Najpierw Europejski Bank Centralny zasypał kasą kolesi próbujących (z sukcesem, jak do tej pory) spekulować na obligacjach hiszpańskich i włoskich, a także Krzysztofa Rybińskiego, który nieudolnie jak do tej pory (założony przez niego fundusz inwestycyjny Eurogeddon wciąż przynosi straty) próbuje spekulować na wizjach rozpadu strefy euro. Zasypać kasą Rybińskiego, czy to już terroryzm? – pytanie otwarte do braci Karnowskich. Interwencja EBC (a nawet sama już jej zapowiedź) zbiła rentowność obligacji hiszpańskich i włoskich, dzięki czemu trochę więcej pieniędzy zostanie w hiszpańskim i włoskim budżecie.
Zaraz potem Bernanke zasypał Amerykanów dolarami (40 miliardów miesięcznie albo i więcej w nieskończoność albo aż się rynek pracy w USA podniesie). Czyli w tym sezonie wszyscy jesteśmy keynesistami i krugmanowcami (to od Paula Krugmana z jego lewicową-jak-na-współczesnego-ekonomistę koncepcją pierwszeństwa wzrostu produkcji, zatrudnienia i PKB przed duszeniem inflacji). O ile jednak pieniądze za czasów archaicznego i nowoczesnego zarazem New Dealu finansowały roboty publiczne ożywiając rynek pracy, o tyle pieniądze dzisiejszych keynesistów i krugmanowców trafiają do banków i innych instytucji finansowych, co sprawia, że pierwszą reakcją na tsunami częściowo pustego, ale mimo to jakoś działającego na rynki pieniądza jest informacja, że „inwestorzy instytucjonalni porzucą spekulacje na rynku obligacji, kierując się ku bardziej ryzykownym aktywom” (to informacja ogłoszona przez tych samych inwestorów instytucjonalnych, którzy nie ukrywają, że ruszą ku tym bardziej ryzykownym aktywom z pieniędzmi EBC i Rezerwy Federalnej po kieszeniach). Na wieść o kolejnym tsunami pieniądza rześko skoczyły też w górę ceny ropy naftowej i innych kluczowych surowców, co produkcję, gospodarkę i rynek pracy będzie dusić bardziej.
Zatem potrzeba jeszcze silnej władzy politycznej, która inwestorów instytucjonalnych chwyci lekko za mordę (regulacja lub likwidacja niektórych operacji giełdowych, rozdzielenie bankowości komercyjnej i inwestycyjnej, podatek Tobina itp. rzeczy, których Cameron londyńskiemu City, a nawet Obama nowojorskiemu Wall Street nigdy nie zrobią, a Niemcy i Francuzi na kontynencie swoim inwestorom instytucjonalnym być może). Trzeba silnej władzy politycznej zdolnej do regulowania kapitalizmu, który ta władza jak do tej pory tak szczodrze zaopatruje w pieniądze.
Bitwa może wygrana, ale wojna dopiero na etapie strzałów w Sarajewie.
Drugie, równie apokaliptyczne wydarzenie mijającego tygodnia to kolejna odsłona „zemsty Boga”, tym razem Boga islamu, ale to żadna różnica, bo wszyscy Bogowie mszczą się identycznie. Jedna rzecz to prowokowanie wiernych w celach wciąż nie do końca znanych przez kogoś, kto jest zawodowym złodziejem tożsamości, więc jego własna tożsamość wciąż jest poddawana w wątpliwość (czy złodzieje tożsamości byliby w stanie tworzyć „tożsamościowe media” – pytanie otwarte do Pawła Lisickiego, twórcy terminu „medium tożsamościowe”). Innymi słowy, czym innym jest strategia czasu realnego zatytułowana: „Jak wywołać wojnę na Bliskim i Środkowym Wschodzie jeszcze przed wyborami prezydenckimi w USA?”, a czym innym „zemsta Boga”. Jeśli dzisiaj będziemy solidaryzować się z ludźmi, którzy zabijają innych ludzi w imię Boga, którego wyznają, to jutro także chrześcijanie – przez czystą zawiść – wrócą do wysadzania albo podpalania kin, w których będzie się próbowało wyświetlać Żywot Briana albo Ostatnie kuszenie Chrystusa (tak jak to już parę razy to w przeszłości robili).
Nie to, żeby Niewinność muzułmanów przypominała tamte filmy, jeśli chodzi o poziom artystyczny lub choćby o funkcję, ale o ile nie jest łatwo potępić kogoś, kto decyduje się na własne męczeństwo w imię Boga, którego wyznaje, o tyle każdy, kto w imię tego zabija innego człowieka (i każdy, kto tak czynił przez całą historię wszystkich religii), w istocie nie wyznaje (i nigdy nie wyznawał) żadnego Boga, ale wali (walił) głową w ziemię przed podławym idolem własnego resentymentu umazanym krwią i ekskrementami. Strzeżmy się prowokatorów udających sekularystów albo mniejszości religijne, jednak dla ludzi mordujących innych ludzi, żeby oddać w ten sposób cześć swojemu Bogu, nie szukajmy żadnego wytłumaczenia. Niech tutaj – proszę – wyznaczona zostanie granica wszelkiego poczciwego i potrzebnego nam wszystkim, byłym kolonizatorom (bo czyż wszyscy nie jesteśmy brytyjskimi kolonizatorami, ziomale Jaremy Wiśniowieckiego?), multikulturalizmu.