Przykład Hope Hicks jest bez precedensu – jeszcze żadna osoba bez doświadczenia politycznego nie pracowała na tak ważnym stanowisku w Białym Domu, chyba że policzymy tu Ivankę, jej męża oraz… samego Trumpa.
Hope Hicks wygląda jak typowa amerykańska dziewczyna: długie brązowe włosy, zielone oczy i przyjazny uśmiech. Wychowała się w Connecticut, w szkole brała udział w sportach drużynowych (a jakże), a po licencjacie rozpoczęła pracę w jednej z firm PR w Nowym Jorku. Tam właśnie znalazła ją Ivanka Trump, która była jedną z ważnych klientek firmy.
W owym czasie Ivanka próbowała rozkręcić swoją ciuchową kolekcję i Hope zaczęła jej pomagać w kampanii, udzielając się również jako modelka dla Ivanka Trump Collection. Wiadomo, w Wieży Trumpa prędzej czy później wpadnie się na smoka; podobno Donald polubił Hope od razu, widząc w niej potencjał. Od sierpnia 2014 roku Hicks zaczęła na stałe pracować dla organizacji Trumpa, dla Donalda osobiście od października tego samego roku. Trzy miesiące później (styczeń 2015) została wezwana do jego biura, gdzie dowiedziała się, że jej szef zamierza startować w wyborach prezydenckich, a ona, 26-letnia Hope (od 2008 zarejestrowana jako republikanka, ale bez żadnego politycznego doświadczenia), będzie sekretarką prasową kampanii. Tego samego dnia Hicks poznała swojego przyszłego chłopaka, Coreya Lewandowskiego (Nie wiem, czy pamiętacie typa – przez jakiś czas był managerem kampanii prezydenckiej Trumpa; zasłynął z szarpania jednego z reporterów na Florydzie, potem go wylali).
Hope miała być sekretarką prasową na krótko, ale ulegając perswazjom świeżo wybranego prezydenta, w końcu przeniosła się do Waszyngtonu. Była jedną z tych osób, która trwała niewzruszenie u boku Trumpa, gdy leciały głowy Seana Spicera, Rience’a Priebusa czy Anthony’ego Scaramucci. Prasa generalnie dawała jej spokój, być może to przejaw seksizmu, ale chyba nikt nie traktował jej poważnie. Była postrzegana jako „niania” Trumpa, ktoś, kto może go spacyfikować w trudnych chwilach i podać mu ulubiony kocyk. Koniec końców, Hope została piątą (!) w tej młodej jeszcze administracji dyrektorką ds. komunikacji prezydenta, osobą, przez którą reporterzy kontaktowali się z Donaldem i której Trump dyktował swoje legendarne już tweety.
Ameryka leci na autopilocie [o książce „Fire and Fury” Michaela Wolffa]
czytaj także
Przykład Hope Hicks jest bez precedensu – jeszcze żadna osoba bez doświadczenia politycznego nie pracowała na tak ważnym stanowisku w Białym Domu, chyba że policzymy tu Ivankę, jej męża oraz… samego Trumpa.
Hope była bardzo nietypową szefową od komunikacji, bo zwykle ukrywała się w cieniu. Nie udziela wywiadów, nie przemawia publicznie i, według samego Trumpa, jest nieśmiała. Usłyszeliśmy o niej więcej dopiero w lipcu 2017 roku, gdy media wzięły się za spotkanie Kushnera z Rosjanami w Wieży Trumpa w czerwcu 2016 roku. Odpowiedź na te zarzuty Trump miał pisać razem z Hope na pokładzie Air Force One, gdzie wspólnie uzgodnili, że powie się, że rozmowa dotyczyła adopcji (odpowiedzią Rosji na amerykańskie sankcje był zakaz adopcji rosyjskich dzieci przez amerykańskich rodziców). Sprawa przycichła, ale nie sądzę żeby umknęła uwadze Roberta Muellera, który prowadzi dochodzenie w sprawie Trumpa i Rosji.
Parę tygodni temu nazwisko Hicks znowu wróciło na pierwsze strony gazet, gdy jej kolejny chłopak, pracujący w Białym Domu Rob Porter, wyleciał za przemoc w rodzinie. Dwie byłe żony Portera oskarżyły go o przemoc (jest nawet fotografia ze śliwką pod okiem), mimo to Trump i szef jego sztabu John Kelly próbowali całą sprawę zagłuszyć, choć od początku wiedzieli o niechlubnej przeszłości Portera. Hicks także miała brać udział w kamuflowaniu całej sprawy, no ale czego się nie robi dla swojego partnera.
28 lutego Hicks przez dziewięć godzin składała zeznania przed komisją w Izbie Reprezentantów prowadzącą śledztwo w sprawie ewentualnych powiązań rosyjskiego rządu z kampanią Trumpa. Hope zeznała, że zdarza jej się uciekać do „białych kłamstw”, żeby bronić prezydenta. Jednocześnie zaprzeczyła, że wie coś na temat „koluzji” między Rosją a ludźmi Trumpa. Dzień później zrezygnowała z pracy.
czytaj także
Wieść gminna niesie, że Hope planowała zakończyć swoją karierę w Białym Domu od wielu miesięcy. Mimo to Trump jest wściekły i niektórzy mówią, że groźne dla Europy i Kanady deklarowane taryfy na aluminium i stal są skutkiem tego złego humoru.
Tymczasem Hope wyraziła swoją wdzięczność dla szefa i zapewniła, że da mu kilka tygodni na znalezienie zastępstwa. Nie wiemy, co Hicks zamierza zrobić ze sobą dalej, ale jest jasne, że nawet jej legendarna „zgodność” i „lojalność” ma granice. Wypaliła się dziewczyna, należą się jej wakacje.
Saturday Night Live nie byłoby sobą, gdyby nie pożegnało Hicks z wykopem. Polecam waszej uwadze przezabawny skecz, który oczywiście przejaskrawia słodką naiwność Hope. To kara ze strony liberalnej Ameryki za oportunizm i opowiedzenie się „po złej stronie historii”, nawet jeśli robi się to z uroczym, nieśmiałym uśmiechem.
W Białym Domu coraz większe pustki. Ciszę wypełnia podkręcony na pełną głośność kanał Fox News, przed którym Donald Trump siedzi w szlafroku, samotny, z cheesburgerem w dłoni.