Znany lider zbiera ludzi, oferuje nowość, mówi, że „będziemy inni niż wszyscy dotychczas”, a potem? Ruch Palikota strawił własny ogień, Nowoczesna szoruje brzuchem po dnie sondaży, a Kukiz jest na granicy progu wyborczego.
Wiosna wystartowała z wysokimi wynikami w sondażach. Teraz sytuacja się zmienia, komentatorzy mówią o „zadyszce”, ale nadal wszystko wskazuje na to, że partia przekroczy próg wyborczy. Ma zatem szansę zostać „partią 10 procent”, jakich kilka widzieliśmy już w ostatnich latach. Nowe, świeże ugrupowania, startujące z opowieścią o reprezentacji niereprezentowanych i wykraczające poza główny, biegunowy podział polityczny, mają być w parlamencie głosem tych, którzy dotąd głosu nie mieli.
Ruch Palikota był taką właśnie partią. Założony przez polityka opatrzonego już w mediach, trochę kontrowersyjnego, ale zdolnego stworzyć nową siłę polityczną o świeżym wizerunku i zebrać zespół ludzi. Na kongres Ruchu Poparcia Palikota w 2010 roku przyszło kilka tysięcy ludzi. W wyborach w roku 2011, już jako Ruch Palikota, formacja ta dostała 10 procent głosów i weszła do Sejmu. Jej siłą był właśnie efekt nowości. Choć bowiem Palikot był w polityce już od lat, to jednak mówił w niej to, czego inni nie mówili, bo nie wypadało. Taka rola przypadła mu jeszcze jako działaczowi PO – niegrzeczny, ale przyciągający uwagę. Byliśmy tuż po katastrofie smoleńskiej, która spolaryzowała scenę polityczną. Ruch Palikota dawał głos radykalnym przeciwnikom religii smoleńskiej, ale poza nimi Palikot zaprosił na listy osoby, które wcześniej z polityką związane nie były bądź działały w jej okolicach. Dla lewicy wejście do Sejmu Wandy Nowickiej, Anny Grodzkiej czy Roberta Biedronia było istotnym przełomem.
czytaj także
Pamiętam wypowiedzi związanego z Palikotem Roberta Leszczyńskiego, który w jednym z wywiadów odpowiadał wtedy na pytanie, dlaczego partia spotyka się w klubach, a nie biurach poselskich: „Bo biura poselskie są nudne. Nikt tam nie chce chodzić, nikt nie wie, jak się zachować, a tu wszyscy przychodzą jak do siebie. Klub jest przestrzenią publiczną. Co tydzień w całej Polsce do klubów przychodzi pół miliona ludzi i właśnie w tym chcemy uczestniczyć. Chcemy tworzyć raczej świetlice kulturalne niż nudne agitki polityczne”. Nowość to jednak wystarczająco dużo, żeby do Sejmu wejść, ale za mało, żeby się w nim utrzymać.
Partie jednej kadencji
W obecnej kadencji mamy kolejną, umownie rzecz biorąc, „partię 10 procent”, czyli Nowoczesną, popartą przez około 8 procent głosujących. Na jej kongres na Torwar, znowu, przyszło w 2015 roku kilka tysięcy ludzi. I tak samo jak poprzednio partia założona była przez faceta, który był wcześniej znany. I również on dodał początkowo swoje nazwisko do nazwy ruchu politycznego. Co odróżniło tę partię od Ruchu Palikota, to dodanie do nowości elementu profesjonalizmu oraz wyrazistego programu gospodarczego.
czytaj także
Profesjonalizm Nowoczesnej to była kolejna nowość na jeszcze nowsze czasy. Podobnie jak wcześniej Palikot Petru zaprosił do partii osoby z większym i mniejszym doświadczeniem politycznym, choć raczej mniejszym. Kilkoro z nich zaistniało na scenie politycznej ostatnich lat. Nowość i profesjonalizm nie wystarczyły jednak, żeby partię utrzymać. Historia się powtarza – Nowoczesna szoruje brzuchem po dnie sondaży, a wejście do Koalicji Obywatelskiej, a teraz Europejskiej, to raczej finał jej krótkiego żywota.
Inną siłą polityczną, choć nie partią, a komitetem wyborczym, który w 2015 roku dostał swoje blisko 10 procent, był Kukiz’15.
czytaj także
Ta sama historia: znany lider zbiera ludzi, oferuje nowość, mówi, że „będziemy inni niż wszyscy dotychczas”. Wchodzą do Sejmu, a dziś są na granicy progu wyborczego. O ile Palikota programowo wyróżniał antyklerykalizm, Nowoczesną… nowoczesność właśnie i profeska, o tyle Kukiz dużo mówił o oddaniu głosu obywatelom (choć chciał to uczynić przez referenda i jednomandatowe okręgi wyborcze, z których pierwsze łatwo zamieniają się w plebiscyt, drugie zaś wielu obywatelom ten głos odbierają).
