Niech rozkwita przynajmniej parę nieprawicowych kwiatów na tym koszmarnym polskim prawicowym pobojowisku, załóżmy, że nawozu wystarczy dla wszystkich.
Do wezwań makiawelistów za trzy grosze z obszaru dziennikarstwa, żeby Barbara Nowacka „jak najszybciej wbiła zardzewiały nóż w plecy Palikota” (był kiedyś taki tekst w pewnej poważnej liberalnej gazecie), dołączają ostatnio wezwania makiawelistów za trzy grosze z obszaru… – no właśnie, trudno mi tu dokończyć zdanie, bo nie wiem, jak ich dorobek nazwać: …nieudanej polityki? …polityki nieudolnej, choć podporządkowanej osobistym ambicjom w nieporównanie większym stopniu niż polityka Millera i Palikota? – żeby Barbara Nowacka jak najszybciej wbiła zardzewiały nóż w plecy Palikota i Millera.
Aż dziwne, że w tym kompletnie zdziczałym polskim pejzażu pseudopolitycznym Barbara Nowacka tak konsekwentnie okazuje się osobą fajną, lojalną i na tyle politycznie rozsądną, że zamiast np. stanąć na czele ruchów miejskich – czyli absolutnie toksycznej politycznej fikcji – i polec, wybrała próbę ratowania tego, co jest, nawet jeśli temu, co jest, wiele brakuje do gnostyckiej czystości tego, czego nie ma i czego nie będzie. I zgodziła się przyjąć funkcję liderki Zjednoczonej Lewicy, kandydatki tego obozu na funkcję premiera.
Dziś to jest wyłącznie kampanijny PR-owy gest, ale można sobie wyobrazić tak skomplikowany układ politycznych cudów (odpowiedni wynik wyborczy, mądrość liderów partii lewicowych i liberalnych przekraczająca to wszystko, co wcześniej ci liderzy w swojej politycznej praktyce pokazali), że ten gest choćby zderzy się z rzeczywistością. Barbara Nowacka zgodziła się przyjąć tę funkcję, nawet jeśli faktycznie ma za plecami obu panów. Jednak oprócz obu panów ma też za plecami dorobek polityczny obu panów, który nie tylko do obu panów się sprowadza, choć istotnie wiele obu panom zawdzięcza – ich pracy pozytywnej, ich błędom.
A więc stanęła na czele formacji, którą uważam dla przyszłego Sejmu konieczną, więc jej będę bronił przed łatwym paskudzeniem z dachu.
Wiem, że kiedy jakiejś formacji bronię, to już pewnie ona nad grobem stoi. Taką mam bez pudła Jonaszową intuicję. Broniłem AWS-u przed PO i PiS-em, bo uważałem, że obie te formacje są uproszczoną i bardziej zdziczałą formułą prawicy, niż nią był AWS. Tacy padlinożercy na trupie czegoś, co choćby jeszcze próbowało być socjalną prawicą (oczywiście z innego, bardziej heglowskiego punktu widzenia, można powiedzieć, że to były wczesne ssaki żerujące w gnieździe dinozaura; ja jednak, skoro nawet szczerze próbując być publicystycznym heglistą i tak popadłem w manicheizm formuły „chytrość nierozumu”, dalszą opowieść o polskiej polityce najnowszej będę musiał prowadzić po swojemu). PO jako padlinożerca wybrało wówczas populizm liberalny, PiS jako padlinożerca populizm nakierowany na kult Kaczyńskiego, który może mieć treść zupełnie dowolną, być umiarkowanie klerykalny, być klerykalny nieumiarkowanie, być umiarkowanie nacjonalistyczny, być nacjonalistyczny nieumiarkowanie, być umiarkowanie eurosceptyczny, być antyeuropejski…, wszystko w zależności od aktualnych politycznych potrzeb jednocześnie lidera i obiektu kultu.
PiS, kiedy zdobyło władzę, opierając się na populizmie nakierowanym na kult Kaczyńskiego, dało popis absolutnego politycznego nihilizmu („Polska solidarna” realizowana za pomocą likwidacji 40-procentowego podatku dla najbogatszych, wskazywanie prawicowemu ludowi wrogów personalnych i środowiskowych, żeby trudny do zaspokojenia głód chleba zaspokoić łatwą do wykreowania nienawiścią). PO, kiedy zdobyło władzę, opierając się na populizmie liberalnym, dało popis gorzkiego politycznego realizmu (liczne przypisy do wywiadów z Bartłomiejem Sienkiewiczem dla DO), inkrustowany popisem narastającego zużycia sprawowaniem władzy i narastającej demoralizacji władzą (liczne inne przypisy).
