Cezary Michalski

„Django” albo przemoc emancypacji

Rafał Ziemkiewicz zapolemizował z Agatą Bielik-Robson jak umiał, pisząc: „ona kieruje się pewnymi fobiami, fobiami feministki, która boi się «brutalnej, męskiej siły» i fobiami intelektualistki, zdaje się o korzeniach żydowskich”.

Kiedy to czytałem, na usta cisnęły mi się słowa nieprzystające publicyście pozostającemu jednak reprezentantem pewnego skodyfikowanego zawodu, stosującemu się do minimalnych choćby zasad sublimacji (użycie w tym jednym zdaniu dwóch słów – „skodyfikowany” i „sublimacja” –których RAZ nie zrozumie, jest celową parafrazą metody mojego ulubionego – „ulubiony” to eufemizm na „bezgraniczną miłość” – bohatera najnowszego filmu Quentina Tarantino Django, granego przez Christopha Waltza, który do handlarzy niewolników na amerykańskim Południu zwraca się w tak wyszukanym języku, że w odpowiedzi słyszy zazwyczaj: „a co to, k…, znaczy po angielsku!?”).

Wspominam o tym filmie, bo to on uratował mnie przed warsztatową kompromitacją, dostarczył mi tropów pozwalających zająć się Ziemkiewiczem wedle wszelkich zasad polemicznej sztuki. Zauważę jeszcze tylko, że Django to już drugi po Bękartach wojny film Tarantino, w którym ten reżyser bardzo świadomie uczy, jak używać przemocy – symbolicznej, skonwencjonalizowanej, a przez to jednak będącej owocem pracy sublimacji – w służbie emancypacji. Robi to po to, żeby emancypacja nie była bezbronna w starciu z panoszącą się coraz bardziej jawnie przemocą symboliczną współczesnej reakcji (sądzę, że ta druga przemoc jest dziś bardziej brutalna i nie łączy się z żadną pracą sublimacji, ale mogę się mylić, jestem stroną w sporze).

Współcześni reakcjoniści lubią się przebierać w kostium „brutalnej męskiej siły”, której „feministki, lewicowcy, liberałowie i Żydzi się boją”. Chociaż akurat na Ziemkiewiczu to przebranie leży fatalnie. Wszyscy przecież wiedzą, że RAZ „brutalnej męskiej siły” boi się nieporównanie bardziej niż ABR. Na co dowodem – zdecydowanie nie jedynym – jest to, że nie ABR, ale RAZ przesiedział całe lata 80. w szafie (pisząc zresztą w tej szafie zupełnie poczciwe kawałki młodzieńczej prozy SF). Wyszedł z szafy, aby dzielnie wystąpić przeciwko „krwawemu reżymowi” Mazowieckiego, a dzisiaj przeciwko „krwawemu reżymowi” Tuska. Kiedy ludzie bojący się „brutalnej męskiej siły” tak panicznie, jak boi się jej RAZ, wychodzą już z szafy, czas samemu zacząć się bać. Bynajmniej nie ich, ale tego, że ich wyjście z szafy oznacza, iż ci nadzwyczaj ostrożni panowie dostrzegli poza szafą „brutalną męską siłę”, do której sami mogą się bezpiecznie przyłączyć. Zatem dla mnie ktoś tak ostrożny jak Rafał Ziemkiewicz w latach 80., prowadzący dziś marsz narodowców ulicami Kielc, to ostatni dzwonek alarmowy.

Ale wracając do Django. Zachwyciłem się kreacją Christopha Waltza, bo grany przez niego bohater rozpoczyna swoją drogę w tym filmie jako bliski mi ironiczny reformista. Nawet nie zbuntowany przeciw niewolnictwu, przyznający szczerze, że „te niewolnicze bzdury czasem mi się przydają w interesach”, aby zaraz w następnym zdaniu zaproponować czarnemu Django „zawarcie kontraktu”, co oznacza realne zwrócenie mu wolności. Ich stosunki będą się początkowo opierały na paternalizmie, czy raczej vaternalizmie, gdyż Tarantino personalnym medium ostrożnej oświeceniowej emancypacji na amerykańskim Południu uczynił – bez wątpienia wyłącznie dla większego efektu komicznego – „Niemca z Düsseldorfu”. Zatem wybory postaci granej przez Waltza nie są motywowane żadną radykalną ideą abolicjonizmu, ale „zdrowym, oświeceniowym rozsądkiem”. Jeśli ostrożny i zdroworozsądkowy Waltz bierze jednak w końcu udział w ogólnej jatce, a nawet płaci cenę swego „radykalnego zaangażowania” z rewolwerem i obrzynem po stronie emancypacji, to wyłącznie dlatego, że nawet „oświeceniową prawicę” (dopóki w ogóle jeszcze jest „oświeceniowa”) do buntu przeciwko zastanemu światu popychają ewidentnie nie dające się już wytrzymać, stawiające tych ludzi pod ścianą, brutalność i „bestialstwo” (cyt. za Tomasz z Akwinu) reakcyjnych piewców niewolnictwa, właścicieli i użytkowników sielankowego prawicowego Candylandu (także figura z wzięta z filmu Django).

