Przyzwoity rząd, który umiałby rozwiązać najważniejsze problemy społeczne i ekonomiczne, mógłby spokojnie zliberalizować prawo.
Oczywiście, że zgadzam się z Agnieszką Graff – cała ta awantura o gender to polityka. Bo niby co to miałoby być? Religia? Zresztą z religią, jak się okazuje, dość u nas krucho. Nawet Fronda jęczy, że naprawdę wierzących katolików jest może ze trzydzieści procent. Spora mniejszość, ale trzeba przyznać, że nieźle się panoszy. Religia od przedszkola, poświęcony kropidłem każdy warzywniak. I co? Klops. Klops w sferze sacrum, za to spore sukcesy, jeśli chodzi o profanum.
Niestety, w tej walce politycznej od lat przegrywamy. I naprawdę nie chodzi o to, że może przegralibyśmy referendum, „czy jesteś za gender?” (pewno wygrałaby niska frekwencja.) Ani nawet o to, że mogą dojść do władzy źli panowie z nacjonalistyczno-katolickiej prawicy. Przede wszystkim przegrywamy walkę o centrum. O niewierzących, choć praktykujących konformistów, ludzi zbyt zajętych własnym życiem, by głowić się nad gender-nie-gender. Przerywamy też walkę o sensowną edukację. O prawa reprodukcyjne. O symbole.
Agnieszka uważa, że należy temu związanemu z Kościołem ludowi podać rękę, a nie szydzić. A cóż innego dzieje się tutaj od prawie ćwierćwiecza?
Aborcja? Tak, aborcja jest wielkim złem, przecież zgadzamy się z wami, tylko chcemy z nią walczyć innymi metodami. Jak wiadomo Kościół w Polsce miał ogromne zasługi dla odzyskania niepodległości – czy ktoś ośmieli się zaprzeczyć? I czy powstałaby „Solidarność”, gdyby nie JPII? A na moralność najlepszy jest dekalog. Wierzyliśmy w to czy nie, ten „adres do cara” był wszechobecny. Polska nieprawica wciąż modliła się do wymyślonego przez siebie Kościoła otwartego. Ale gdzie on jest? Do dobrych, mądrych księży. Co się z nimi stało? Wszystkie święta obchodzi po bożemu, z opłatkiem, i na krzyż w sejmie gotowa jest machnąć ręką, bo co to komu przeszkadza. Adam Michnik pisał o ptaszkach, które śpiewają papieżowi po polsku, GW podbijała nakład jakimiś żywotami świętych i broszurkami o cudach.
I wciąż ta wiara, że car to dobry batiuszka, tylko nie wie, co wyprawiają jego urzędnicy. Dobry był Wojtyła, a teraz, doprawdy, aż trudno w to uwierzyć, jeszcze lepszy jest Franciszek. Jakby nie był szefem tej instytucji z filią w Polsce, którą znamy. Nie będę płakała po księdzu Lemańskim, bo może zostanie kolejnym fajnym ex-księdzem. W Polsce to całkiem niezła fucha, zawsze trochę splendoru zostaje.
Pewno ktoś zaraz powie, że polskie społeczeństwo jest konserwatywne, więc tak być musi. I nawet jeśli komuś to nie pasuje, chcąc uprawiać tutaj politykę, musi się dostosować – to jedyna sensowna strategia
Może. Ale relacja między instytucjami, władzą a społeczeństwem, jednak jest dwustronna. Dość liberalne pod tym względem społeczeństwo wychowano do prolajferstwa. Czy nie można było wychować do czegoś innego? Są kraje, gdzie władze są bardziej liberalne od społeczeństwa, w każdym razie od sporej jego części. Rząd francuski nie przejmuje się marszami przeciwko małżeństwom homoseksualnym. W Polsce jest odwrotnie, prawo jest bardziej konserwatywne niż poglądy sporej części obywateli.
Przemiany obyczajowe jednak następują, choć deklaracje i uregulowania prawne pozostają konserwatywne. A my będziemy bronić kompromisu aborcyjnego i pisać listy do cara, bo obawiamy się, że każde inne zachowanie postawi nas poza granicami polskiej normy. Tak kręcimy się w błędnym kole, które sami napędzamy. W ten sposób nieustannie dokonuje się legitymizacja roli Kościoła i „naszych polskich tradycji”. Wydaje mi się, że większości ludzi nie obchodzi ani gender, ani to, czy dwie lesbijki zawrą związek partnerski. Przyzwoity rząd, który umiałby rozwiązać najważniejsze problemy społeczne i ekonomiczne, mógłby spokojnie zliberalizować prawo i nie upadłby mimo marszów dla heteroseksualnego życia.