Agata Popęda

Ed Snowden, chłopak z sąsiedztwa

Czy hollywoodzki epos i głos Petera Gabriela, który napisał hymn na cześć amerykańskiego sygnalisty, jest w stanie ocalić Snowdena?

Dyskusja nad winą Edwarda Snowdena i warunkami jego ewentualnego powrotu do domu nie przestaje się toczyć i mimo że nie zawsze widać ją na pierwszych stronach gazet, uparcie na nie powraca.

Dwa lata temu mierzyliśmy „społeczną temperaturę” za pomocą znakomitego dokumentu Laury Poitras Citizenfour, ale ponieważ zblendowaną wersję trawi się znacznie łatwiej, przyszedł czas na produkcję Olivera Stone’a, czyli na tzw. film bohaterski, bo innych Stone nie robi. Czy hollywoodzki epos i głos Petera Gabriela, który napisał hymn na cześć amerykańskiego sygnalisty, jest w stanie ocalić Snowdena?

Wraz z premierą filmu ACLU (Amerykański Związek Wolności Obywatelskich) i Amnesty International wzmogły wysiłki i apele do prezydenta Obamy, domagając się ułaskawienia Snowdena – ostatni dzwonek, wiedzą, że z Hilary nic nie wycisną. W odpowiedzi Komitet do spraw Wywiadu przy Izbie Reprezentantów natychmiast wystosował kontrpetycję, wzywając Obamę, aby nie ulegał podszeptom zdrajców. Tę samą linię myślenia proponują bardziej konserwatywne media:„New York Post”,„Slate” czy „The Observer”, który notabene należy do zięcia Trumpa, Jareda Kushnera.

Choć sam Trump jest zdania, że Snowdena należy zabić, czasopisma, które jako pierwsze opublikowały kontrowersyjne dane na temat NSA, stanęły murem za swoim źródłem: „New York Times”, „The Guardian”, „Intercept”… No właśnie, niestety w tej grupie zabrakło czwartego gracza – redakcja „Washington Post”, który dzięki rewelacjom Snowdena dostał Pulitzera (za służbę publiczną w ochronie prywatności!), popełniła haniebny tekst, opowiadając się przeciw ułaskawieniu.

Nic dziwnego, że film – w zależności od politycznej afiliacji – dostaje mieszane recenzje. Obiektywizm chyba nie jest tu możliwy, zwłaszcza że – i być może to mówi coś o jakości filmu jako produktu – ładunek emocjonalny podany jest w bezpiecznie konwencjonalnej, może nawet staroświeckiej formie. Apple Pie and Chevrolet – klasyczna Ameryka Supermena i Batmana, ta sama, która niegdyś wysłała amerykańskich kosmonautów na księżyc. Nieśmiertelna formuła, która nie może zawieść – młody mężczyzna, który pragnie służyć swojej ojczyźnie (kadeci biegający po śniegu w blasku wschodzącego słońca), genialne dziecko w poszukiwaniu autorytetu (kolonialne polowanie z mentorem na ptactwo nad brzegami, jak sądzę, Potomaku), kochanek próbujący chronić swoją nieco naiwną kochankę przed trudną wiedzą o złym świecie (światło igrające w jej lekko wijących się włosach…).

Mamy więc wszystko: konflikt moralny, trudną miłość, katharsis – czy można chcieć więcej?

Być może takiego Snowdena Ameryka będzie umiała przełknąć. A więc nie anarchia, Anonymous, bernie-or-bust i rewolucja w sieci, ale klasyka gatunku – spokój w okularach, abstynencja od alkoholu, proste życie, wierność jednej kobiecie. Amerykański sen, do którego nawet baby boomers w Kongresie i w CIA nie będą mogli się doczepić.

Dopiero w ostatniej scenie, gdy przestajemy chrupać popcorn, nagle przypominamy sobie, że chodzi tu o prawdziwą osobę i jej przyszłość. Sympatyczna twarz Josepha Gordona-Levitta znika i oglądamy wywiad z samym Snowdenem, który jeszcze raz wyjaśnia swoje motywacje. Od początku zdawał sobie sprawę, jak to będzie. Nie żałuje. Nie zrobił tego dla siebie – życie i kariera, którą zostawił za sobą, były stosunkowo obiecujące. Dlaczego jest w Rosji? „Być może należałoby o to zapytać Departament Stanu”. (Muszę przyznać, że zaintrygowało mnie to zdanie z podwójnym dnem). Co z informacjami niemającymi nic wspólnego z polityką prywatności, których wyciek zaszkodził operacjom amerykańskiego wywiadu w Pakistanie albo w Iranie? No cóż, jak potwierdza Glenn Greenwald, Snowden powierzył dziennikarzom (hello, „Washington Post”) zadanie etycznego przefiltrowania informacji i decyzję co do tego, o czym powinni dowiedzieć się ich czytelnicy.

Jednak najistotniejszym elementem do dyskusji, który podnosi zarówno film, jak i sprawa Snowdena w ogóle, jest kwestia ewentualnej modyfikacji Ustawy o Szpiegostwie (The Espionage Act), która wciąż nie pozwala uchwycić różnicy między sygnalistami a szpiegami. Może mieć to druzgocące konsekwencje – już w przypadku administracji Clinton, a co dopiero w administracji Trumpa?!

Film jest relatywnie wolny od partyjnych komentarzy – pomijając kilka pocztówek ze słodko-gorzkiego romansu Ameryki z Obamą. Dopiero napisy końcowe przywołują wypowiedzi poszczególnych kandydatów (jeszcze w fazie prawyborów 2016 roku) na temat Snowdena.

W dniu, w którym to piszę (wtorek, 20 września 2016), „Washington Post” zreflektował się, że pojechał za ostro i opublikował kolejny artykuł – Margaret Sullivan usprawiedliwia się, że redakcja (autorzy poprzedniego tekstu) to nie to samo co dział wiadomości. Hmm. Jeśli już nawet poniewierający się po metrze szmatławiec „USA Today” jest za amnestią… Może to dobry znak. Może film Olivera Stone’a stanie się kasowym hitem w stylu Uwolnić orkę. Czego zresztą gorąco Snowdenowi życzę.

Krytyka-Polityczna-33-Ameryka-w-konserwie

 

**Dziennik Opinii nr 265/2016 (1465)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Popęda
Agata Popęda
Korespondentka Krytyki Politycznej w USA
Dziennikarka i kulturoznawczyni, korespondentka Krytyki Politycznej w USA.
Zamknij