Dwaj bohaterowie filmu, zanim spotkają się ze swoim przeznaczeniem w Candylandzie, wędrują przez miasta i miasteczka amerykańskiego Południa na dwa lata przed wybuchem wojny secesyjnej, budząc bezgraniczne zdumienie, gdyż nikt tam jeszcze nigdy nie widział „murzyna na koniu”. Rafał Aleksander Ziemkiewicz również zachowuje się tak, jakby wychowywał się w mieście, gdzie nikt jeszcze nie widział ani murzyna na koniu, ani kobiety, która odważnie wywalczyła sobie pozycję równą pozycji mężczyzny. O cholera, przecież miasto, w którym RAZ się wychowywał, to Warszawa lat 80.! W dodatku on wychowywał się na warszawskiej polonistyce. To daje do myślenia, a nawet budzi niepokój. Czy naprawdę nikt w tym mieście nie widział jeszcze murzyna na koniu?

Ale wracając do Django, ciekawe jak Bronisław i Dawid Widsteinowie czują się z tym skrzydlatym słówkiem RAZ-a o „fobiach i lęku intelektualistki, zdaje się o korzeniach żydowskich”? Czy dalej będą potulnie odgrywali rolę „Śnieżynek” w osobistym Candylandzie Rafała Aleksandra Ziemkiewcza? „Śnieżynka” to inny ciekawy bohater filmu Tarantino. Wuj Tom, tyle że w wersji nieporównanie bardziej nieprzyjemnej, zupełnie nieźle zagrany przez Samuela L. Jacksona. Oczywiście tak jak „Śnieżynka” wiecznie osłaniał białego właściciela Candylandu przed „liberałami i lewakami”, także Wildsteinowie mogą bez końca bronić najbardziej nawet „judeosceptycznych” subotników RAZ-a, byle by tylko Ziemkiewicz po ich stronie walczył przeciwko „lewackim wrogom konserwatywnej tradycji i państwa Izrael”. Otóż ta koalicja, to być może największa życiowa pomyłka Bronisława i Dawida Wildsteinów. ABR nie jest wrogiem państwa Izrael. Ona tylko uważa, że po pierwsze, można krytykować błędy prawicowej polityki izraelskiej także z pozycji lojalnych wobec losu obywateli tego państwa. Moim zdaniem, szczególnie z tej pozycji trzeba błędy prawicowej polityki izraelskiej krytykować. A po drugie, ABR walczy o prawo do akceptowania także innych aspektów żydowskiej tradycji, znienawidzonych przez cały prawicowy Candyland i z niego przepędzanych. Walczy o prawo do akceptacji tradycji diaspory z jej żarliwym nieraz uniwersalizmem, sympatią dla nowoczesności i emancypacji, a nawet z jej przygodami asymilacyjnymi. Jeśli ktoś woli Spinozę od Netanjahu, Adorno od Netanjahu, a nawet śp. Icchaka Rabina od Netanjahu, naprawdę nie znaczy to, że jest antysemitą.

Z kolei Rafał Aleksander Ziemkiewicz nigdy nie zaakceptował Żydów, na przykład ich równoprawnej obecności w polskiej kulturze czy w polskim życiu ekonomicznym. Zarówno jemu, jak też sporej części narodowej polskiej prawicy spodobało się jedynie żydowskie zdziczenie, które wykorzystują jako alibi dla zdziczenia własnego. W Izraelu, państwie przecież frontowym, takie zdziczenie musiało się pojawić, skoro pojawiło się w Polsce, w Rosji, w Niemczech, w Ameryce i wśród Palestyńczyków. Zdziczenie jest nieuchronnym cieniem każdej wojny, nawet każdej polityki. Rzecz tylko w tym, czy to zdziczenie jest dla nas problemem, z którym próbujemy sobie poradzić, czy przeciwnie, staje się przedmiotem naszej fascynacji.

Dla bohatera granego przez Christopha Waltza zdziczenie prawicowego Candylandu stało się problemem, co zaprowadziło go na pozycje krwawego zaangażowania po stronie emancypacji. Dla prawicowych właścicieli Candylandu – których „brutalnej męskiej siły” bali się czarni niewolnicy i białe kobiety – zdziczenie stało się obiektem nieskrępowanej fascynacji.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij