Czemu PO postanowiła przerwać protest?
Opozycja postanowiła zaszachować Kaczyńskiego. W grudniu prezes PiS mówił w jednym z wywiadów, że dobrze by było, gdybyśmy mieli w Polsce zjednoczoną opozycję i wiedzieli, kto jest jej liderem – wtedy Kaczyński wiedziałby, z kim gadać. A nawet mógłby takiemu liderowi dać jakąś oficjalną funkcję „prezesa opozycji” . Opozycja postanowiła jednak, że nie będzie tańczyć, jak jej Kaczyński zagra i się nie zjednoczy. Ba, na złość Prezesowi się pokłóci.
Co prawda, 16 grudnia, po zawieszeniu posła Michała Szczerby Platforma Obywatelska i Nowoczesna razem zablokowały mównicę sejmową, a potem wspólnie protestowały przeciwko warunkom głosowania ustawy budżetowej w Sali Kolumnowej. Teraz jednak postanowiły iść każda swoją drogą.
PO jeszcze w środę konsekwentnie trwała przy proteście w sali plenarnej i konsekwentnie trzymała się wersji, że budżet przegłosowano nielegalnie, że w związku z tym nie będą nad nim głosować senatorowie PO (wyjęli w trakcie głosowania swoje karty) i nie zaprzestaną protestu. W czwartek zmienili zdanie i protest „zawiesili”.
Ryszard Petru najwyraźniej szukał „trzeciej drogi”, tzn. ani protest, ani ustępstwo PiS-owi. Najpierw proponował, żeby senatorowie PiS wprowadzili w Senacie poprawki opozycji do budżetu, co jednak by ten budżet legitymizowało jako uchwalony legalnie. Potem chciał rozmawiać z liderami PO i PSL na temat wniosku o skrócenie kadencji Sejmu. Przy obecnej rozsypce opozycji to byłby kolejny, po „fakturach Kijowskiego” i „wakacjach na Maderze”, prezent dla prezesa.
„Zawiesiliśmy ten protest, ale to nie jest koniec. – mówi Grzegorz Schetyna. – Jeżeli będzie łamanie demokracji parlamentarnej, prawa, konstytucji, to wrócimy z tym protestem. Byliśmy tutaj przez 27 dni i bardzo wyraźnie mówimy: nie dla łamania demokracji, nie dla łamania praworządności”. Ale w kwestii legalności budżetu i praworządności nic się podczas tych ultrakrótkich obrad sejmu w środę i czwartek nie zmieniło. Czemu więc PO postanowiła przerwać protest?
Ryszard Petru wpadł z kolei na pomysł złożenia wniosku do Trybunału Konstytucyjnego o zbadanie, czy przyjęcie ustawy budżetowej było legalne. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Trybunał jest obecnie w rękach PiS, a na jego kompetencje w sprawie legalności budżetu wskazywała „kompromisowa” uchwała zaproponowana przez… marszałka Kuchcińskiego, której Nowoczesna ze zrozumiałych skądinąd powodów nie chciała poprzeć.
Na koniec (?) całej historii PO ogłasza, że składa wniosek o odwołanie marszałka Kuchcińskiego, „bo to on doprowadził do tego konfliktu”.
Ze wstydem muszę przyznać, że niedawno powiedziałam w porannej audycji w Tok FM, że jeśli chodzi o prognozy na rok 2017, to czeka nas los „wariatów ze wschodu”. Zawstydziłam się o tyle, że to niesprawiedliwe, by ciągle stygmatyzować wschód. Ale zostawiając na boku mniej czy bardziej poprawne politycznie metafory, stan parlamentu nie budzi optymizmu.
czytaj także
Plan Kaczyńskiego na zjednoczenie opozycji oczywiście miał swoje drugie dno. Jak się powie, że „gadamy tylko z najsilniejszym” grupie walczących o pozycję lidera facetów, to wiadomo, że się zaraz pokłócą. A może któryś zwariuje? Można odnieść wrażenie, że doszło do jednego i drugiego.
PO i Nowoczesna to nie moja polityczna bajka, ale szczerze im kibicowałam w tym proteście, bo był wymierzony w bardzo konkretne nadużycie partii rządzącej i wywodzącego się z jej szeregów marszałka „Dziękuję. Nie widzę. To znaczy wszystko jedno, czy widzę, czy nie widzę” Kuchcińskiego. Głosowanie w sali, do której nie może wejść cała opozycja, utrudnianie tym, którzy na salę się przedarli zabrania głosu i składania wniosków – to tylko niektóre problemy. Wciąż nie wiadomo, czy na sali było kworum, za to znamy nagrania pokazujące, jak posłowie podpisują się na liście obecności po zakończeniu obrad.
czytaj także
Mamy więc budżet uchwalony z naruszeniem regulaminu Sejmu i państwo w takim stanie, kiedy nie sposób tego naruszenia prawomocnie zweryfikować. Trudno dziś powiedzieć, jakiego typu protest i z czyim udziałem będzie w stanie postawić rządzącej partii granice. Być może – po prostu – protest w sprawach konkretnych, ważnych dla tych wszystkich ludzi, których pod Sejmem nie było, a często o kryzysie sejmowym w ogóle nie słyszeli. Sprawach począwszy od zagrożenia smogowego przez likwidację prowincjonalnych uczelni po nieunikniony już za chwilę chaos w oświacie. Może części obywateli opozycja wyda się wówczas do czegoś potrzebna.