Zgoda na produkowanie kur-maszyn, wytwórni mięsa i automatów do strzelania jajami jest częścią dużo szerszego światopoglądu. I jego racjonalność jest ograniczona.
Jajko to przedmiot obły i niewielki. Ma on wiele rozmaitych zastosowań – jajecznica, rzut w prezydenta, kogel-mogel, zastanawianie się, co było pierwsze: jako czy kura? Marcinowi Rotkiewiczowi jajko posłużyło do zbudowania paradoksu (tak to nazwał, nie wiem dlaczego, ale może taki lead wymyśliła redakcja „Polityki”?).
Zacznijmy jednak ab ovo, czyli od leadu: „Oto paradoks: jeśli chcemy dbać o dobro kur, powinniśmy kupować jajka z chowu ekologicznego. Jeśli chcemy dbać o zdrowie własne, powinniśmy wybierać jajka z z chowu klatkowego”.
Wygląda to raczej na konflikt wartości niż paradoks, a Rotkiewicz i tak dużą część swego tekstu Kanty na jajach („Polityka” nr 35/2013) poświęca dowodzeniu, że nie jest on zbyt istotny, skoro kury w nowych unijnych klatkach mają się świetnie, a poza tym zostały wyhodowane do takich właśnie klatek, więc tym bardziej czują się w nich co najmniej dobrze. Zresztą co my możemy wiedzieć o szczęściu kury? Ostateczne przesłanie brzmi więc: jedzcie jajka z chowu klatkowego, bo są zdrowsze, równie smaczne i wystarczające etyczne.
Kiedy odpowiem, że – wręcz przeciwnie! – to jaja ekologiczne są zdrowsze i smaczniejsze, zapewne usłyszę, że jestem nieracjonalna. Bo jak wiadomo racjonalność jest tylko jedna i na jej straży stoi Rotkiewicz.
Dla mnie jednak jest to racjonalność bardzo ograniczona, poczynając od pytania, czym jest zdrowie. Według WHO zdrowie to pełnia dobrostanu fizycznego, psychicznego i społecznego. Rozważa się też dołączenie do tego duchowości. Dobrze, że nie musiałam sama tej definicji wymyślać i tłumaczyć. Ma ona na szczęście długą tradycję, od kilkudziesięciu lat jest podstawą rozmaitych zaleceń WHO i należy już do trwałego dorobku naszej kultury, a powody tak szerokiego rozumienia zdrowia zostały wyjaśnione w masie publikacji.
Z definicji tej wynika, że jeżeli z racji moich przekonań lepiej czuję się, jedząc jajka ekologiczne, to są one dla mnie zdrowsze – bo czuję się lepiej. Powody etyczne są dla niektórych zupełnie wystarczającym powodem, żeby poczuć się lepiej.
Może chodzić tu jednak o coś więcej niż tylko utylitarystycznie rozumiana etyka czy jakaś miara namacalnego cierpienia zwierząt, do czego odnosi się Rotkiewicz. To także przeświadczenie, że życie zwierzęcia, podobnie jak ludzkie, może być bogatsze lub uboższe, że jego wartość zależy od możliwości rozwoju, uczenia się, budowania relacji. I to wszystko kurze zamkniętej w klatce zostaje odebrane. Za tym kryje się nasz stosunek do zwierząt, ale też do Ziemi i jej zasobów, przyrody.
Przekonanie, że eksploatacja wszystkiego i wszystkich nie jest dobrą strategią. Nie tylko z powodów etycznych, ale także wówczas, kiedy RACJONALNIE myślimy o przyszłości świata i o społeczeństwie, w którym chcielibyśmy żyć.
I jest to przekonanie, które da się racjonalnie uzasadnić, nie odwołując się do poziomu dioksyn w jaju.
Podobnie jest ze smakiem. Rotkiewicz dowodzi, iż badani nie czuli różnicy w smaku, gdy nie znali pochodzenia jaj. To sztuczna sytuacja, gdyby znali, zapewne by poczuli. Jedzenie w kulturach ludzkich zmienia swoje walory smakowe ze względu na przypisywany mu sens, naprawdę! Nic nie jest obiektywnie smaczne lub niesmaczne.
Rotkiewicz w gruncie rzeczy wie, że jajko to złożony problem zdrowotno-etyczny i nasze poglądy oraz odruchy nie są tu bez znaczenia. Próbuje je więc zracjonalizować, zlikwidować moralne obiekcje, ale to nie znaczy, że jego racjonalność nie jest ideologiczna, nie zawiera w sobie jakiejś antropologii. W ten sposób redukuje się bowiem człowieka do jego ciała oraz do roli nigdy nie dość zaspokojonego konsumenta – ma być tanio, jeszcze taniej, jeszcze więcej wszystkiego. Uznaje się za racjonalne intensyfikowanie produkcji, zaprzecza sensownym relacjom między ludźmi i światem natury. Jedyna sensowna relacja to eksploatacja? To nic innego jak ideologiczna nadbudowa rynkowego kapitalizmu. Rodzaj religii.
Możliwe, że dla wielu konsumentów wybór ekologicznego jajka to tylko moda. Kierują się tym, co jest zdrowe, myśląc o zdrowiu w wąskim fizycznym sensie. (A potem dziwią się, że kiedy znajdą się w szpitalu, są traktowani jak worek na kości i flaki.) Oni też są wyznawcami kapitalistycznej religii i przekonania, że ciało to narzędzie pracy i trzeba je dobrze oporządzać. Holistyczna definicja zdrowia uwzględnia jednak więcej wymiarów naszej egzystencji, w tym relacje ze środowiskiem.
Zwalczając tego rodzaju mody i „nieracjonalne odruchy” stajemy po stronie krótkowzrocznego, ekspansywnego kapitalizmu. Zgoda na produkowanie kur-maszyn, wytwórni mięsa i automatów do strzelania jajami jest częścią dużo szerszego światopoglądu. I jego racjonalność jest ograniczona.
Z mojego punktu widzenia Rotkiewicz rzeczywiście stworzył paradoks: zdrowe jest to, co jest niezdrowe dla ludzi i dla świata.
Felieton jest kolejnym głosem w debacie o polityce żywnościowej na łamach Dziennika Opinii.
Czytaj także:
Hanna Gill-Piątek: Jedzenie jest polityczne
Marcin Gerwin: Czy ekożywność ma sens?
Kaja Malanowska: Czy mógłbyś zabić konia?
Szymon Boniecki, Michał Kożurno, Anna Wójcik, Pijmy dobrą wodę z kranu