Witajcie w Ameryce, w której jest tylko jeden Kościół, demokraci są przesunięci na prawo, a Tea Party to Tea Party.
Sobotnia wymiana konwencji pokazuje, jak będzie wyglądała, jak już wygląda, polska scena polityczna i język polskiej polityki podzielony włącznie na PiS i PO. Ten krajobraz, bez lewicy w ogóle, z PSL-em potykającym się o własne sznurowadła i własne wojny baronów, potwierdza, że nie jesteśmy już (chwilowo? na zawsze? nie ma nic na zawsze?) kontynentalną Europą z jej lewicami, prawicami, centrolewicami, centroprawicami, liberałami, konserwatystami, chadekami i zielonymi.
Nie jesteśmy także Irlandią z jej fantastyczną (z punktu widzenia dzisiejszej Polski to tylko fantazja) koalicją chadeków z socjaldemokratami. Z całej europejskiej polityki mamy co najwyżej jej populizmy (Kukiz! Kukiz!), które też są zresztą bardziej rozproszoną, bardziej pańszczyźnianą, bardziej chuligańską i mętną wersją europejskich populizmów mieszczańskich (Partie Wolności, Partie Ludu, Syriza…). W rzeczywistości jednak – witajcie w Ameryce! No może w mniejszej, peryferyjnej wersji Ameryki. Choć mniej jednak peryferyjnej niż takie Jackowo czy Greenpoint, z których perspektywy (szczególnie politycznej, Grzegorz Braun wygrywający w pierwszej turze albo przechodzący do drugiej) także Ameryka jest rajem.
W dodatku witamy w Ameryce przesuniętej jeszcze bardziej na prawo, gdzie Platforma Obywatelska jest na prawo od Partii Demokratycznej, podczas gdy PiS wcale nie jest na lewo od Partii Republikańskiej, nawet jeśli rozważamy ją razem z Tea Party.
Przesuniętej nie tylko politycznie, ale także społecznie. Witajcie w Ameryce, w której jest tylko jeden Kościół (powszechny i apostolski), podczas gdy w tej prawdziwej, wzorcowej Ameryce, wielość chrześcijaństw, już na etapie założycielskim, mocno jednak tę Amerykę spluralizowała. A nawet Kościół katolicki – zanim przyszedł JP2, a nawet mimo tego, że przyszedł – uczyniła bardziej chrześcijańskim, bo był tam zawsze kościołem mniejszościowym. Zatem ludzie przychodzili do Niego po wiarę, a nie tylko po władzę, jak coraz większa liczba oportunistów przychodzi do Kościoła w Polsce.
Obie konwencje odbyły się z amerykańskim rozmachem, a także z amerykańską przewagą PR-u nad merytoryką. Te wielkie, subtelnie niebieskie hale wypełnione zorganizowanym tłumem. Te reflektory krążące po suficie, ta patetyczna muzyka i profesjonalne klipy na wielkich teleekranach. Obie konwencje odbyły się także z amerykańskim sprowadzeniem całej tematyki socjalnej albo do zupełnie wziętych z sufitu haseł, których nikt nie zamierza realizować, albo do „rodziny”, która jest „podstawą i jedyną komórką społeczną”, tyle że już nie rodzina socjalistyczna, ale katolicka. Nie ma grup społecznych (już nie mówiąc o klasach, tym „komunistycznym” wynalazku). Nie ma mniejszości. Jest rodzina, której trzeba pomagać, żeby była dzietna. Jedyną szansą na utrzymanie systemu emerytalnego jest bowiem wielodzietność rodzin biedniejszych, bo ojcowie rodzin bogatszych i tak się będą rozliczać swoje podatki na Cyprze i tam będą inwestować w swoje osobiste „systemy emerytalne”.
Szydło mówiła wszystko, co ktokolwiek chciałby usłyszeć. Jako jedyny postulat równościowy przedstawiając (poza „godnością”, która istotnie „należy się wszystkim”) „podniesienie”, „znaczne podniesienie” kwoty wolnej od podatku. Mimo, że na każdej złotówce w ten sposób „uwolnionej” bogatsi zarobią więcej, a biedniejsi mniej. Z kolei Ewa Kopacz jako „nowego” człowieka od gospodarki, finansów, podatków przedstawiła Janusza Lewandowskiego. Kiedyś, jako naiwny polityczny młodzieniec, faktycznie walczył o „ludowy kapitalizm”, „powszechne uwłaszczenie”. To go nauczyło, że nie ma „ludowego kapitalizmu”, jest tylko kapitalizm globalny, którego dzisiaj nie da się regulować skutecznie. Mówi co widzi, co ja także widzę. Boję się jednak, że nie tylko żadnej alternatywy, ale żadnej korekty w jego wykonaniu nie będzie.
Z kolei dla „Polski solidarnej” Kaczyńskiego dziś piszą gospodarczy program Paweł Szałamacha (sprywatyzował Stocznię Gdańską w ręce oligarchów z Donbasu) oraz Jarosław Gowin. Daje to taką samą gwarancję realizacji postulatów „Polski solidarnej”, jak przed dziesięciu laty polityka Zyty Gilowskiej przetransferowanej z PO. Ciekawe jak Kaczyński przedstawi związkowcom z „Solidarności” program Szałamachy/Gowina? A właściwie nieciekawe, bo zamiast niego przedstawi im wielką wojnę z bogaczami z „układu” i wielką kulturową wojnę z genderem i mordercami zarodków – jeśli będzie trzeba. I znowu zadziała, bo to zawsze działa.
Jak w Ameryce, wszyscy chcą jedności i wszyscy robią wojnę.
PiS nauczył się rozdzielać kampanię pozytywną od negatywnej (abecadło postpolitycznego PR-u), więc politykę miłości robią teraz Duda, Szydło i Kaczyński (nie do uwierzenia, lecz jednak), a przemysł nienawiści robią bracia Karnowscy, Cezary „trotyl” Gmyz i tysiące ochotników.
Natomiast Ewa Kopacz sama po amatorsku (jak w jakimś XX wieku) robi jednocześnie kampanię pozytywną i negatywną, co kończy się raczej żałośnie (gdzie jest Ostachowicz, gdzie jest Ostachowicz, Kamiński nie daje rady…!). W jednym zdaniu zaprasza Beatę Szydło do uczciwej rozmowy, a w drugim z niej szydzi. W jednym zdaniu do uczciwej rozmowy zaprasza Kaczyńskiego, w drugim przed nim straszy. Jedno zdanie drugiemu się dziwi (wiecie, skąd to cytat), jedno unieważnia drugie. Skutki są opłakane.
A teraz powinienem jeszcze powiedzieć, że Kartagina musi zostać zburzona, a z tej pary i tak wolę PO. A skoro już to powiedziałem (napisałem, ale ja zawsze półgłosem gadam przy pisaniu, jak stara kobieta), to powiem (może nawet napiszę), że jeszcze poważniejszym zadaniem byłoby odbudowanie w tej parodii Ameryki, na tym Greenpoincie, w tym Jackowie – socjaldemokracji.
**Dziennik Opinii nr 173/2015 (957)