Franciszek to naprawdę jest zaledwie Gorbaczow z 1987 roku. I nie wiadomo, czy dociągnie choćby do fazy Gorbaczowa z roku 1988.
Franciszek to naprawdę jest zaledwie Gorbaczow z 1987 roku. I nie wiadomo, czy dociągnie choćby do fazy Gorbaczowa z roku 1988. A skoro mamy rok 1987, to lokalni sekretarze z Nadwołża, Kamczatki oraz Zakaukazia zaczynają wydawać pod adresem nowego przywódcy pierwsze ostrzegawcze pomruki. Mówiąc najkrócej, jesteśmy jeszcze na długo przed puczem Janajewa. A patrząc na kadry, w jakie Kościół wyposażyli Jan Paweł II i Benedykt XVI, można się obawiać, że w tym akurat wypadku pucz Janajewa skończy się Janajewa zwycięstwem.
Przejdźmy jednak do treści pierwszyszych ostrzegawczych pomruków. Abp. Michalik ostrzega, że literalne zastosowanie nauczania o Kościele ubogim, które zupełnie niepotrzebnie zaczął nieśmiało przypominać papież Franciszek, będzie oznaczało, że Kościół z fazy instytucji potężnej wejdzie w fazę „dziadostwa”. Historycznie rzecz biorąc, abp. Michalik ma absolutną rację. „Dziadostwo” Jezusa i jego apostołów skończyło się przecież na krzyżu. Jak rozumiem, abp. Michalik nie chce, aby Kościół doświadczenie „dziadostwa” Jezusa chciał kiedykolwiek powtarzać. Przez 2000 lat trwała przecież praca nad przerabianiem (uczynkiem i zaniechaniam, siłą i sztuką) ukrzyżowanego „dziada” Jezusa, który chciał być patronem wszelkiego ziemskiego „dziadostwa”, wszelkiej wzgardzonej przez ziemską naturę ziemskiej słabości, na Chrystusa Króla, patrona wszelkich ziemskich królów i wszelkiej ziemskiej naturalnej siły.
Praca została wykonana, kosztowała tyle co nic, zaledwie wiarę. Pozostawiła Kościół w rękach Wielkich Inkwizytorów, którzy w świętość Jezusa, w świętość jego „dziadostwa”, nie wierzą. Oni wierzą tylko w ziemską naturalną siłę, więc ziemska naturalna siła została im dana. I teraz cała ta praca 2000 lat, cała ta udana praca kompletnej repoganizacji chrześcijaństwa (chrześcijaństwo nie jest tu żadnym wyjątkiem, w toksycznej atmosferze ziemskiej każde Objawienie, sakralne czy świeckie, ulega prędzej czy później repoganizacji, renaturalizacji – parafraza za Philip K. Dick Radio Free Albemuth), miałaby zostać ponownie obrócona w „dziadostwo” Jezusa?
W tym miejscu metafora Gorbaczowa i jej prawdziwy sens także Wielkim Inkwizytorom dzisiejszego Kościoła przychodzi do głowy. W postaci powracającego nocnego koszmaru. Gdyż Gorbaczow zniszczył co prawda Związek Radziecki (w ogóle nie był politykiem, na polu czysto politycznym poniósł totalną porażkę), ale uwolnił z tej martwej skorupy resztki ducha emancypacji, fakt, że „dziadowskie” i słabe. Każdy narodowiec, neoliberał, thatcherysta, neobrutal… dzisiaj tą „dziadowską” resztką lewicowości pogardza.
Nie dlatego narodowcy, „thatcheryści”, neoliberałowie i inni neobrutale wymachują dziś krzyżem i krzyż wbijają w kolejne urzędy publiczne, nie dlatego najbardziej mainstreamowi politycy formalnie świeckiego państwa chodzą z towarszyszeniem telewizyjnych kamer w kościelnych procesjach, że wszyscy oni uważają krzyż za symbol jakiegokolwiek „dziadostwa”. Oni uważają krzyż za symbol skutecznej ziemskiej potęgi. Gdyby Franciszek ich przekonał, że krzyż jest „zaledwie” symbolem „dziadostwa” Jezusa, natychmiast by się od krzyża wszyscy odwrócili.
Odwróciłby się od krzyża Wipler, odwróciłby się od krzyża Zawisza, nawet nie wiem, czy Gowin by się od krzyża jako symbolu „dziadostwa” Jezusa nie odwrócił.
W latach 90. ubiegłego wieku nie odwróciłby się jeszcze na pewno, dziś nie jest to już takie pewne.
W świecie chaosu, jaki nas otacza, o wszystkim będzie rozstrzygała siła lobbingu. Teoria „nowego średniowiecza”, którą parę razy już tu przypominałem, głosi, że siłę lobbingu w świecie globalizacji zachowają tylko Kościoły (oczywiście wyłącznie te „niedziadowskie”, Kościoły „zemsty Boga” i zemsty pieniądza) i ponadnarodowe korporacje (one są „niedziadowskie” ze swojej natury). Świeckie partie polityczne w ogóle na tej mapie „niedziadowskich” instytucji nowego średniowiecza się nie zmieściły. Nie zmieściły się na niej „dziadowskie” ruchy związkowe, którym pozostawi się resztki wielkoprzemysłowych ruin do pikietowania, ani „dziadowskie” ruchy społeczne, którym zostawi się place, pojedyncze budynki, w najlepszym razie małe fragmenty miast.
Nad ich głowami będą się unosić prezesi, biskupi, mułłowie, rabini – na latających dywanach swoich wielkich lobbingowych platform. Tolerujący – do czasu – istnienie „dziadowskich” resztek dawnych wielkich świeckich emancypacyjnych narracji, a wreszcie nawet resztek tego świeckiego „dziadowstwa” nietolerujący. Świadomi tego, że w „nowym średniowieczu” stare oświecenie całe jest już „dziadowskie”. W końcu oczyszczający zatem place, domy, wielkoprzemysłowe ruiny ze świeckości, ze świeckiego państwa, ze społecznej samoorganizacji, z resztek niepotrzebnych już do niczego dawnych „wielkich emancypacyjnych narracji”.