Jeżeli naprawdę jedyne, co można robić, to naciskać i lobbować, to jest czas, żeby domagać się spełnienia rozmaitych obietnic składanych przez PO.
Jakiś rok temu zadałam sobie trud, aby przeczytać właśnie ogłoszony program Prawa i Sprawiedliwości, zwracając uwagę przede wszystkim na kwestie związane z kulturą i tożsamością narodową.
Nawet PiS dostrzegł, że dziś trudno odwoływać się do etnicznej wizji narodu polskiego. Inaczej mówiąc, nie będzie sprawdzania genów i poseł John Godson pod warunkiem odpowiedniej akulturacji może zostać Polakiem. Naród według PiS-u jest grupą połączoną wspólną kulturą. Tym bardziej warto zatem przyjrzeć się, jak ma ona wyglądać.
Co nie jest zaskoczeniem, kultutra opierać się ma na narodowych tradycjach martyrologicznych oraz bliskim związku z polskim Kościołem katolickim, a nawet powiedziałabym – ma być podporządkowana temu Kościołowi. Najgroźniejsze jednak w tym programie są proponowanie środki niezbędne do umocnienia tak rozumianej narodowej tożsamości, poczynając od przedszkola: religia, wychowanie patriotyczne, szkolne wycieczki do Lwowa i Wilna, opieka nad miejscami martyrologii (każda szkoła będzie opiekować się wyznaczonym miejscem), budowa Muzeum Kresów (możemy sobie wyobrazić, jak takie muzeum by wyglądało). Natomiast środki na finansowanie w kulturze tego, co nie pasuje do wizji promowanej przez PiS, zostaną zlikwidowane.
Od dzieciństwa do śmierci zaprojektowano nie tylko kształt postulowanej kultury, ale także to, co zostanie zrobione dla osiągnięcia tego celu. Oczywiście nie ma w tej wizji miejsca na gender minstreaming czy inną „homopropagandę” albo molestowanie dzieci w szkołach edukacją seksualną.
Jest to wizja narodowego katolickiego państwa, które pilnuje prawomyślności swoich obywateli i kształtuje ich od najwcześniejszego dzieciństwa. To będzie prawdziwa walka o kulturę, bo przynjamniej PO ma to w nosie.
Przypuszczam, że PiS w przypadku dojścia do władzy tę właśnie część programu, w odróżnieniu od innych, potrafi zrealizować. Wówczas rozmaite miejsca, gdzie jeszcze może rozwijać się wolna kultura, po prostu znikną. Chyba że jakiś burżuj wybuduje sobie galerię sztuki współczesnej. Bo Muzeum Sztuki Nowoczesnej chyba się nie doczekamy.
A co jest alternatywą? Kompletne lekceważenie problemów twórców, ludzi kultury i środowisk uniwersyteckich przez PO? Mogę powiedzieć, jak Magda Środa w kwestii kobiecej: jedyna różnica jest taka, że na obecną władzę można przynajmniej wywierać naciski, lobbować. I choć niewiele można uzyskać, to czasem jednak coś. Ale częściej nic. W końcu Centrum Kultury NWS zlikwidowało PO, a nie PiS. Muzeum Sztuki Nowoczesnej prawie nie ma. Edukacji seksualnej też nie ma, a geje ze złości z powodu niespełnionych obietnic chcą głosować na Dudę albo wcale. (Te postulaty też dotyczą kultury, tylko szerzej rozumianej.) Jest to jednak różnica dość istotna dla wszystkich, którzy woleliby innego wsparcia kultury niż dotowanie Świątyni Opatrzności. (Ups, to też PO).
Mimo to nadal uważam, że jeśli PiS z prawicowo-populistycznymi koalicjantami dojdzie do władzy, będzie jeszcze gorzej. To może oznaczać orbanizację na więcej niż jedną kadencję. I może się to wydarzyć bez względu na to, kto wygra wybory prezydenckie.
Wymęczona wygrana Komorowskiego wcale nie musi być wystarczająco dobrą wróżbą na przyszłość, a wygrana Dudy nie rozwali tego układu.
W nadchodzących wyborach na PO i PiS chce głosować po 25 proc. respondentów i tyle samo na partie, które jeszcze nie istnieją, niestety prawicowe i populistyczne.
Trudno. To się nazywa karaboska. Za grzechy. Za nieumiejętność współpracy i dogadania się na lewicy. Za nieumiejętność stworzenia szerokiego frontu „Na Lewo” od istniejącego układu. Takiego, którego twarzami nie muszą być Kwiatkowski z Siwcem, ale który nie będzie wybrzydzał na sensowne działaczki SLD czy TR. I nikt nikogo nie będzie rozliczał ani z nadmiernego radykalizmu, ani z prawdziwej lewicowości, bo za chwilę ta nieprawdziwa też zniknie.
To także karaboska za apolityczność, aideologiczność, indywidualizm i cynizm tych wszystkich, którzy chcieliby innej polityki, choćby kulturalnej, ale najchętniej zajmują się krytykowaniem tych, którzy próbują coś zrobić, a wszelkie zaangażowanie uważają za śmieszne i wręcz wstydliwe. Wiem, że część z nich świetnie sobie poradzi w nowych wspaniałych dla kultury czasach, na przykład organizując wielkie widowiska plenerowe.
Jeżeli naprawdę jedyne, co można robić, to naciskać i lobbować, to jest czas, żeby domagać się spełnienia rozmaitych zobowiązań i obietnic składanych przez PO. Tylko po co Platforma miałabym tym naciskom ulegać? W końcu raz na wozie, raz pod wozem, ale zawsze blisko konfitur. Oraz Kościoła.
I tak będzie, chyba że uda się ten wóz wywrócić. Co jest mało prawdopodobne, ale oczywiście można czekać na rewolucję proletariacką albo na Wielość, która zastąpi istniejący realnie niedoskonały parlamentaryzm. Można też spróbować na ten wóz wsiąść i postarać się nieco zmienić kierunek jazdy. Ale lewica jeszcze na niego nie wsiadła, a już się zaczyna z niego nawzajem spychać.
**Dziennik Opinii nr 139/2015 (923)