W obliczu nieoczekiwanego zainteresowania Kościoła socjologią i teorią ról społecznych coraz częściej mówi się o „wojnie kulturowej”. Wydaje się, że jest lepszy termin: kontrreformacja.
W obliczu nieoczekiwanego i wręcz frenetycznego zainteresowania Kościoła socjologią oraz teorią ról społecznych coraz częściej mówi się o „wojnie kulturowej”. Chociaż wydaje się, że jest lepszy termin: kontrreformacja. Chodzi o to, żeby wykończyć wszystkich heretyków, najlepiej przy współudziale instytucji publicznych (media, nawet prywatne, też są instytucjami publicznymi).
Były już takie czasy, kiedy socjologia była nauką zakazaną. Czemu Kościół robi to teraz? Żeby ukryć własne wewnętrzne problemy? Albo ocknął się nagle i stwierdził, że nie może znieść emancypacji kobiet, partnerskiego modelu rodziny i nieodwracalnych przemian obyczajowych? A może po prostu fajnie mieć jakiegoś wroga? Bóg z nimi.
Chrześcijaństwo było postępowe dwa tysiące lat temu, a po polskim Kościele katolickim niczego innego się spodziewam. Chociaż, przyznaję, wybór języka jest bardzo sprytny. Jakiś dziwaczny zagraniczny termin, pod który można podłożyć, co się chce.
Skandaliczne natomiast jest wycofywanie się władz lokalnych z programów edukacyjnych i równościowych, nagonki na nauczycieli, otwieranie przed niespełniającymi żadnych standardów naukowości księżmi bram uniwersytetu, bredzenie polityków pod dyktando Kościoła. Szczególnie jeśli są to politycy partii rządzącej, z którą niektórzy wiążą nadzieję na coś w rodzaju modernizacji. I może uważają, że twarzą tej partii jest Kozłowska-Rajewicz. Jednak, jeśli weźmiemy pod uwagę np. obecność w mediach, to jeszcze bardziej jest nią Stefan Niesiołowski. I nie słyszałam żeby pani ministra zechciała się jakoś odnieść się do jego występów.
Kiedyś zwróciłam się z publicznym zapytaniem do Donalda Tuska, czy homofobia Niesiołowskiego jest częścią programu PO? Odpowiedzi rzecz jasna nie było. A ja już nie pytam, bo wiem. Wiem, że pytanie o program nie ma sensu.
Nie ma też sensu tłumaczenie niczego Niesiołowskiemu, który uważa, że „elementarną zasadą moralną jest to, że płeć jest określona w genach”. Jednak ze względu na zasadę równości płci, gwarantowaną przecież przez Konstytucję, do jednej wypowiedzi posła (dla Natemat.pl) muszę się odnieść. Powołując się na ks. Oko (nie ma to jak podeprzeć się właściwym autorytetem) opowiada o sytuacjach, kiedy to przebiera się chłopców w sukienki. To skandaliczne! – oburza się po swojemu.
A co z równym traktowaniem płci? Czyż nie jest skandalem przebieranie dziewczynek w spodnie? Potem dziewcząt, młodych i starszych kobiet? Gdzie się nie obejrzeć, mnóstwo kobiet przebranych w spodnie. Wszystkie one są zapewne ofiarami ideologii gender. I mam nadzieję, że poseł Niesiołowski rycersko zajmie się ich obroną przed tym skandalicznym crossdresingiem. Póki jest w Sejmie, może zadba o jakąś ustawę, która by tego zabraniała. W tym festiwalu mowy nienawiści i durnoty chyba nikogo by to nie zdziwiło.
I co tu robić w takiej sytuacji? Sytuacji kontrreformacji.
Można napisać wiernopoddańczy adres do cara, przepraszam, do papieża. Odpowiedź już nadeszła.
Można tłumaczyć, wyjaśniać, próbować dyskutować. Z wiadomym skutkiem.
Albo zatańczyć w złotej sukience na katedrze profesora od ideolo-genderolo. Albo na ołtarzu, jak Pussy Riot.
Przyznaję, że coraz bardziej pociąga mnie to ostatnie rozwiązanie.
Na razie jednak zostałam skuszona obietnicą partii Gowina. Głosowanie rodzinne. Masz tyle głosów, ile masz dzieci. Tylko kto ma te głosy, ojciec czy matka? Propozycja, żeby dzieci dzielić na pół, a potem odejmować im procenty, wydaje mi się zbyt skomplikowana. W końcu to matka zawsze jest znana, a z ojcami różnie bywa, więc chyba odpowiedź jest oczywista. To kobiety powinny dysponować głosami swoich dzieci.
Czy nie jest to kusząca propozycja? Bardzo sexy, a może nawet gender!
Czytaj także:
Magdalena Radkowska-Walkowicz: Czemu służy straszenie „ideologią gender”?
Tadeusz Bartoś: „Gender” służy jako hasło wojenne