Cezary Michalski

Wojna snu z koszmarem

Armia snu? Na jej czele kroczy oczywiście Bronisław Komorowski. Armia Koszmaru? Na jej czele stoi duch Lecha Kaczyńskiego.

Dla ludzi uważających Oświecenie i modernizację za hasła reakcyjne, należące do słusznie przezwyciężonej w centrach Zachodu i na jego peryferiach (oops! I did it again, czarna reakcja bije z tego mapowania) wielkiej narracji, mam dobrą wiadomość. Żadnego Oświecenia ani modernizacji w Polsce nie będzie. Zanurzamy się w stabilną i przewidywalną epokę wojny snu z koszmarem.

Czym jest sen w tym jak najbardziej politycznym (choć jest to polityczność Incepcji) zestawieniu? Wszyscy dobrze wiemy. Błoga nieprzytomność, w której niepostrzeżenie mijają godziny, dekady, a czasami wieki. Wypełniona strzępami jakichś wspomnień z życia na jawie, które kiedyś być może przeżywaliśmy albo które przeżywał za nas ktoś inny, kto nam o tej jawie później opowiadał albo zrobił o niej film. Ale nawet te wspomnienia w błogim śnie zawsze są pastelowe, łagodne, rozmyte. Powstanie warszawskie jest dla bohaterskich chłopców okazją do popisywania się przed dziewczętami. Traktem Królewskim posuwają się tankietki z 1920 roku. Może to także być nieco zamazana twarz kogoś bliskiego albo poruszający się łagodnie cień rośliny nie budzący lęku.

A czym jest koszmar? Także wszyscy wiemy. To pamięć traumy narastająca do krzyku. „O tu, wybili, panie, za wolność wybili!”, ale bez Mrożkowego chłodnego dystansu. Powtarzane raczej w gwałtownym patosie roszczeń i resentymentu. Nawet nie sam ból, ale strach przed nim. Koszmar lubiący się powtarzać, nie niosący katharsis. Zwykle nawet nasz krzyk nas nie budzi, chociaż go słyszymy w koszmarze. A bywają przecież koszmary wielostopniowe, kiedy wydaje się nam, że zbudziliśmy się z jednego, ale to nie przebudzenie, a jedynie początek kolejnych.

Armia snu? Na jej czele kroczy oczywiście Bronisław Komorowski. Otoczony świtą sympatycznych ludzi, którzy kiedyś być może żyli, a nawet walczyli na jawie, ale dziś przewracają się łagodnie z boku na bok przy swoich biurkach w pałacu prezydenckiego snu. Obok niego kroczy w sennym orszaku Ewa Kopacz, pani premier albo premiera (to drugie dla tych, którzy chcieliby nawet snom nadać jakiś emancypacyjny sens i wierzą, że jest to możliwe, albo udają, że wierzą). Tuż za nią idą jej ministry (ibidem) i ministrowie. Najbliżej pani premier podąża Torys ze snu, Vincent Rostowski pod rękę z Michałem Kamińskim, nawet we śnie poruszającym się żwawo (ten, kto nazwał napisane przez nich exposé „lewicowym”, wiele powiedział o realnej obecności lewicy w tym kraju). Nieco dalej Grabarczyk, który zaczął oczyszczać z koszmaru Ministerstwo Sprawiedliwości, aby zrobić tam więcej miejsca na zwyczajny sen. Za nim Schetyna śniący o dawno utraconej politycznej podmiotowości i pyzaty Siemoniak, który wielu już prześnił.

Armia Koszmaru? Na jej czele duch czy raczej upiór Lecha Kaczyńskiego. Za nim, ustępujący mu skromnie pierwszeństwa Jarosław Kaczyński, który nikomu innemu, nikomu żywemu pierwszeństwa by nie ustąpił (rodzi się pytanie, czy Lech Kaczyński kiedykolwiek był żywy).

Dalej tłoczą się i przepychają weterani i świeża krew armii koszmaru: Antoni Macierewicz, Adam Hofman, Anna Fotyga, Mariusz Błaszczak, Jacek Sasin, Krystyna Pawłowicz i Jarosław Gowin.

Obie armie mają swoje przedłużenia medialne, ale nie będę wymieniał nazwisk, gdyż, po pierwsze, zbyt są oczywiste. A po drugie, wszyscy ci ludzie albo byli kiedyś moimi kolegami, albo nigdy nie byli i nigdy się nimi nie staną, ale nie chciałbym, aby stali się nieprzyjaciółmi moich obecnych przyjaciół, gdyż potrafią zrobić krzywdę komuś, kto się im postawi.

Ja sam – liberał zmęczenia potrzebujący długiego odpoczynku po krótkim życiu – włóczę się gdzieś za armią snu, w gromadzie jej błądzących onirycznie ciurów i markietanek. Wolę ją w oczywisty sposób od armii koszmaru, tym bardziej, że ani ten sen, ani ten koszmar nie przybliżają mnie nawet o milimetr do jawy, do rzeczywistości.