Jak zachować wdzięk na dłużej
Robert Biedroń powtórzył w jakimś sensie tę drogę. Był wcześniej w polityce, jest rozpoznawalny, przyciąga ludzi – z większym i często mniejszym doświadczeniem politycznym, a potem zakłada partię. Tak, jest nowość, jest i profesjonalizm – jego lutowa konwencja bardzo przypominała kongres partii Petru. Programowo wyróżnia Wiosnę progresywność. Ale jak uczy historia, każda „partia 10 procent” musi dodać do swojego menu coś oryginalnego. Już nie wystarczy założenie nowej partii, jak zrobił to Palikot. Nie wystarczy opakowanie jej w profesjonalny kubraczek, jak to zrobił Petru. Potrzeba – żeby do Sejmu w ogóle wejść i żeby tą „partią 10 proc.” na dłużej zostać – dodać jakiś błysk, coś świeżego.
Biedroń proponuje partycypację. Jeśli ma być realna, to musi być robiona dobrze
czytaj także
Świeżość trudno wymyślić czy zaprojektować, ale akurat Robert Biedroń jest politykiem bardzo utalentowanym i odważnym. Na tym dotąd budował swoją pozycję. Teraz po te pokłady talentu on i jego współpracownicy muszą sięgnąć, jeśli chcą być czymś więcej niż ciekawostką sezonu.
Mam wrażenie, że wcześniej nowe partie były traktowane z większym pobłażaniem. Nie oczekiwano od nich wiele, były ciekawostką wyborczą – i dobrze to wykorzystywały. Przede wszystkim zaś były uważane za naturalnego sojusznika przez samą PO, za potencjalną „przystawkę”, która tylko mówi głośniej lub wyraziściej to, czego wielu polityków Platformy wypowiedzieć się boi. Dziś scena polityczna jest spolaryzowana, Biedroń zbyt autonomiczny, a nowości się już tak opatrzyły, że Wiosna, od kiedy tylko wystartowała, nie może liczyć na taryfę ulgową. Wygląda na to, że partia się tego do końca nie spodziewała. I niestety to powoduje, że jej ludzie potrafią się głupio pogubić: Biedroń się irytuje na dziennikarzy, którzy zadają trudne pytania, a Sylwia Spurek daje się przyłapać na nieznajomości szczegółów programu partii. To spina ich jeszcze bardziej, w efekcie spontaniczny wdzięk, jaki dotąd mieli, gdzieś ulatuje. A na to Wiosna nie może sobie pozwolić, jeśli chce się liczyć na scenie politycznej.
czytaj także
Być może partia powinna wywieźć Biedronia i dwanaście pozostałych „jedynek” na pięciodniową unitarkę w Bieszczadach, gdzie kapral-sadysta przeczołga ich po połoninie, egzekwując permanentny uśmiech i spokój zen? Bo przecież taka próba to i tak nic w porównaniu ze stresem kolejnych tygodni kampanii.
**
Jeśli Wiośnie uda się wejść do Sejmu, partia stanie przed wyzwaniem przetrwania w nim i utrzymania się w nim na lata. A to akurat „partiom 10 proc.” idzie wyjątkowo słabo. Wszystkie wykładają się na zadaniu budowy silnych struktur i „postawienia partii” jako instytucji, która może przetrwać gorszy dzień swego lidera.
Gdula: Polskiej rodziny bronią Biedroń z Scheuring-Wielgus, a nie Kaczyński
czytaj także
Wiosna ma według mnie świadomość, że to zadanie stoi przed nimi. Robert Biedroń był posłem wybranym z list Ruchu Palikota, a Joanna Scheuring-Wielgus jest posłanką wybraną z list Nowoczesnej. Oboje dziś startują do PE ze wspólnej listy Wiosny w okręgu warszawskim. Oboje widzieli doskonale, co ich byłe formacje rozwalało i – miejmy nadzieję – wyciągną z tej wiedzy wnioski.
Scenie politycznej dobrze robi, jak pojawiają się na niej nowi aktorzy. Nowym aktorom dobrze robi, jeśli umieją się uczyć na błędach poprzedników i wyciągać z nich wnioski. Wiosna – po dobrym debiucie – musi się teraz zmierzyć z tym zadaniem.