach, teraz się ośmiesza, zachowuje się całkowicie cynicznie i oportunistycznie. Tym razem Cameron miał rację, a Ed Miliband po raz kolejny już okazał się z narastającego głodu władzy „Edem brunatnym”, a nie „czerwonym”. I w sumie nie będę się aż tak bardzo martwił, kiedy Szkoci rozwalą Wielką Brytanię w swoim niepodległościowym referendum, odbierając przy okazji Partii Pracy możliwość odzyskania władzy. Akurat bowiem w Szkocji, poza szkockimi nacjonalistami, mandaty zbierała już prawie wyłącznie Partia Pracy i bez tych szkockich mandatów Labour ma mniejsze szanse, żeby pokonać Torysów na terenie Anglii.
Zasada maksymalizacji krótkoterminowego zysku bez względu na długofalowe konsekwencje od początku panowała w kapitalistycznym biznesie. Doprowadziła ona kapitalizm – szczególnie od czasu, kiedy osłabła regulatywna siła polityki – do stanu, w jakim znajduje się on dzisiaj: bierz forsę i w nogi, nawet jeśli już nie masz nóg. Jeżeli także polityka pójdzie w całości i konsekwentnie tą samą drogą, co kapitalizm – drogą populistycznej maksymalizacji krótkoterminowego wyborczego zysku bez względu na konsekwencje – ulegnie samounicestwieniu. I to dość szybko, być może jeszcze na oczach mojego pokolenia, a już na pewno na oczach waszego – moje drogie i kochane trzydziesto- i dwudziestolatki.