Najbardziej charakterystyczne dla wydarzeń w Turcji jest to, że islamista Erdogan chce w parku Gezi zbudować meczet i centrum handlowe.
Najbardziej charakterystyczne dla wydarzeń w Turcji jest to, że tamtejszy ZChN-owski (czyli zmodernizowany wedle wzorca „modernizacji Cthulhu” – doskonalenie rozumu instrumentalnego bez emancypacji) islamista Erdogan chce w parku Gezi, oczyszczonym z niereligijnych i nierynkowych więzi społecznych, zbudować meczet i centrum handlowe. To jeszcze jedno potwierdzenie, że „nowe średniowiecze” będzie wielką ściemą. Czymś w rodzaju Hitlera obiecującego walczyć z „nowoczesnym zepsuciem” przy użyciu czołgów, bombowców i rakiet V2. „Zemsta Boga” będzie się realizować na globalnym rynku. Nie będzie religią etyczną, nie będzie Objawieniem, które zmienia coś w ludziach, ale walką „poniżonych wierzących” o dominację w najbardziej upadłej grze globalnej dystynktywnej konsumpcji.
W mojej ojczyźnie (do której wkrótce wrócę na całe pół roku) też mam na to dowód. „Hipsterska prawica” właśnie przejmuje Frondę. To prawda, że Grzegorz Górny dość szybko oddalił to pismo od wszelkiej religii, czyniąc je skutecznym narzędziem jałowej i totemicznej kulturowej wojny. Ale było to narzędzie jakoś jednak poważne. To prawda, że Terlikowski oddalił Frondę od religii i Boga jeszcze bardziej, ale nadal pozostawała ona miejscem jakoś jednak poważnym. Wraz z wtargnięciem do redakcji „prawicy hipsterskiej” instytucja straszna staje się przynajmniej komiczna. To trochę jak z zajęciami z obrony przed czarną magią prowadzonymi przez profesora Remusa Lupina (patrz „Harry Potter”) z użyciem boginów. Magicznych stworzeń, które wyobrażają nasze najgłębsze lęki.
Żeby takiego bogina pokonać, wystarczyło go sobie wyobrazić w najbardziej groteskowej i komicznej postaci. Fronda oddając się w ręce „hipsterskiej prawicy” sama dokonała na sobie takiego zabiegu.
Janem Chrzcicielem „hipsterskiej prawicy” jest bowiem Robert Mazurek, który w tydzień czy dwa po katastrofie smoleńskiej postanowił zostać „sushi-mesjanistą”. W przerwie pomiędzy rwaniem na sobie szat i ubolewaniem nad śmiercią ojczyzny, równolegle do obietnic, że „My” [czyli dziwnie ożywiona żałobą polska prawica, przyp. cm] „czapkami was nakryjemy”, zauważył trzeźwo: „nawet sushi lubimy inne, bo, i to was zaskoczy, nie jadamy wyłącznie bigosu” (tak na marginesie, nikt kto „was” zna nigdy nie miał co do tego żadnych wątpliwości).
Od czasu, jak „polscy liberałowie” (trudno powstrzymać się od cudzysłowu) wynaleźli „mohery”, marzeniem bardziej ambitnej, nieco lepiej sytuowanej młodej prawicy warszawskiej było zawsze wyzwolenie się od piętna tej dystynktywnej pogardy. Największym marzeniem „hipsterskiej prawicy” stało się zatem, aby obok „lewaków” także mieć swoje stoliki w hipsterskich klubach stolicy. To dało się zrobić, pod wielkim dachem materialnej i symbolicznej konsumpcji znalazło się miejsce także dla „hipsterskiej prawicy”.
Ale coś za coś, albo korzystamy z rozkoszy „cywilizacji śmierci”, albo na nią plwamy. Albo przygotowujemy zamach na Cafe Club w jęczącej pod ponckim Piłatem Warszawie, albo cmoktamy w tym Cafe Club koktajle w towarzystwie wygadanych oficerów (i oficerek) Wehrmachtu. Ustawiać swe pluszowe krzyże w klubie Charlotta? Co za nuda. Chcieć być hipsterem „cywilizacji śmierci”? To już jest perwersja. Są perwersje ciekawe, na przykład seksualne. Ale są perwersje ideologiczne – śmiertelnie nudne.
Ja w Krakowie zawsze wolałem Maleńczuka (szczaw z nasypu, szczaw z nasypu….), który śpiewał „pieśni buntu” wtedy, kiedy naprawdę był kontestatorem. Kiedy stał się estradowcem śpiewa wyłącznie estradowe songi. Gdyby ktoś mu zaproponował odśpiewanie „Nelsona Mandeli” na Sylwestrze Polsatu, chyba by się zrzygał. On na Sylwestrze Polsatu wykonał „Chłopców radarowców” (a też go zemdliło). Tymczasem „hipsterska prawica” zaśpiewa w klubie Charlotta „Pieśń konfederatów barskich” nawet nie rozumiejąc, jak się wygłupiła.
Wapniak Brzozowski zrzędził coś o hipokryzji „buntu kwiatów przeciwko korzeniom”. Słów by mu zabrakło na widok tego buntu muchomorów przeciw własnej grzybni.