Od tygodnika „w Sieci” po tygodnik „Od Rzeczy”, od łamów „Gazety Polskiej Codziennie” po łamy „Naszego Dziennika”, od Andrzeja Nowaka w „Rzeczpospolitej” po Zdzisława Krasnodębskiego w głębszym podziemiu, od PiS-u po SP – trwa na całej „posmoleńskiej prawicy” historyczny festiwal powstania styczniowego. Powstania styczniowego nie jako wydarzenia, które powinno nam służyć do refleksji nad tym, jak w naszej polityce tego typu wydarzeń unikać, ale powstania styczniowego jako klęski, celebrowanego jako klęska, chwalonego jako klęska, przedstawianego jako wzorzec wszelkiej przyszłej polskiej polityki i strategii militarnej jako klęsk.
W XIX wieku powstanie styczniowe posłużyło Polakom jako materiał do najważniejszego przełomu w naszym myśleniu politycznym, militarnym, ideowym, społecznym, bez mała filozoficznym. Dzięki refleksji nad powstaniem styczniowym po raz pierwszy pojawił się w Polsce precyzyjnie wyartykułowany nowoczesny polityczny realizm. Z pozytywizmem warszawskim, ze Stańczykami, z Dmowskim, a nawet z Piłsudskim próbującym z powstania styczniowego wydobyć to, co wydawało mu się tam racjonalne, czyli jakieś resztki taktyki wojskowej. Jednak zupełnie co innego fascynuje w powstaniu styczniowym Andrzeja Nowaka, Zdzisława Krasnodębskiego, Jarosława Marka Rymkiewicza i wszystkie ich klony, wszelkie Mini Me (patrz przygody Austina Powersa), zajmujące się wyłącznie padaniem na kolana i czczeniem źródła materiału genetycznego, który posłużył do ich sklonowania (ich nazwisk nie będę tym razem wymieniał, bo po pierwsze jest ich za dużo, po drugie biologiczne i intelektualne klony i bez moich złośliwości mają wystarczająco ciężkie życie w swym edypalnym jarzmie, z którego nie wyrwą się nigdy).
Pozytywiści warszawscy, Stańczycy, polscy realiści walczyli w powstaniu styczniowym. Stracili tam parę lat własnego życia, paru przyjaciół, czasem resztę majątku gromadzonego przez ich przodków przez wieki. Wiedzieli zatem, o czym mówią, przed czym pragną polskość uchronić. Dzisiejsze prawicowe i martyrologiczne pajace w żadnym powstaniu nigdy niczego ani nie zaryzykowali, ani nie stracili, więc zachwycają się tą krwawą i kosztowną narodową klęską, jakby to były jakieś pieprzone jasełka.
Ładnych parę lat temu braciom Kaczyńskim, kiedy jeszcze rządzili, podsunięto pomysł założenia Uniwersytetu Zlustrowanych. Ponieważ jednak jeden z braci zginął, a drugi nie gwarantuje już nikomu zawodowego sukcesu, dziś „posmoleńska prawica” założyła inny własny uniwersytet, Uniwersytet Klęski. Jest na tym uniwersytecie Wydział Klęski Jako Gwarancji Moralnej Wyższości, jego dziekanem jest Andrzej Nowak. Jest wydział Klęski Jako Zemsty na Michniku i „Gazecie Wyborczej”, dziekanem tego wydziału jest Zdzisław Krasnodębski. Jest Wydział Klęski Jako Podstawowego Argumentu do Walki z Liberalizmem Domagającym się Przecież od Jednostek i Wspólnot Przetrwania i Zwycięstw. Jego dziekanem jest Ryszard Legutko. Jest wreszcie Wydział Masakr Samobójczych, którego dziekan – oczywiście Jarosław Marek Rymkiewicz – jest jednocześnie rektorem całej tej widmowej uczelni.
Wykładowcy prawicowego Uniwersytetu Klęski tylko jedną grę mogą wygrać i tego się boję. Mogą przekonać większość Polaków do przegrywania jako jedynego fatum i obowiązku polskości. Ale tej satysfakcji nie zamierzam im dać. Zrobię wszystko, a i was namawiam, żeby Andrzej Nowak, Ryszard Legutko, Zdzisław Krasnodębski, Bronisław Wildstein, a także zachwycający się nimi redaktorzy „W sieci”, „Od Rzeczy”, „GPC”, „Naszego Dziennika” – do listy swoich licznych porażek dodali także przegraną w walce o przekonanie Polaków, że jako naród, społeczeństwo, wspólnota mamy obowiązek przegrywać. Każdy Polak wymykający się z murów ponurego Uniwersytetu Klęski będzie naszym zwycięstwem. Obojętnie, czy jesteśmy modernizacyjną lewicą, modernizacyjnymi liberałami czy konserwatystami, dla których faceci pomykający przez XXI-wieczną Polskę i Europę podzwaniając XIX-wieczną metalową biżuterią martyrologiczną, są najważniejszymi przeciwnikami w walce o polską duszę.
Nie jestem pewien, czy Unia Europejska przetrwa, czy będzie żywym projektem społecznym, czy wyłącznie zardzewiałą maszynerią ekonomiczną. Ale tam Polacy mają przynajmniej jakieś minimalne szanse na zwycięstwo, na przetrwanie, na akumulowanie trwonionego przez wieki bogactwa i kapitału społecznego. Dlatego cały prawicowy Uniwersytet Klęski, wszyscy jego wykładowcy i wszyscy studenci tak histerycznie nienawidzą Unii. Nienawidzą bowiem nawet samej myśli o pozostawaniu Polaków w realnej grze politycznej i ekonomicznej, która nie gwarantuje klęski, ale daje minimalną choćby szansę na przetrwanie i zwycięstwo ludzi mieszkających w tym kraju.
Ja chciałbym widzieć w Polsce prężny, mający charyzmatycznych profesorów i wychowujący liczne pokolenia studentów dla polskiej kultury i polityki – Uniwersytet Zwycięstwa. Szeroko ideowo otwarty, w którym znajdzie się miejsce dla prawicy racjonalnej i pragnącej życia, a nie popieprzonej i pragnącej śmierci, dla lewicy emancypacyjnej i modernizacyjnej, a nie reakcyjnej i cieszącej się z każdej porażki „liberalnego państwa” czy „wyalienowanej Europy”. Powstanie styczniowe czy powstanie warszawskie też będzie się na Uniwersytecie Zwycięstwa analizować. Ale wyłącznie po to, żeby po pierwsze oddać hołd cywilom i żołnierzom, dorosłym i dzieciom, którzy padli ofiarą politycznych i wojskowych decyzji masochistycznych fantastów, a po drugie, żeby wypracować takie sposoby uprawiania polityki nad Wisłą, które nowego powstania styczniowego, nowego powstania warszawskiego, nowych masakr i klęsk tej wspólnocie pozwolą w całej naszej przyszłości uniknąć.