Ja tan gorzki i czasem zbyt pasywny polityczny realizm uważam za lepszy od liberalnego populizmu, dlatego dziś bronię PO przed formacją Petru, która jest jeszcze prostszą i jeszcze bardziej zdziczałą formułą liberalnego populizmu, w dodatku pełniącą obiektywnie (czy wyplączę się w ten sposób z ewentualnego wniosku Ryszarda Petru do prokuratury w trybie wyborczym?) funkcję politycznego lobby najbardziej zdziczałego naszego „kapitału narodowego”, który doprowadził do największego zdziczenia polskiego rynku pracy, a po ucieczce przed tym zdziczeniem milionów polskich pracowników do Anglii ten najbardziej prymitywny „narodowy kapitał” próbuje to zdziczenie kontynuować za pomocą milionów pracowników z Ukrainy. Ale potrzebuje do tego celu „własnej” partii, najlepiej o wizerunku jak najbardziej „nowoczesnym”.
PO na tle Petru jest dla mnie formacją tak samo pełniejszą i bardziej umiarkowaną, jak kiedyś AWS i UW na tle PiS i PO (jeszcze jeden gwóźdź do trumny taką obroną PO jako poczciwego brontozaura płaczącego nad pustymi skorupkami jaj wyssanych przez Petru?). Podobnie mało jak dla Petru mam sentymentu dla PiS, które jest dzisiaj jeszcze bardziej zdziczałą wersją wcześniejszego kultu i wcześniejszego padlinożerstwa Kaczyńskiego, w oczach jego wyznawców uchodzącą teraz wręcz za jakiś nowy początek polskości.
W tym smutnym pejzażu obrona miksu błędów i dokonań liderów i liderek Zjednoczonej Lewicy przed polskimi makiawelistami za trzy grosze, których imię Legion, przychodzi mi z jeszcze większym brakiem oporów.
Barbara Nowacka jako liderka faktycznie ma za plecami dwóch panów z bardzo rozrośniętymi cojones. Problem w tym, że owi panowie mieli stosunek cojones do politycznych umiejętności – mimo że nie satysfakcjonujący – i tak lepszy niż stosunek pomiędzy cojones i zdolnościami politycznymi makiawelistów za trzy grosze, którzy zachęcają Barbarę Nowacką do podwójnego politycznego ojcobójstwa. Jakież to by było malownicze, to by wyglądało prawie jak w House of Cards! Jednak zarówno u Millera, jak też u Palikota cojones są rozrośnięte co najwyżej do poziomu końcówki anteny na Pałacu Kultury i Nauki, podczas gdy ich zdolności polityczne sięgają jednak przynajmniej piątego-dziesiątego piętra tegoż pałacu (tu możemy negocjować, opierając się na faktach). To jest jednak jakaś sensowna proporcja. Podczas gdy u naszych makiawelistów za trzy grosze, wyżywających się na Millerze i Palikocie w publicystyce, cojones sięgają do nieba, podczas gdy ich zdolności polityczne jeszcze się nie oderwały od poziomu baraków budowlanych, stojących od lat w okolicach przyszłego mitycznego Portu Praskiego.
Dla mnie Leszek Miller to najefektywniejszy polski konserwatywny i realistyczny polityk po roku 1989. Ściga się może w tej funkcji z Aleksandrem Kwaśniewskim, ale chyba minimalnie wygrywa. W każdym razie my, w obozie postsolidarnościowym (bo ja jednak z innej strony mopsożelaznego piecyka na to patrzę, mimo że całą rodzinę miałem w PZPR, nie startowałem do politycznych zaangażowań z pozycji „obrony własnej rodziny” czy PRL-owskiego sentymentu, ale z pozycji czasem mądrego, a czasem głupiego pokoleniowego buntu pierwszej „Solidarności” – nie, nie byliśmy dziećmi ziemian i „żołnierzy wyklętych”), tak sensownych, odpowiedzialnych, realistycznych i skutecznych konserwatywnych liderów nie mieliśmy. Ani w AWS, ani w PiS.
Wiem, że nie dla wszystkich to kryterium „efektywnego konserwatyzmu i realizmu politycznego” będzie komplementem, ale ja jestem skrajnym dziwakiem, zatem dla mnie jest. Nawet jeśli i dla mnie nie jest to już dzisiaj kryterium wystarczające (bardzo długo było).
Z kolei bez Palikota nie byłoby w mainstreamie polskiej polityki (a nie w jej radosnych ostępach zamieszkiwanych przez gnostyckich czyściochów) dzisiejszego prezydenta Słupska, dzisiejszego prezydenta Wadowic, Barbary Nowackiej, Wandy Nowickiej (po raz drugi, bo po raz pierwszy znalazła się w tym mainstreamie dzięki Unii Pracy, za każdym razem zasłużenie) i paru innych osób bliższych mi lub dalszych politycznie i emocjonalnie. Żadna z tych osób nie weszłaby do mainstreamu polskiej polityki np. z ruchów miejskich, bo z ruchów miejskich powchodzili ostatnio raczej ludzie pokroju pewnego gościa na Ursynowie, który już jako radny z ruchów miejskich wybrany poszedł do PiS-u bez pytania swojej formacji o zgodę, bo Chazan był przedmiotem jego uwielbienia, a nikt inny tak Chazana nie broni jak PiS. Z ruchów miejskich powchodzili też liczni inni radni, których PiS i PO politycznie korumpowało bez trudu.
Ruchy miejskie miały podziały partyjne twórczo przekraczać, ale zamiast tego nietwórczo się na nich rozkraczyły.
Ale ja i tę próbę szanuję, a jeśli przychodzi mi taki bluzg pod klawiaturę, to tylko dlatego, że jest odpowiedzią na bluzg jednego z liderów ruchów miejskich pod adresem liderów i liderek formacji, którą uważam za bardziej dziś dla polskiej polityki pożyteczną niż ruchy miejskie.
Zjednoczona Lewica to Barbara Nowacka w Warszawie, Janusz Palikot w Lublinie, Kazimiera Szczuka w Krakowie, Leszek Miller w Gdyni, SLD-owcy w Częstochowie, ludzie wywodzący się z ruchu Palikota (nie wszyscy o tym zapominają, nie wszyscy się tego wstydzą) w samorządach. Do tego profesor Monika Płatek startująca z poparciem Zjednoczonej Lewicy do Senatu w okręgu podwarszawskim jako opozycja dla Romana Giertycha. Mam nadzieję, że poprą ją przeciw Giertychowi wszyscy ludzie, którzy pragną większego zrównoważenia polskiej polityki, gdyż ona ma wystarczające do tego prawie niemożliwego dziś dzieła kompetencje i poglądy. Jest jedną z tych osób, które się mogą w Senacie skutecznie, merytorycznie przeciwstawić popartej ostatnio przez wszystkich posłów PiS, przez większość posłów PSL, a nawet przez paru posłów PO nowelizacji ustawy antyaborcyjnej, wymuszającej – zgodnie z doktryną przeciwstawienia fundamentalizmowi islamskiemu fundamentalizmu prawicowego, katolickiego (słowo „chrześcijaństwo” naprawdę z trudem przechodzi mi w tym kontekście przez gardło, nawet jeśli ci ludzie wymachują krzyżem) – rodzenie na kobietach zgwałconych czy takich, które rodząc umrą.
Sądzę, że o ile na Palikota i Millera mogą zagłosować tylko ludzie tak brudni jak ja, to na Monikę Płatek mogą zagłosować zarówno brudni, jak i czyści, zarówno zrównoważeni jak i rozgoryczeni. Może tylko ktoś tak brudny jak ja, a może także ktoś czysty, będzie też w stanie zagłosować na Józefa Piniora, mimo że jest kandydatem do Senatu z poparciem PO. Itp. itd.
Krytyka Polityczna świadomie wybrała pozycję metapolityczną, moim zdaniem bardzo sensownie, bo przetrwanie w Polsce myślenia w kategoriach lewicy jest jednym z warunków (choć, niestety, niejedynym) przetrwania lewicowej praktyki politycznej. Oznacza to, że nie budujemy własnych politycznych inicjatyw na lewicy, centrolewicy, lewicy liberalnej. Ale narzuca to też na nas inny obowiązek, taki mianowicie, że nie niszczymy inicjatyw politycznych, które powstają na lewicy, centrolewicy, liberalnej lewicy. Może nawet te inicjatywy konsekwentnie ponadpartyjnie wspieramy. Staramy się tej zasady trzymać, wielu z nas trzyma się tej zasady. Nawet ja – żeby się tej zasady trzymać – obiecuję powstrzymywać rozmaite złośliwości cisnące mi się na klawiaturę pod adresem Partii Razem.
Niech rozkwita przynajmniej parę nieprawicowych kwiatów na tym koszmarnym polskim prawicowym pobojowisku, załóżmy, że nawozu wystarczy dla wszystkich (choć to jest założenie najbardziej może ryzykowne). Zresztą w demokracji zawsze musi istnieć zmiennik dla formacji, choćby najbardziej nam bliskiej, na wypadek, gdyby upadła. PO nie ma sensownego zmiennika, co w chwili kryzysu Platformy w oczywisty sposób pcha władzę w ręce PiS.
Ale tym bardziej trudno mi się powstrzymać przed polemiką w obronie jednego z tych rzadkich „centrolewicowych kwiatów”. Barbara Nowacka Zjednoczoną Lewicę dzisiaj współtworzy. I trudno się dziwić, że czuje się za nią bardziej współodpowiedzialna niż jej doradcy z House of Cards.
Czytaj także:
Jan Śpiewak: Dwaj starsi panowie, którzy nie potrafią skończyć
Kinga Dunin: Wolicie Płatek czy Giertycha?
**Dziennik Opinii nr 275/2015 (1059)