Żeby armia snu wygrała z armią koszmaru w roku wyborczym, rozpoczynającym się właśnie w naszej polskiej Incepcji wystarczy, że nie przegra wyborów samorządowych. Jeśli wygra je albo przynajmniej zremisuje, „ma pozamiatane”. Następne są bowiem wybory prezydenckie, do których wódz armii koszmaru wystawi jakiegoś antypatycznego no name’a, który nigdy nie zagrozi jego pozycji. Takiego jednak przeciwnika Bronisław Komorowski rozgromi już w pierwszej turze, nawet się nie budząc, co przełoży się na demobilizację armii koszmaru w wyborach parlamentarnych.

Remis w wyborach samorządowych uzyskać armii snu będzie stosunkowo łatwo. To nie są wybory w całości partyjne, są bezpartyjni prezydenci miast, sojusznicy i sojusznicy sojuszników, można wiele ukryć. Wystarczy mieć media, które zinterpretują twój wynik jako zwycięstwo, a takie media ma dziś zarówno armia snu, jak też armia koszmaru. Zatem będzie remis. Tylko ewidentna klęska w wyborach do sejmików wojewódzkich, spowodowana na przykład charakterystyczną dla wyborów samorządowych w Polsce bardzo niską frekwencją, która zawsze premiuje armię koszmaru, mogłaby doprowadzić do ruchów odśrodkowych w armii snu, do zrzucania na siebie wzajemnie odpowiedzialności za klęskę, do poszukiwania winnych (wyobrażacie sobie te Kafkowskie albo Kubinowskie sceny?), co pogorszyłoby jej wynik zarówno w wyborach prezydenckich, jak też parlamentarnych.

„Efekt Tuska”, „efekt Kopacz” oddziałując na śpiących sprawiły, że są oni dzisiaj Platformą mniej rozczarowani. Może nawet znów trochę ją polubili. Ale człowiek śpiący błogim snem nie wstanie przecież z łóżka, żeby zagłosować. Może mu się nawet przyśnić, że wstał i głosował, ale głosów z tego nie będzie.

Co innego sympatyk armii przeciwnej. Jego wiecznie powracające koszmary – zimna wojna wygrana przez Związek Radziecki, Putin dyrygujący marionetkami prezydenta Obamy i papieża Franciszka, nie mówiąc już o nacierających zewsząd armiach dżenderystów, poliamorystów i tak dalej, wyrywających „dzieciaczki” wprost z ramion ostatnich normalnych rodziców – raz po raz zrywają go z łóżka zlanego zimnym potem. I głosuje, na co dowodem były wybory uzupełniające.

Czy armia snu może zbudzić swych śniących zwolenników, żeby wygłosowali armię koszmaru już w wyborach samorządowych? Na razie nie ma na to żadnego pomysłu. Kampania samorządowa Platformy toczy się jak we śnie. Gdzieś na skraju naszego pola widzenia pojawiają się rozmyte budowle, blado świecące liczby mające odzwierciedlać gigantyczny rozmiar wydawanych przez sen środków unijnych. Spoza tych niejasnych, choć błogich obrazów dobiega głos Ewy Kopacz. Nie ma nic, co by zbudziło śpiących i kazało im wyjść z domu, żeby oddać głos w ponury, prawdopodobnie dżdżysty listopadowy dzień.

„Ostatni człowiek” (cyt. za Kojève perwersyjnie pracujący na Heglu) w Platformie, a nawet szerzej, w całym dzisiejszym obozie władzy, czyli Donald Tusk, też usypiał wrogów, konkurentów, a nawet partnerów. Usypiał konsekwentnie wszystkich, ponieważ uważał, że tylko pod osłoną snu dokona się w Polsce łagodna społeczna zmiana spowodowana przez bogactwo i prawo. Czyli przez docierające tu unijne pieniądze i normy. On sam jednak nie zasypiał nigdy, czego nie można już powiedzieć o Bronisławie Komorowskim, Ewie Kopacz czy o Grzegorzu Schetynie, dawno już siłą odsuniętym przez Tuska od jawy.

Zatem wynik wojny snu z koszmarem wciąż pozostaje niepewny. Nadzieję można pokładać w tym, że ludzie, nie tylko Polacy, wolą błogo śnić, niż raz po raz zrywać się w środku nocy zlani zimnym potem od nieustających koszmarów. Tym bardziej, jeśli zarówno te sny, jak i te koszmary w niczym nie zbliżają ich do rzeczywistości.

Nota od autora: 

Wszelkie podobieństwo do realnych postaci i zdarzeń zupełnie niezamierzone. Jest to tekst literacki, inspirowany wyłącznie przeczytanym w dzieciństwie dziełem Alfreda Kubina „Po tamtej stronie”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij