„Żadnych marzeń lewacy”– zwraca się z łamów tygodnika rybaków dalekomorskich „Sieci” Grzegorz Górny do tych wszystkich, którzy liczą na najbardziej choćby nieśmiały powrót Kościoła pod nowym papieżem Franciszkiem do Soboru Watykańskiego II. Wygląda na to, że Górny jest dziś w Kościele tak jak kibol. Wyłącznie po to, żeby spuścić wpierdol „lewakom” z innego klubu. W tym jego klubie jest jednak również Chrystus, a to komplikuje sprawę. Nie Grzegorzowi Górnemu. Nie Robertowi „Czapkami Was Nakryjemy” Mazurkowi. Nie Terlikowskiemu. Oni zawsze byli tylko kibolami.
Ale Piotr Semka nie zawsze był wyłącznie kibolem. Semka przystąpił kiedyś do „Solidarności” jako licealista. Zrobił to po 13 grudnia, w samym apogeum „normalizacji”, kiedy „S” była słaba, kiedy 10 milionów oportunistów gdzieś zniknęło i na ulicach zostały same tylko palące się robotnicze i inteligenckie dzieci (parafraza za Agnieszką Holland, Krzew gorejący). Dziś jednak silny i dominujący polski Kościół moralnie Piotra Semkę zniszczył. Pisze jak Górny, mówi jak Górny, tak samo nie-myśli jak Górny. Tak jak dla wszystkich innych kiboli z klubu KK małżeństwa homoseksualne są dla niego większym „diabelstwem” niż czyny argentyńskich generałów. Też wyłącznie dobro własnego klubu dzisiaj mu w głowie, miejsce własnego klubu w ligowej tabeli dominacji (będzie się „nas” rodzić więcej niż wyznawców islamu i protestantyzmu, czy będzie się „nas” rodzić mniej? – najlepiej załóżmy swoje własne Lebensborny, które zostaną pokropione z butelki abp. Głódzia).
„Czapkami was nakryjemy” – to z kolei ewangelizacja w wykonaniu kibola KK Roberta Mazurka. Apostołów Jezusa czapkami nakrył w Jerozolimie – mieście świętym, tak jak święta jest Polska – motłoch po tym, jak ich „fałszywego mesjasza” rozszarpał. Miejsce Mazurka jest od dwóch tysięcy lat po stronie „przytłaczającej większości”, choćby ją sobie musiał wyobrażać. „A śpiewak ciągle był sam…” – zwykł mawiać w ostatniej zwrotce Murów Jacek Kaczmarski, ale kto by tam dochodził do ostatniej zwrotki, kiedy już w pierwszej „mury runą, runą, runą i pogrzebią stary świat”.
Emancypacja nie ma dziś w Polsce żadnej siły „obalania murów” – politycznych, społecznych, edukacyjnych. Potwierdził to właśnie Donald Tusk, najbardziej precyzyjny miernik Siły przechowywany w Sevres (na briefingach występuje tylko jego sobowtór). Dlatego polscy oportuniści tłoczą się dzisiaj po stronie reakcji. Emancypacja jest dziś w Polsce słaba, ale różne strumyczki siły do niej dopływają, nieraz z najbardziej zaskakujących miejsc. Spotkałem człowieka w Łodzi (to brzmi jak wyznanie Diogenesa Psa), który opowiedział mi o sobie historię, a inni później wiarygodność tej historii mi potwierdzili. Otóż był katolikiem (może nawet jeszcze nim jakoś jest), więcej, był drużynowym katolickiego ZHR. Zbierały się wokół niego dzieciaki zafascynowane jego autentyczną charyzmą (sam ją w nim zobaczyłem, kiedy się ze mną kłócił podczas publicznej części spotkania w łódzkim klubie KP). Aż jako wybijającemu się drużynowemu ZHR zaproponowano jemu i jego drużynie udział w elitarnej białej służbie, chroniącej papieża i jego lektykę, uspakajającej polskie tłumy, kiedy papież w swojej lektyce pośród nich przejeżdżał (Chrystus przejeżdżał na ośle, ale w międzyczasie katolicyzm przejął wszystkie atrybuty kapłanów Kronosa, Arymana, Seta i jeszcze okrutniejszych bóstw). Trafił na szkolenie, gdzie ksiądz – coś w rodzaju Franciszka Longchamps de Berier – tłumaczył przyszłej elicie polskiego katolicyzmu, że kiedy muszą wybrać, czy uklęknąć przed przejeżdżającą lektyką papieża, czy też na oczach tłumu „bluźnierczo” odwrócić się do lektyki tyłem i pobiec z pomocą mdlejącej staruszce, powinni uklęknąć, a zaraz potem („zaraz potem”, jesteśmy już przecież w epoce „lekkiego humanizmu” Franciszka Longchamps de Berier) pobiec z pomocą omdlałej staruszce, bo „ona może chwilkę poczekać”. Nasz drużynowy ZHR wstał wtedy jako jedyny na sali pełnej oportunistycznych owiec i powiedział: „Nie. Najpierw trzeba pobiec do staruszki, bo przecież może nie tylko zemdlała, ale ma zawał i każda sekunda się liczy. Uklęknąć przed papieżem można później”.
Z tak „głupiej” wymiany zdań od słowa do słowa doszło do tego, że nasz drużynowy trzasnął drzwiami pobielanego grobu. I zasilił łódzki klub Krytyki Politycznej.
Agnieszka Holland znalazłaby dla niego miejsce w swoich filmach. Ona takich ludzi religijnych i taką religijność rozumie. I pewnie – mimo że to osoba umęczona pod brzemieniem własnej heroicznej świeckości (patrz film Trzeci cud) – przyłączyłaby się do rewolucyjnego okrzyku: Niech żyje emancypacyjna siła judeochrześcijaństwa!
Nie ma dziś tej siły wśród polskich katolików (prawie jej nie ma, za mało jej jest…). Dostarczcie mi dowodów, żebym pisząc o polskim katolicyzmie, znowu mógł być dialektyczny. Proszę, uznam nawet najsłabsze, bo – jak mawiał w Archiwum X ejdżent Molder do ejdżent Scully (zawsze się zastanawiałem, czy wolę tę faryzeuszkę scjentyzmu, czy tego fanatyka prawdy mu objawionej) – „chcę wierzyć!”. I ja także „chcę wierzyć!” w to, że Górny, Terlikowski, Mazurek NIE SĄ reprezentatywni dla katolicyzmu. I że NIE JEST dla katolicyzmu reprezentatywny Carl Schmitt, szczerze nienawidzący żydowskiego wywrotowca Jeszui wyznawca Wielkiego Inkwizytora i jego wyłącznie. Ale jak na razie uprowadzenie przez kosmitów emancypacji drużynowego z martwego dzisiaj „katolickiego” ZHR (też nie zawsze było takie, tak jak nie zawsze Piotr Semka był taki jak dziś) do klubu Krytyki Politycznej jest jedynym dowodem, jaki wam mogę przedstawić.