Michał Sutowski

Zagwozdka po raporcie Chilcota (do wyobrażonego hejtera NATO)

Tony Blair to świnia i hipokryta, podobnie jak George W. Bush. Ale to ciągle nie powód do lewicowej satysfakcji.

„To nie jest dobry moment”. „Teraz nie pora, żeby o tym mówić”.

To argumenty często śliskie i łatwe.

Śliskie jak retoryczne pytanie „komu to służy?”, łatwe jak łatka „pożytecznego idioty”, który swoją krytyką (nawet jeśli subiektywnie słuszną) mimowolnie (i obiektywnie) sprzyja własnemu wrogowi.

I nie, w tym miejscu nie pojawi się żadne „niemniej jednak”.

Nie zamierzam nikogo wzywać do bagatelizowania raportu sir Johna Chilcota, który masakruje Tony’ego Blaira za motywacje, mechanizm decyzyjny i za treść uzasadnienia brytyjskiego udziału w inwazji na Irak w 2003 roku. Po prostu warto się chwilę zastanowić nad tym, do czego zechcemy wniosków z tego raportu użyć – także w kontekście nadchodzącego szczytu NATO i dyskusji na temat nowych zadań Sojuszu, a przede wszystkim militarnych zagrożeń w naszym regionie.

Jaka piękna katastrofa

Nie ma wątpliwości, że zachodni, a tak naprawdę anglosaski establishment, do spółki z tym wschodnioeuropejskim, w 2003 roku pojechały na Bliski Wschód na wojnę, która zwyczajnie nie mogła zrealizować zadekretowanych celów. Przyniosła za to katastrofalne skutki.

Pojechaliśmy na wojnę, która nie mogła powstrzymać Husajna przed użyciem broni masowego rażenia, gdyż ten w momencie inwazji jej po prostu nie miał; nie mogła zaprowadzić na Bliskim Wschodzie pokoju, gdyż amerykańskiej administracji nie starczyło wyobraźni nawet na cywilizowaną okupację, o odbudowie demokracji nawet nie mówiąc. Liczba ofiar cywilnych w Iraku po Saddamie wielokrotnie przekroczyła liczbę ofiar cywilnych za Saddama. Wreszcie, w wyniku tej niesławnej, zachodniej „interwencji” fundamentalizm islamski wzmógł się, a nie osłabił, czego najnowszym świadectwem jest szalejący głównie na irackich gruzach Daesh (aka Państwo Islamskie).

USA wyrzuciły w bliskowschodni piach horrendalne sumy pieniędzy, co w książce Wojna za trzy biliony dolarów świetnie podsumowali Joseph Stiglitz i Linda Bilmes. Mimo tego najważniejszy z „realnopolitycznych” celów irackiej wojny, czyli bezpieczeństwo energetyczne Stanów Zjednoczonych, zapewniła i tak dopiero rewolucja łupkowa do spółki z zielonymi technologiami, a nie najazd na państwo Husajna.

Marne to pocieszenie, że przynajmniej na kilka lat terroryści skupili swą morderczą działalność w regionie innym niż nasz. Bo łatwo zapominamy, że w wyniku zamachów terrorystycznych radykałowie zabili w Europie kilkaset osób, a tymczasem „u siebie”, w tym samym dokładnie okresie, jakieś kilkadziesiąt tysięcy.

Pamiętając o tym wszystkim, używajmy jednak raportu Chilcota – zwłaszcza my, na lewicy – z głową. Jako źródła wiedzy: o przyczynach niektórych naszych problemów, o skurwieniu i korupcji naszych elit, o potrzebie przejrzystości w życiu publicznym.

Byle nie po to, żeby pielęgnować w sobie naiwne, nazbyt często ujawniające się przekonanie, że czego Zachód się nie dotknie, to spieprzy, bo tak naprawdę liczy się dla niego kasa i pogarda dla narodów różnych kultur.

Albo NATO, albo wiadomo kto

Sojusz Północnoatlantycki może i był kiedyś monolitem, spajanym przez wspólne ideologie (mam na myśli kapitalizm i antykomunizm, bo już z demokracją w Portugalii, Grecji czy Turcji w różnych czasach bywało… różnie), strach przed potęgą i wpływem wspólnego wroga (wiadomo kogo) oraz przez niekwestionowany parasol bezpieczeństwa USA, największego mocarstwa, które w polityczno-militarnej jedności Zachodu widziało swój egzystencjalny interes. To samo dotyczy zresztą całego „Zachodu”, którego w latach 60. czy 70. nikt jeszcze nie pisał w cudzysłowie.

Dziś pisze tak, kto tylko chce.

Kraje NATO i UE dzieli bardzo wiele: wyobraźnia geopolityczna, interesy elit poszczególnych państw, dominujące orientacje ideologiczne, a wzajemna solidarność nie jest niczym oczywistym. Cały nasz dotychczasowy świat jest w fazie wielkiej przebudowy i wielkiego przemyślenia, niewykluczone też, że wielkiego rozkładu.

Pora zrozumieć, że NATO nie jest wielkim Lewiatanem, na którym ciążą zbrodnie wszystkich jego członków od 1949 roku: od zamachów stanu za jego granicami do zamachów stanu we własnych granicach. Niejedne interesy i priorytety, w imię których te zbrodnie popełniono, dawno się zdezaktualizowały. NATO nie jest też narzędziem imperialnych interesów jednego państwa, bo Stany Zjednoczone same dziś nie wiedzą, czy Europa to jeszcze jest ważny punkt na mapie geopolitycznej świata, czy nie.

Pakt Północnoatlantycki jako instytucja, a Zachód jako koncept to mniej lub bardziej poręczne narzędzia, które Polskę obronią przed zewnętrzną agresją (albo i nie obronią) i zapewnią solidarność sojuszniczą (albo i nie). I kiedy będziemy debatować, czy chcemy baz amerykańskich w Polsce (ile, jakich, na stałe, na pewno?), zakupu Tomahawków (za ile i właściwie po cholerę?), budowy tarczy w Redzikowie (broniącej niby przed kim?) – to szukajmy dziury w całym i kombinujmy: czy to się nam wszystko opłaci, czy nas to obroni, co się przyda, a co jest drogą zabawką, względnie akcją propagandową rządu. Ale nie róbmy jednego – nie moralizujmy na zasadzie: „niech Zachód zamknie dziób w sprawie Donbasu, bo wcześniej uznał niepodległość Kosowa”.

Tak, raport Chilcota to kolejna cegiełka do naszej opowieści o brudnych motywacjach i skandalicznych okolicznościach udanej (z pozoru) wojny Zachodu oraz o jej jawnie opłakanych skutkach dla świata. I bez znajomości tej historii nie zrozumiemy, skąd się wziął ISIS i kto odpowiada za dużą część katastrofalnego bajzlu na Bliskim Wschodzie.

I tak, Tony Blair to świnia i hipokryta, podobnie jak George W. Bush. Ale to nie są powody do słuszno-lewicowej satysfakcji, tylko nasza wspólna, środkowoeuropejska zagwozdka. Bo ich równie obłudni następcy (i ich opinie publiczne) mogą kiedyś uznać, że błędy i wypaczenia wojennych eskapad Zachodu to dobry pretekst, by nasz region zostawić w cholerę jakiemuś innemu, „stabilizującemu” imperium.

Pozdrowienia-Noworosji-Pawel-Pieniazek

**Dziennik Opinii nr 189/2016 (1389)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij