Kiedyś zdarzyło mi się, sprawdzając stan konta, stwierdzić, że moja pensja niespodziewanie wzrosła o 1/3. Nikt mi nie wspominał o żadnej podwyżce, ale więcej, to lepiej. Dają, to bierz – czy jest w Polsce ktoś, kto nigdy nie słyszał, ba, nie użył tego powiedzonka? Dopiero po jakimś czasie okazało się, że to ryczałt za „wczasy pod gruszą”.
Należy mi się, bo marnie zarabiam? A kobiecie, która dziesięć godzin stoi przy taśmie w jakiejś strefie ekonomicznej (ciekawe dla kogo ekonomicznej), nie należy się? Tak już jest, że państwowy pracodawca czasem coś dorzuci, daje, to się bierze. W porównaniu z premiami wypłacanymi w rozmaitych spółkach to i tak zazwyczaj marne grosiki. Czasem jednak nie takie grosiki i czujemy, że granice przyzwoitości zostały przekroczone. Jednak przypadku, w którym ktoś sam z siebie, bez nacisku mediów, zrezygnował z małych czy dużych apanaży – nie znam.
Spodziewanie się innych standardów po politykach, jak to ma miejsce przy okazji premii dla prezydium Sejmu, wydaje mi się mało realistyczne i podszyte hipokryzją. Emocje w takich sprawach bardzo łatwo wzbudzić, rzadko jednak bywają one konstruktywne. Ograniczają się do poszukiwania kozła ofiarnego. Sprytny jest ten, kto pierwszy wskaże go palcem. Jeśli mamy prawo po wysokiej rangi politykach spodziewać się innych standardów, to przede wszystkim po tych, którzy pieniędzmi dysponują. Wszystko jednak wskazuje na to, że Ewa Kopacz z całej tej „afery nagrodowej” wyjdzie obronną ręką. Nawet Tusk nic jej nie powie, bo go boli gardło. Kozłem ofiarnym natomiast została Wanda Nowicka.
W ostatnich wyborach głosowałam na nią i niestety, przy okazji, na Ruch Palikota. Pierwszy raz od 1989 roku udało mi się kogoś wybrać i tego nie żałować. Naprawdę zależało jej na różnych sprawach, na tych samych, na których i mi zależy. I naprawdę coś robiła. Śledziłam jej aktywność dosyć uważnie.
Cofnięcie przez RP rekomendacji dla niej na urząd wicemarszałkini może jest częścią rozgrywek partyjnych, a może zwykłą grą i PR-em, tak czy inaczej ofiara została świetnie wybrana. Palikot pozbył się osoby niechętnie widzianej przez cały konserwatywno-męski establishment, sięgający nie tylko PO, ale i dalej, w stronę nie-prawicy. Ucieszył Jarosława Gowina, który mógł przy okazji rzucić brudną insynuację o „powiązaniach z firmami farmaceutycznymi”, oczywiście w celu mordowania dzieci poczętych.
Palikot wygłaszając swoje dwulicowe epitafium dla Wandy, zapewne zrobił w głowie przegląd wszystkich swoich biznesów i uznał, że w żadnym nigdy nie było nic nieetycznego. Wszystkie pieniądze zawsze trzymał w polskich bankach, a nie w jakichś rajach podatkowych, co zresztą byłoby legalne, podobnie jak przyjęcie nagrody od pracodawcy. Ale głowy do biznesu nie można mu odmówić. Wie, jak zostać zostać strażnikiem finansowej uczciwości, zrobić prezent prawicy i nie zrazić sobie kolegów z lewicy, którym kwestie zajmujące Wandę są dogłębnie obojętne. To też jasny sygnał, że jego zdaniem ze środowiskami kobiecymi czy mniejszościowymi można się czasem pokazać, ale nie ma co się z nimi liczyć.
Kiedy czytam Cezarego Michalskiego, który po raz kolejny wzdycha, że marzy mu się zjednoczona lewica, rozumiem go, mnie też się marzy. Ale chyba musi to pozostać w sferze marzeń. Bo ci panowie zawsze pozostaną przede wszystkim tymi panami, czy się zjednoczą, czy nie zjednoczą.
W pryncypializm Palikota wierzę mniej więcej tak jak w św. Mikołaja, ale oczywiście może starać się nadal. Na przykład wyrzucić z partii Andrzeja Piątaka, na którego stowarzyszenie Otwarte Klatki złożyło zażalenie do prokuratury w związku z nieludzkim traktowaniem zwierząt. To nie jest drobne ludzkie potknięcie, wyolbrzymione do bóg wie jakich rozmiarów, to po prostu okrucieństwo. To jednak byłoby mniej przydatne do lansu.
A Wandy szkoda, bardzo szkoda.
Czytaj też oświadczenie Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej w sprawie Wandy Nowickiej