NSZZ „Solidarność”, najsilniejszy związek zawodowy w III RP, kraju bez lewicy, mając do wyboru prawicę konserwatywno-liberalną z PO, która związkowcami i prawem pracy jawnie gardzi, oraz prawicę populistyczną z PiS, która również tym wszystkim gardzi, ale potrafi publicznie kłamać, że się tym interesuje, wybrał prawicę populistyczną, która postanowiła związkowcom kłamać na sposób Kaczyńskiego, Wiplera, Reszczyńskiego czy Ziemkiewicza, zamiast szczerze obdarzać ich pogardą na sposób Niesiołowskiego, Olszewskiego, Hanny Gronkiewicz-Waltz czy późnego Wałęsy.
Związkowcy poszli zatem ulicami Warszawy w politycznym poparciu dla PiS, partii, która jest sojusznikiem torysów i thatcherystów w europarlamencie, która razem z torysami i thatcherystami blokuje rozwój silnej, zdolnej do obrony rynku pracy Europy socjalnej na rzecz zderegulowanej i słabej, bezbronnej wobec globalnego kapitału Europy neoliberalnej. Związkowcy poszli przez Warszawę z politycznym poparciem dla partii skutecznie blokującej w Polsce (tak jak jej sojusznicy torysi w Wielkiej Brytanii) przyjęcie Karty Praw Podstawowych, której ważnym elementem są gwarancje praw związkowych oraz prawa pracy.
Związkowcy poszli też ulicami Warszawy w poparciu dla korwinisty Ziemkiewicza, który nigdy za nimi nie przepadał (patrz Polactwo, wyd. 1, przedsmoleńskie, jeszcze niepoprawione), tyle że po Smoleńsku nauczył się ich okłamywać (bo mu okienka w publicznych mediach Platfusy zabrały, więc zaczął się publicznie wzruszać „Solidarnością”, od której w latach 80. stronił jako człowiek życiowo ostrożny, a w latach 90. jako korwinista). Poszli ulicami Warszawy w politycznym poparciu dla imitacyjnego thatcherysty i torysa Wiplera, który po Smoleńsku nauczył się ich okłamywać. Poszli z poparciem dla bałwochwalcy redaktora Reszczyńskiego, który swoje polityczne przemówienia rozpoczyna od słów „niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja Zawsze Dziewica”.
Może mi być z powodu tego zachowania najsilniejszego związku zawodowego w kraju bez lewicy smutno, mogę nawet w moich czterech ścianach z Internetem wyć z bezsilnej złości, ale nie mogę się temu wyborowi dziwić (nie byłoby to bowiem zdziwienie filozofa, ale zdziwienie tępaka albo jeszcze gorzej, udawane zdziwienie cynika). Związki zawodowe w wielu krajach bez lewicy, postawione przed podobnym wyborem tak samo się zachowywały. Żeby związki zawodowe mogły w jakimś kraju wybrać socjaldemokrację czy nawet chrześcijańską demokrację, najpierw silna socjaldemokracja czy chadecja muszą tam zaistnieć. Związki zawodowe same silnej socjaldemokracji ani silnej chadecji nie stworzą. Nie stworzyły ich same w Europie Zachodniej, choć ich siła i ideowe zróżnicowanie miały tam ogromny wpływ na ukształtowanie się politycznego pejzażu, w którym zarówno lewica, jak i prawica nie są tak społecznie zdziczałe jak thatcherowskie PO wysyłające do związkowców Niesiołowskiego z przekazem nienawiści czy thatcherowskie PiS wysyłające do związkowców Wiplera i Ziemkiewicza z przekazem cynicznego kłamstwa.
Zatem polscy związkowcy poszli przez Warszawę, nie walcząc skutecznie o prawa związkowe, ciągle jeszcze nie walcząc, ale wciąż jeszcze marnując swój społeczny gniew poprzez jałowe inwestowanie go w wojnę (kulturową) dwóch zdziczałych polskich prawic (PiS i PO), która doprowadziła do powstania politycznego fenomenu na europejską skalę – stabilnego systemu dwupartyjnego opartego na wzajemnej nienawiści. Podwaliny tego politycznego cuda stworzył Tusk w latach 2005–2007, który dzięki temu utrzymał władzę w partii i zdobył władzę w państwie. Ale potem Kaczyński tak mu się odwinął, że w legitymizowaniu tego niezwykłego systemu dwupartyjnego okazał się jeszcze skuteczniejszy, nawet jeśli póki co ta dwupartyjność daje mu wyłącznie gwarancję politycznej emerytury, podczas gdy Tuskowi cały czas daje coś w rodzaju władzy. Tymczasem legitymizująca nasz stabilny dwupartyjny system wzajemna nienawiść stała się tak silna i tak autentyczna, że teraz każdy miejscowy bałwochwalca i cynik może być przekonany, że sobie na tym wehikule spokojnie pojeździ do końca swojej politycznej albo medialnej kariery.